niedziela, 21 lutego 2016

A gdzież tam!

Całe życie żyliśmy jakby na walizkach. Tysiące przejść, niepewności, załamań. Ciągła prowizorka, tymczasowość, byle do jutra. A kiedyś zacznie się prawdziwe życie. No i masz. Przychodzi starość i gdzie to prawdziwe życie?
(Tadeusz Konwicki, Zwierzoczłekoupiór)

Zacznę od autodenuncjacji. Uroczyście oświadczam, że nie mam w zwyczaju czytać tych spośród swoich tekstów, które dostąpiły zaszczytu publikacji. Bez względu na czas i miejsce, w którym ujrzały światło dzienne, pozostają one zasadniczo własnością PT Czytelników. Z zasadami jest jednak tak, że kochają wyjątki. Te zdarzają się również i mi. Rzadko, bo rzadko. Ale jednak. Jeden z takich wyjątków wydarzył się dzisiaj. Przejrzałem mianowicie swoje wpisy na blogu datowane na 21 lutego. I choć nie znalazłem w nich nic szczególnie wartego uwagi, już sam fakt, że chciało mi się je czytać sprawił, iż poczułem się zdecydowanie skonfundowany. Mam więc już na co zwalić winę za ewentualnie dziwne samopoczucie, które – kto wie – może dotknąć mnie tego właśnie dnia AD 2016.

Było usprawiedliwienie (częściowo prewencyjne), czas więc rozwinąć, ledwie wyżej zasygnalizowaną, autokrytykę. Jak się okazuje, najciekawszymi elementami tych wpisów są przytaczane w nich cytaty. Zdaje się to potwierdzać tezę, że choć żyjemy w czasach, gdy wszyscy piszą, ale mało kto czyta (chyba jako pierwszy fakt ten stwierdził Tadeusz Konwicki), tendencji tej utrwalać nie należy. Zwłaszcza że, jak był łaskaw obwieścić w „Nędznikach” Wiktor Hugo: „Nie można bezkarnie czytać głupstw”. A przecież skoro są piszący, znajdą się też jacyś czytelnicy. Zważywszy, że niniejszy tekst, drogi Czytelniku, ma wszelkie szanse nie być mądrzejszy od innych mych wpisów z 21 lutego, zastanów się proszę, czy warto czytać dalej. W razie gdybyś się na to zdecydował, pamiętaj, ostrzegałem.

Skoro powiedziało się „a”, trzeba powiedzieć też „b”. Czas więc na autodiagnozę. Banalność moich urodzinowych wpisów musi mieć przecież jakąś przyczynę, a przyczyna ta musi gdzieś tkwić. Najpewniej we mnie samym. Kto wie, czy nie jest nią zwykła bezradność w obliczu mijającego czasu? Żaden tam ze mnie jednak Proust. Nie czuję w jakiś szczególny sposób, bym go utracił. Nie poczuję więc, jakby co, że go odnalazłem. Być może więc jest nią zupełna wobec tego faktu obojętność, pełne pogodzenie się z rzeczywistością, w której nawet wzrastanie jest formą przemijania? Sam nie wiem jednak, czy rzeczywiście jestem wobec tej oczywistości tak bardzo niewzruszony... Klucz do rozwiązania tej zagadki leży zapewne gdzieś blisko. Znacznie bliżej niż mogłoby się wydawać. Podobnie jak zima, którą odnaleźliśmy wczoraj nie gdzieś w okolicach bieguna, ale w sąsiednim powiecie…

Na razie jednak nie znam właściwej odpowiedzi. Autodiagnoza więc mi się nie udała. Czas więc odwołać się do innego „a”. Niech nim będzie autoironia. Powodów do niej jest wystarczająco dużo. Ot choćby i ten: wyczytałem mianowicie jakiś czas temu, że niezwykle ważna, międzynarodowa organizacja uznała, że świat zmienił się na tyle, iż należy przesunąć grancie poszczególnych okresów życia. I tak młodość kończy się obecnie wraz z 45 rokiem życia. Spierać się z ważnymi, międzynarodowymi organizacjami można. Ale co to da? Czyż nie lepiej uznać, trawestując Wieszcza, że oto skończyła się ma „młodość górna i durna”, a zaczął się dla mnie „wiek męski, wiek klęski”? A gdzież tam:-)!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz