wtorek, 20 marca 2012

Czary mary!

Magiczne zabezpieczenie osady przed demonami.



Bardzo mi było żal redaktorki Michniewicz, która w Dniu Kobiet zmuszona była poprowadzić Puls Trójki. Nie dość bowiem, że przyszło jej pracować w dniu, który - ma się rozumieć - powinien być świętem państwowym, to jeszcze musiała podjąć bohaterską, a co za tym - zgodnie z naszą narodową tradycją - idzie z góry skazaną na niepowodzenie, próbę okiełznania erystycznego temperamentu posłanek Nowickiej i Wróbel. Ta pierwsza jest obecnie wicemarszałkinią Sejmu, druga zaś parlamentarzystką od kilku kadencji, co nie przeszkodziło obydwu paniom kłócić się w stylu godnym przekupek z najbardziej zapyziałego z zapyziałych powiatowych targów.  Poszło o kolejny medialny show Ruchu Palikota, który postanowił 8 marca obsypywać kobiety nie tyleż goździkami, co prezerwatywami. A ile w tej mowie-trawie było o godności, równości itp. Nawet sacrum i profanum. I cuda na kiju. Dyskusja jeszcze bardziej żenująca niż sam palikotowy event. No cóż. Także w dziedzinie szaleństwa od dawna jesteśmy europejskimi liderami. A ja tymczasem słuchałem tej pyskówki jak zaczarowany. Do dzisiaj tego pojąć nie mogę. Tak dobrowolnie, bez żadnego przymusu. Czyżby magia radia?
A propos magii. Odnoszę nieodparte wrażenie, że ma wiele wspólnego ze współczesnym polskim feminizmem. Niektórym paniom - jak wnoszę z ich rozlicznych wypowiedzi - wydaje się bowiem, że remedium na wszystkie bolączki płci pięknej, poza rzecz jasna zadekretowaniem aborcji na życzenie i przymusem noszenia przez wszystkich facetów gwizdków, jest ponazywanie tego i owego w sposób dziwaczny. Swoiste zaczarowanie rzeczywistości. Lada moment więc świat zaroi się nie tylko od redaktorek i minister, ale także prezydentek, burmistrzek, kierownicek (nie mylić z kierowniczkami), maszynistek (kierownicek pociągów), górniczek itp., itd. Nie, nie twierdzę, że to źle. Nikogo wszak nie razi dziennikarka, pielęgniarka, lekarka, pisarka, malarka, poetka, czy piosenkarka. Po prostu wydaje mi się jedynie, że język jest nośnikiem wartości, a nie ich kreatorem. Ulega naturalnej ewolucji w wyniku następującej z czasem zmiany naszych poglądów i postaw, i dopiero wtórnie te poglądy i postawy utrwala, a następnie przekazuje kolejnym pokoleniom. Dokonywanie zmian w języku bez rzetelnego zmierzenia się z kompleksem zjawisk leżącym u podłoża konwencji, to budowanie gmachu na ruchomych piaskach, albo przejaw wiary w siłę magii, gdzie zaklęciem można zmienić rzeczywistość.
Język to zresztą twór niezwykle skomplikowany i mocno niekonsekwentny. Jeśli więc już mamy dopasowywać go do jakiejś, dajmy na to feministycznej, ideologii, to może najpierw go uporządkujmy. Nieuporządkowany wprowadza zamęt wprost nieopisany. Weźmy pierwsze z brzegu słowo. Choćby ojczyzna. Niewątpliwie jest rodzaju żeńskiego. Ale ojciec to wszak mężczyzna. Dlaczego więc nie zastąpić tego słowa innym. Bardziej konsekwentnym. Matczyzna pasowałoby jak ulał. A może problem potraktować z innej strony. Są bowiem rzeczowniki rodzaju męskiego, żeńskiego i nijakiego. To mocna niesprawiedliwość! Ten trójpodział bowiem utrwala stan braku równouprawnienia. Taka dla przykładu magia, czy ideologia występują jedynie w rodzaju żeńskim, a przydałyby się również ich odpowiedniki w dwóch pozostałych rodzajach. Ot chociażby: magis/ideologis i mago/ideolo. Wiem, że brzmi kretyńsko, ale idzie się przyzwyczaić. Mamy wszak w języku naszym przymiotniki, które, co do swego rodzaju, są labilne niczym polscy politycy. Wystarczy zmienić rzeczownik, który opisują, a już zmieniają swoją orientację. I tak mamy: silnego mężczyznę, silną kobietę i silne dziecko.
Ale i tutaj napotkamy rafy. Bo choć przymiotniki potrafią być gibkie niczym niewieścia kibić, to ich stosowanie bez odrobiny krytycyzmu rodzi poważne wątpliwości. Jako że było o magii przyjrzyjmy się rzeczownikowi urok (bez wątpienia rodzaj męski). Pochodzący od niego przymiotnik można od biedy zastosować w trzech rodzajach, ale zabrzmi to – w rzeczy samej – bardzo dwuznacznie. Mężczyzna może być bowiem dzielny, przystojny, szarmancki, a nawet miły. Ale uroczy? Nazwanie tak faceta, to niczym poddanie go zabiegowi wasektomi! Podobnie dziecko. Może być nad podziw rozwinięte, szybkie, inteligentne. Ale urocze? Dla niektórych pewnie tak, ale tych niektórych chcieliśmy do niedawna poddawać chemicznej kastracji. Uroczą za to, bez wątpienia, może być kobieta. Ba może. Jest i basta. Nawet wysiłki posłanek Nowickiej i Wróbel od tego przekonania odwieść mnie nie zdołają! Powiem więcej. Urocza jest nawet posłanka Senyszyn. Wiem, bom wywijał z nią hołubce swego czasu w miejscu publicznym.  A co!
Przymiotnik uroczy/urocza/urocze niewątpliwie kojarzy nam się dobrze. A fakt ten powinien raz jeszcze upewnić nas w przekonaniu, że język to twór pokrętny niezwykle. Niewątpliwie bowiem  urok – rzeczownik od którego przymiotnik ten pochodzi, wydźwięk ma pejoratywny. Zauroczyć musiało wszak pierwotnie oznaczać rzucić urok. A uroki rzuca się by pozbawić kogoś czegoś (np. wolnej woli, krowiego mleka itp.). Delikatną różnice między tymi terminami wyznacza fakt, że uroki rzuca się intencjonalnie, a zauroczyć można – ponoć – także mimowolnie. Dla poddanego działaniu takiej magii pociecha niewielka. W tym kontekście jeszcze jaśniejszy staje się związek przymiotnika uroczy/urocza/urocze z kobiecością. O rzucanie uroków posądzane były bowiem zazwyczaj kobiety (choć ostatnio i w tym zakresie triumfuje idea równouprawnienia), co często kończyło się dla nich tragicznie. Dziś jednak ofiary stosów się rehabilituje czemu towarzyszy mocne bicie się w piersi. Kto wie, być może i sama magia doczeka się rehabilitacji? Może już ku temu zmierza nowoczesny świat? A feministki – wyczuwając ten trend – zaczarowując rzeczywistość są po prostu na topie?