piątek, 1 lutego 2013

Na szczęście...



W życiu nie chodzi o szczęście, lecz o dobre życie.
prof. Barbara Skarga

 
Przełom starego i nowego roku sprzyja wyjątkowo myśleniu o szczęściu. Ostatnie dni grudnia i pierwsze stycznia obfitują w rozliczne życzenia, które bądź to do tego pojęcia się sprowadzają, bądź też bezpośrednio go dotyczą. Gdyby życzenia się sprawdzały, bylibyśmy zapewne permanentnie szczęśliwi, z wyłączeniem tych nielicznych jednostek, którym większość życzy zgoła czegoś odmiennego, zazwyczaj zresztą nieszczerze składając życzenia szczęścia. Tak czy inaczej szczerość czy nieszczerość intencji leżących u źródła życzeń nie ma większego znaczenia, podobnie jak sprawczego znaczenia nie mają one same, pozostając jedynie sympatycznym świadectwem pamięci i dobrych intencji bliźnich.
Fakt, że powszechnie życzymy sobie szczęścia zdaje się świadczyć o tym, iż wszyscy go pożądamy. Pragniemy mieć szczęście i być szczęśliwymi, zazwyczaj zresztą utożsamiając te stany. Tymczasem mieć szczęście nie oznacza zarazem bycia szczęśliwym. To, że ktoś miał szczęście i (dla przykładu) wygrał sporą sumę na loterii, nie czyni go automatycznie szczęśliwym. Ba! Bywa, że jest wręcz odwrotnie. Mający – w ujęciu obiektywnym - szczęście może bowiem subiektywnie uważać, że gdyby rzeczywiście je miał wygrałby znacznie więcej, gdy tymczasem zdobył sumę, która nie pozwala mu spełnić wszystkich pokładanych w wygranej oczekiwań. Poza tym staje się on natychmiast adresatem rozlicznych próśb i wniosków bliskich i znajomych, którzy takiego szczęścia nie mieli, a chętnie też poczuliby się nieco bardziej szczęśliwi. A indagacje te bynajmniej szczęśliwym go nie czynią.
Pragnienie szczęścia najwyraźniej nas pochłania, czego wyrazem jest wiele obiegowych opinii krążących na jego temat. Jedna z nich głosi np., że kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości, zaś kto ma szczęście w miłości nie powinien próbować hazardu. Inna z kolei, że pieniądze szczęścia nie dają. Wynikałoby z tego niezbicie, że „szczęściarz” wygrywający w karty z góry skazuje się na bycie nieszczęśliwym. Z kolei ten, któremu szczęście w kartach nie dopisuje, zyska miłość, która zasadniczo również ze szczęściem wiele wspólnego nie ma, bo - jak powiada ludowe porzekadło - „Miłość je sto razy gorszo niż wściekłość, bo od wściekłości pomoże, a od miłości - uchowaj, Boże”. Ludowym mądrościom w sukurs przychodzi literatura światowej klasy, gdzie o przykłady harmonii pomiędzy szczęściem a miłością trudniej niż o dokładne oszacowanie ilości diabłów na łebku szpilki.
Ta nieuchwytność szczęścia prowadzi do poczucia jego deficytu, zaś deficyt rodzi pożądanie. To, iż wszyscy pragniemy szczęścia sprawia
z kolei, że kształtuje się rynek, na którym zdobyć można niezawodne ponoć sposoby jego pozyskania. Sprzedawcy szczęścia (ot choćby psychologowie pozytywni) niewątpliwie zbijają fortuny, co – zgodnie z przytoczoną wyżej opinią – z definicji czyni ich nieszczęśliwymi. Trudno więc, by uznać ich za wiarygodnych. Wniosek ten potwierdzają badania naukowe, z których niezbicie wynika, że pogoń za szczęściem jest najlepszą drogą do bycia permanentnie nieszczęśliwym.
Czy zatem szczęście istnieje? Niewątpliwie tak. Negacja w tym przypadku kłóciłaby się ze zdrowym rozsądkiem. Każdy z nas zaznał bowiem kiedyś szczęścia. I choćby była to najbardziej ulotna z chwil, trudno byłoby jej zaprzeczyć. Owo doświadczenie uczy zarazem, że poczucie szczęścia jest efektem ubocznym innych zdarzeń, samo w sobie pozostając niezamierzonym. Choć może nie tak do końca. Kiedy – dla przykładu - idziemy w góry, nie robimy tego przecież, by wypoc hektolitry wody ze swojego organizmu. Zamierzamy raczej osiągnąć jakiś realny cel - zdobyć szczyt. Wychodząc w góry wiemy, albo chociaż przypuszczamy, że jego osiągnięcie uczyni nas szczęśliwymi. Choćby na chwilę…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz