„My, to znaczy kto? My, ludzie dzisiejsi, ludzie jakiegoś dzisiaj, którzy długo już trwają i długo jeszcze trwać będą w dłużyźnie, dla której żaden rachunek czasu historii nie wprowadzi nigdy miary”.
Martin Heidegger*
Martin Heidegger*
W swoje urodziny trafiłem na pogrzeb. Nie swój własny rzecz jasna, ale to, że i na taki kiedyś trafię, jest przecież jedynie kwestią czasu. Nic nadzwyczajnego w tej zbieżności nie ma. Zwykły zbieg okoliczności. Przypadek. Potwierdzenie prawdy, że skoro się narodziliśmy, przyjedzie pewnie i umrzeć. Oczywistość takiej kolei rzeczy wprawia mnie nieodmiennie w swoiste osłupienie. Bo jeśli żyjemy z taką świadomością, to co nadaje naszemu życiu sens? Jego kres?
W perspektywie religijnej sprawa jest jasna. Życie tu i teraz to bytowanie w skończoności, śmierć zaś jest przejściem do realności wyższej, w której skończoność zostaje przezwyciężona. Jakość tego nowego bytowania jest zależna od sposobu, w jaki spożytkujemy dany nam w doczesności potencjał. Reszta jest tylko kwestią przyjęcia (na wiarę, ale także rozumowo) takich bądź innych założeń. Dotyczą one w pierwszym rzędzie znaczenia naszej woli i roli łaski, jaką otrzymujemy od Tego, który daje życie. Między tymi biegunami roztacza się przestrzeń interpretacji czynów i intencji. Przestrzeń dobra i zła. Przestrzeń wolności i fatum.
Problem skończoności, a w zasadzie możliwości jej przezwyciężenia, stanowi również istotę światopoglądów niereligijnych. W tym przypadku nadawanie sensu życiu odbywa się w oderwaniu od Absolutu, a w odniesieniu do wartości uznanych (przyjętych) za szczególnie istotne. Gama możliwości w tym zakresie jest na tyle szeroka, że nie sposób znaleźć rozsądną zasadę, do której można by je sprowadzić, oczywiście poza tą, że ich celem jest usensowienie życia. Unieśmiertelnienie następuje tu chociażby poprzez przekazywanie genów i wzorców, trwanie w pamięci pokoleń, rozwój społeczeństw itd. Jest ono możliwe dzięki osiągnięciu przez jednostkę określonych zdolności, w tym zdolności etycznych.
To teleologiczne zdeterminowanie naszego bytowania jedynie pozornie znosi pytanie o sens życia. O jego istotę. Nie rozstrzyga bowiem o tym, dlaczego życie w ogóle jest konieczne. Dlaczego takie a nie inne sprawności mają zagwarantować przezwyciężenie skończoności i czy samo to przezwyciężanie ma jakąś wartość, jakiś sens. Pytania te można mnożyć do granic – nomen omen – nieskończoności, o ile nieskończoność jakieś granice posiada. Sama zaś próba znalezienia na nie odpowiedzi może bądź to nadać ludzkiemu życiu sens, bądź też prowadzić do skrajnego pesymizmu, od którego już niedaleko do zakwestionowania samego życia.
Nie może więc dziwić, że historia człowieka to historia poszukiwania sensu - znaczenia ukrytego w nieznanych odpowiedziach na znane pytania. Filozofia, sztuka, literatura… Wszystkie te próby okazują się daremne. Być może dlatego, że – jak twierdzi Martin Heidegger – jeszcze nie nauczyliśmy się myśleć. Zamiast tego – „kombinujemy”. Efekty tych zabiegów bywają mniej lub bardziej pociągające. Zważywszy na osobisty wydźwięk dzisiejszego dnia i korzystając z pewnej inspiracji przypomnę jeden z nich, autorstwa Douglasa Adamsa. W jego „Autostopem przez Galaktykę” odpowiedź na wielkie pytania o życie, wszechświat i wszystko inne stanowi liczba 42. I pewnie coś w tym jest. W końcu – jak wierzyli starożytni Egipcjanie – na sądzie dusz obecne są 42 demony…
* Martin Heidegger, Co znaczy myśleć? (M. Heidegger: Was heisst Denken?, w: tenże: Vorträge und Aufsätze, Pfüllingen 1954; odczyt wygłoszony w radiu bawarskim w maju 1952 r., opublikowany po raz pierwszy w „Merkur" R. VI, 1952. Korzystałem z polskiego tłumaczenia autorstwa Janusza Mizery i Józefa Tischnera).