Nie tak dawno, modne było u nas stwierdzenie, że kabaret przeżywa głęboki kryzys, gdyż nie jest w stanie nadążyć za, zwłaszcza tą polityczną, rzeczywistością. Głęboko się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Kabaret komentuje rzeczywistość przedstawiając ją w krzywym zwierciadle, a tacy chociażby Łowcy.B udowodnili, że nie ma tak wykrzywionej rzeczywistości, której nie można by wykrzywić jeszcze bardziej. Przyznam, że poetyka współczesnego kabaretu, zapewne przez jego medialną nadreprezentację, mocno mnie od pewnego czasu nuży. Nuży, ale nie definitywnie zniechęca. Czuję nawet czasami coś w rodzaju szacunku do rodzimej sceny kabaretowej, za to, że próbuje na bieżąco komentować to, co w istocie stanowi przedmiot naszych zbiorowych fobii. A komentując, wyśmiewa się m.in. ze wszechobecnej hipokryzji, zagospodarowując tym samym przestrzeń, która winna być chyba przypisana czwartej władzy. Ta ostatnia zdaje się nie tyle z ową hipokryzją walczyć, co staje się jej głównym rozsadnikiem.
Przy okazji mojego ostatniego wpisu, kabaret skojarzył mi się z Ulissesem. Rzadko które arcydzieło literackie rozprawia się z hipokryzją swego czasu tak dosadnie, jak ta właśnie książka Joyca. A że niedosyt też pewien czuję ze względu na dobór fragmentów, które przytoczyłem wówczas, dzisiaj uzupełniam ten zestaw kilkoma jeszcze. Niech to będzie takie małe, spóźnione AfterParty. Po resztę trzeba sięgnąć do dzieła.
***
- Chciałem tylko powiedzieć, powiedział. Irlandia, powiadają, ma zaszczyt być jedynym krajem, który nigdy nie prześladował Żydów. Czy wie pan o tym? Nie. A czy wie pan dlaczego?
Zmarszczył się surowo pośród świetlistego powietrza.
- Dlaczego, proszę pana? zapytał Stefan, zaczynając się uśmiechać.
- Dlatego, że nigdy ich nie wpuściła, powiedział pan Deasy uroczyście. Kulka roześmianego kaszlu wyskoczyła z jego gardła, wlokąc za sobą grzechoczący łańcuszek flegmy. Szybko zawrócił, kaszląc, śmiejąc się, wymachując w powietrzu uniesionymi ramionami.
- Nie wpuściła ich nigdy, zawołał znowu przez śmiech, stąpając obciągniętymi w getry stopami po żwirze ścieżki. To dlatego.
Poprzez szachownicę liści słońce obrzuciło lśniącymi, tańczącymi monetami jego mądre ramiona.
***
Usłyszał go Terencjusz 0'Ryan i, nie zwlekając, podał mu puchar kryształowy, wypełniony po brzegi piwem pienistym, ciemnym jako heban, które szlachetni bracia bliźni Bungiveagh i Bungardiiaun warzą wiekuiście w swych boskich kadziach, przemyślni jako synowie nieśmiertelnej Ledy. A gromadzą oni soczyste jagody chmielu i ugniatają je i przesiewają i tłuką i warzą je a mieszają z kwaśnymi sokami, za czym zawieszają moszcz nad ogniem świętym i nie ustają dniem ni nocą w trudzie swym, owi przemyślni bracia, kadzią władający.
***
Znakomity uczony Herr Professor Luitpold Blumenduft przedłożył świadectwa medyczne na dowód, że gwałtowne pęknięcie kręgów szyjnych i następujące jako skutek przerwanie rdzenia wytwarzają u osobnika ludzkiego zgodnie z przyjętymi zasadami wiedzy medycznej gwałtowny bodziec zwojowy w ośrodkach nerwowych, powodując nagłe nabrzmiewanie ciałek w corpora cavernosa w sposób, który ułatwia natychmiastowy dopływ krwi do części ludzkiego ciała znanej pod nazwą penis, czyli organ męski, i daje w rezultacie fenomen, który określono naukowo jako chorobliwą pionowo-poziomo filorozrodczą erekcję in articulo mortis per diminu-tionem capitis.
