Nie wiem dlaczego ludzie pragną
zdobywać szczyty. Pytani o to himalaiści odpowiadają zazwyczaj „bo są”.
Doprawdy, przewrotność ludzka nie zna granic. Zna za to granie, szczeliny i
uskoki. Zna strome zbocza i pionowe ściany. Liny, uprzęże, czekany, raki. Namioty
i śpiwory, które zapewniają złudzenie ciepła.
Kiedy próbuję obiektywnie
spojrzeć na każdą z moich górskich przygód, przypominam sobie chłód, niewygody
i zmęczenie, które przestają się liczyć w momencie, gdy już wiem, że pokonałem
górę. Obiektywnie… Tak naprawdę liczą się one jedynie w chwilach zwątpienia.
Poza nimi jest pewność prostych zasad, zaufanie i wiara, że to wszystko ma
sens.
Z góry widać lepiej. Świat, ludzi
i siebie samego. Stamtąd też jakoś bliżej do Boga. Dlatego nie sposób zgodzić
się z Dominikiem Zdortem, że „Himalaizm jest grzechem”. Pokonywanie siebie, przy
okazji pokonywania góry, ma w sobie coś z żarliwej modlitwy. Może po prostu nią
jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz