W sumie brakuje mi słów. Piszę
chyba jedynie po to, by zwalczyć dojmujące poczucie bezradności. Może też po
to, by poszukać w głowie tych właściwych.
Nepal to przecież gdzieś bardzo
daleko. Niewiele nas na co dzień interesuje. Słyszymy o nim zazwyczaj przy
okazji relacji z wypraw w Himalaje. Ostatnio, co raz częściej, także w
momentach, kiedy przydarzy się tam coś dramatycznego.
A takich dramatycznych wydarzeń
ostatnio nie brakuje. Zwłaszcza w okolicach Annapurny i Mount Everestu. Jednak
trzęsienie ziemi, które miało miejsce wczoraj, to wydarzenie o zupełnie innej
skali. A dramatu, jaki przeżywają obecnie Nepalczycy, nie jesteśmy w stanie
sobie wyobrazić.
Śledzę media. Relacje są skąpe, a
materiały filmowe częstokroć z Indii, a nie z Nepalu… Dzięki Internetowi wiem, że niektórzy moi
znajomi są cali i zdrowi, ale stracili dach nad głową. Co z innymi, dowiem się
pewnie za kilka dni. Z tego, co do mnie dociera, wyłania się bardzo ponury
obraz. Tysiące ofiar, dziesiątki tysięcy ludzi, którzy stracili cały swój
dobytek, zrujnowane miasta (wiem o dużych zniszczeniach w Kathmandu i Bhaktapur).
Zastanawia mnie brak informacji z
Pokhary. To przecież w okolicach pasma Annapurny znajdowało się epicentrum
wstrząsów. Tymczasem w Pokharze znajduje się duży zbiornik wodny, a w jej
sąsiedztwie – kolejny.
Nie chcę nawet myśleć o tym, co mogłoby wydarzyć się w położonych
niżej dolinach, gdyby uszkodzeniu uległy urządzenia hydrotechniczne utrzymujące
te masy wód w ryzach sztucznych zalewów.
Nepalczycy to dzielni i niezwykle
ciepli ludzie. Ich egzystencja w przytłaczającej mierze zależy od ruchu
turystycznego. Jego załamanie się, co w obecnej sytuacji wydaje się być bardzo prawdopodobne,
może mieć bardzo dalekosiężne skutki. Warto pamiętać o tym już teraz, kiedy
skupiamy się na kwestiach związanych z doraźną pomocą w obliczu dramatu, jaki
ich dotknął. No właśnie. Pomoc i pamięć. To chyba dobre słowa... I z nimi Was
zostawiam.