Wszystkie ścieżki ludzkiego ethosu przechodzą przez bramy prawdy, których obchodzić nie wolno.
ks. Józef Tischner
Nie jest do końca istotne, czy czas istnieje obiektywnie, czy też tylko subiektywnie egzystuje w naszych umysłach, jako wytrych do rzeczywistości. Ważne jest jedynie to, że bez pojęcia czasu trudno nam wyobrazić sobie cokolwiek, co ma związek z istnieniem. Być to bowiem zmieniać się. Zmiana z kolei trochę niesłusznie kojarzona jest z rozwojem, ten zaś, jeszcze niesłuszniej, z postępem. Prawdą jest jednak, że postęp i czas - jako pojęcia - są ze sobą związane nierozerwalnie.
Zasadniczo, motorem postępu jest ponoć nasze lenistwo. Mianowicie - jesteśmy innowacyjni po to jedynie, by nasze wynalazki zaoszczędziły nam wysiłku. Wygospodarowany dzięki nim czas moglibyśmy bowiem przeznaczyć na nicnierobienie. Tymczasem, wydaje się, że jesteśmy bodajże tyleż leniwi, co chciwi. Zamiast więc pożytkować rozwój cywilizacyjny na piaszczystych plażach Zanzibaru, zaprzęgamy go do kieratu wydajności, sami pracując wielokrotnie więcej niż w dobie przedindustrialnej.
Praca znalazła się w absolutnym centrum ludzkiego etosu. Zajęła miejsce początkowo zarezerwowane dla Boga, później dla człowieka, rozumu, ducha czy rozwoju. Stanowi sens i osnowę narracji opisujących rzeczywistość w skali makro i mikro. Nie piszemy już nawet życiorysów. Zamiast nich tworzymy CV. Nie jest już bowiem tak ważne kim naprawdę jesteśmy. Swą wagę ma jedynie to, jakie zgromadziliśmy – związane z pracą - doświadczenia.
Mam swoje powody, by w szczególny sposób pochylać się dzisiaj nad ostatnimi dwiema dekadami mojego życia. Praca stanowiła o tyle istotną ich treść, że częstokroć przesłaniała to, co - wiem to dzisiaj - powinno było zawsze stać ponad tym, co zmienne. Z drugiej strony jestem tu gdzie jestem dzięki serii wyborów, jakich dokonałem. Na ile - podejmując poszczególne decyzje - świadomy byłem ich konsekwencji? Nie wiem. Ale czy w ogóle dana jest nam taka zdolność? Czy potrafimy żyć w poprzek rzeczywistości? Niektórzy pewnie tak...
Zasadniczo, motorem postępu jest ponoć nasze lenistwo. Mianowicie - jesteśmy innowacyjni po to jedynie, by nasze wynalazki zaoszczędziły nam wysiłku. Wygospodarowany dzięki nim czas moglibyśmy bowiem przeznaczyć na nicnierobienie. Tymczasem, wydaje się, że jesteśmy bodajże tyleż leniwi, co chciwi. Zamiast więc pożytkować rozwój cywilizacyjny na piaszczystych plażach Zanzibaru, zaprzęgamy go do kieratu wydajności, sami pracując wielokrotnie więcej niż w dobie przedindustrialnej.
Praca znalazła się w absolutnym centrum ludzkiego etosu. Zajęła miejsce początkowo zarezerwowane dla Boga, później dla człowieka, rozumu, ducha czy rozwoju. Stanowi sens i osnowę narracji opisujących rzeczywistość w skali makro i mikro. Nie piszemy już nawet życiorysów. Zamiast nich tworzymy CV. Nie jest już bowiem tak ważne kim naprawdę jesteśmy. Swą wagę ma jedynie to, jakie zgromadziliśmy – związane z pracą - doświadczenia.
Mam swoje powody, by w szczególny sposób pochylać się dzisiaj nad ostatnimi dwiema dekadami mojego życia. Praca stanowiła o tyle istotną ich treść, że częstokroć przesłaniała to, co - wiem to dzisiaj - powinno było zawsze stać ponad tym, co zmienne. Z drugiej strony jestem tu gdzie jestem dzięki serii wyborów, jakich dokonałem. Na ile - podejmując poszczególne decyzje - świadomy byłem ich konsekwencji? Nie wiem. Ale czy w ogóle dana jest nam taka zdolność? Czy potrafimy żyć w poprzek rzeczywistości? Niektórzy pewnie tak...