***
Ale to był tylko jeden z tych sprośnych jankeskich obrazków, które Terry pożycza od Corny Keliehera. Sekreciki do powiększania waszych ukrytych członków. Złe prowadzenie się pięknotki z towarzystwa. Norman W. Tupper, zamożny chicagowski przedsiębiorca, znajduje swą przystojną, ale niewierną żonę w objęciach oficera Taylora. Pięknotka w majtkach źle się prowadzi, jej zalotnik szuka gdzie ma największe łaskotki, a Norman W. Tupper wpada ze swoją pukawką akurat na czas, żeby się spóźnić, bo już zdążyła wykonać szpagat z oficerem Taylorem.
- O, Joasiu, powiada Joe, jakże krótką masz koszulkę!
- Owłosiona, Joe, powiadam. Dałoby się wyciąć ładny kawał peklowizny z tej krowy, co?
***
Nie miała najmniejszej chęci być na ich skinienie i zawołanie. Jeśli mogły pędzić jak postrzelone, ona mogła posiedzieć sobie, tak powiedziała, bo widzi stąd, gdzie siedzi. Oczy wpatrzone w nią sprawiły, że krew zaczęła pulsować w jej skroniach. Przez chwilę patrzyła na niego, napotykając jego spojrzenie i nagle spłynęło na nią światło. Rozpalona do białości namiętność była w tej twarzy, namiętność niema jak grób. I ona to uczyniła, że stała się jego. Pozostali wreszcie sami, bez tamtych, którzy mogli podglądać ich i rzucać uwagi, i wiedziała, że może mu zaufać do śmierci, temu rzetelnemu, mocnemu człowiekowi, człowiekowi o niezachwianym honorze, od stóp do głów. Jego twarz i ręce drgały i dreszcz przebiegł ją. Odchyliła się głęboko do tyłu, spoglądając na fajerwerki, i ujęła kolano w dłonie, aby nie przewrócić się do tyłu, gdy tak spoglądała w górę, i nie było naokół nikogo, kto mógłby widzieć, tylko on i ona, gdy ukazała całe swe pięknie ukształtowane nogi, miękko i delikatnie zaokrąglone, i wydało się jej, że słyszy gwałtowne bicie jego serca i przyspieszony oddech, ponieważ wiedziała o takiej namiętności mężczyzn, gorącokrwistych, bo Bertha Supple powiedziała jej raz w największej tajemnicy i kazała przysiąc, że nigdy, o tym sublokatorze z Wydziału dla Przeludnionych Dzielnic, który miał wycięte z pism obrazki tych baletnic w krótkich spódniczkach i unoszących wysoko nogi, i powiedzała, że robił on coś nie bardzo ładnego, jak się można było domyślać, w łóżku. Ale to było zupełnie coś innego niż tamto, bo czuła niemal, jak przyciąga on jej twarz ku swojej, i pierwsze szybkie dotknięcie jego pięknych warg. Poza tym miało się rozgrzeszenie, jeżeli się nie robiło tamtej rzeczy przed ślubem i powinny być kobiety księża, które rozumiałyby bez tłumaczenia im, a Cissy Caffrey też miała czasem ten senny wyraz oczu, a więc ona też, moje kochanie, i Winny Rippingham, tak zwariowana na punkcie fotografii aktorów, a poza tym, to było też przez tę drugą rzecz, która też nadchodziła.
***
I nie spieszyło się jej. Zawsze szukają faceta, kiedy się. Nigdy nie zapominają o spotkaniu. Wyszła pewnie na zwiady. Wierzą w przypadek, bo jest podobny do nich. A tamte były skłonne dociąć jej od czasu do czasu. Przyjaciółki w szkołach, obejmują się za szyję ramionami albo dziesięć paluszków splecionych, całują się i szepczą sobie sekrety o niczym w ogrodach pensji klasztornych. Zakonnice z mleczno-białymi twarzami, chłodne kornety, a różańce wędrują w górę i w dół, mściwe także za to wszystko, czego nie mogą otrzymać. Drut kolczasty. Ale teraz na pewno do mnie napisz. A ja napiszę do ciebie. Napiszesz, prawda? Molly i Josie Powell. Póki nie pojawi się Pan Właściwy, odtąd spotykają się raz koło Wielkiej-nocy. Tableau! Och, spójrzcie, kto to nadchodzi, mój Boże! Jak się masz, kochanie? Co się z tobą działo? Całuję i cieszę się, całuję, całuję, że cię spotkałam. Wyłuskują nawzajem skazy swojej powierzchowności. Świetnie wyglądasz. Siostrzane dusze szczerzą ku sobie zęby. Ile ci ich zostało? Nie pożyczyłaby jedna drugiej szczypty soli.
Ach!
Są jak diablice, kiedy to nadchodzi. Mroczny, diabelski wygląd.