poniedziałek, 13 lipca 2009

Nie jestem wielbłądem!

Nigdy nie przypuszczałem, że w jednej z trudniejszych dla mnie sytuacji życiowych, spotkam się z tak wieloma wyrazami solidarności. Od piątku bowiem przychodzą do mnie, dzwonią i piszą znajomi, których często nie widziałem od wielu lat, a którzy - podobnie jak ja - przeczytali piątkowy "Dziennik Polski". To oczywiście cieszy, choć nie jest w stanie zmienić faktu, że – w rzeczy samej – czuję się po prostu podle. Muszę bowiem udowadniać, że nie jestem wielbłądem.

Jest oczywiście co najmniej kilka przyczyn mojego złego samopoczucia. Wśród nich najistotniejszą jest konstatacja, że w walce politycznej, osoby z którymi współpracuję na co dzień, są w stanie posunąć się do najbardziej podłych insynuacji. Kiedy bowiem niemożliwym okazało się wykazanie mi braku odpowiednich kompetencji, ktoś zdecydował, że należy zdyskredytować mnie w oczach opinii publicznej. Jest przecież bez znaczenia, że stawiane mi zarzuty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Ważne, że udało się rzucić błotem. A jak wiadomo, po takim obrzuceniu, zawsze coś na człowieku zostaje.

Jestem wyjątkowo łatwym celem. Dokonałem bowiem prywatnej transakcji, która – w przypadku gdybym nie dochował należytej staranności – stawiałaby moją osobę w bardzo złym świetle. Rzecz jednak w tym, że ja owej szczególnej staranności dochowałem, czego moi >>przeciwnicy<< starają się zgrabnie nie podkreślać. Piszę >>podkreślać<<, a nie >>dostrzegać<<, bo wszak gdyby nie >>dostrzegali<< poszliby z tematem do prokuratury, a nie do mediów. Nie darmo bowiem mówi się, że osoba publiczna jest jak mucha – jedną i drugą można zabić gazetą. Wybór więc rzeczywiście trafny.


Co zrobiłem, by dochować należytej staranności

Co się działo

Co zrobiłem

Przygotowanie inwestycji

Wyłoniłem inwestora zastępczego, który – jako podmiot niezależny ode mnie – od początku do końca inwestycji - czuwał nad prawidłowym jej przebiegiem (m.in. brał udział w postępowaniach o udzielenie zamówienia publicznego).

Przetarg nieograniczony, którego celem jest wykonanie robót budowlanych w WBP

  • Wstrzymuję prywatne działania, których celem był zakup nieruchomości.
  • Nie biorę udziału w pracach komisji przetargowej.
  • Zatwierdzam – jako >>kierownik zamawiającego<< - wynik postępowania przetargowego, w którym jedynym oferentem było PRZ.

Front robót budowlanych

  • Kupuję mieszkanie na warunkach określonych przez dewelopera, za cenę i w standardzie, jak każdy inny nabywca na tej inwestycji.
  • W efekcie przedstawionych mi protokołów konieczności (uzgodnionych z udziałem wykonawcy, inwestora zastępczego, projektanta i przedstawiciela WBP) podpisuję zlecenie na roboty dodatkowe.
  • Podpisanie umów dodatkowych poprzedzone jest stosownym postępowaniem, w którym nie uczestniczę (zatwierdzam ich wynik).

Czy mogłem zrobić coś więcej?


Nie mam żalu do "Dziennika Polskiego" ani osobiście do redaktora Grzegorza Skowrona. Sam zastanawiałem się, co zrobiłbym na jego miejscu. Pewnie wyeksplorowałbym ten temat tak samo jak on, choć wątpię, by starczyło mi kunsztu, aby zrobić to w sposób tak finezyjny. Tekst w "Dzienniku..." stanowi bowiem opis faktów okraszony moimi obszernymi (i autoryzowanymi) wypowiedziami. I sam tekst nie stanowi problemu. Jest po prostu rzetelny. Problematyczne są tytuł, lead i komentarz. Zawierają one bowiem jednoznaczne stwierdzenie, że podejmując w drugiej połowie 2006 roku czynności służbowe znajdowałem się w sytuacji konfliktu interesów. Dziennikarz podkreśla przy tym, że w żadnym przypadku nie zarzuca mi złamania prawa. Co by więc miało to oznaczać? Jeśli twierdzi się zarazem, że nie złamałem prawa i byłem w konflikcie interesów sugeruje się, że ów stan >>konfliktu interesów<< to kategoria etyczna. W ten – niezwykle interesujący i bardzo sprytny – sposób redaktor Skowron poważnie utrudnił mi obronę mojego dobrego imienia przed sądem. Ma przecież prawo do ferowania własnych ocen, bez względu na to, jak bardzo bym się z tymi ocenami nie zgadzał.

To, że w żaden sposób nie zgadzam się z twierdzeniem, że fakt, iż kupiłem mieszkanie od firmy, która wykonywała roboty budowlane w instytucji, którą kierowałem, stanowi konflikt interesów, to oczywiste. Gdybym uważał inaczej, nigdy bym do takiego zbiegu wypadków nie dopuścił. Mieszkanie kupiłem bowiem na niereglamentowanym rynku, za jego cenę katalogową, nie uzyskując jakichkolwiek korzyści z faktu, iż wcześniej zleciłem deweloperowi prace budowlane w kierowanej przeze mnie instytucji. Z sytuacją konfliktu interesów miałbym do czynienia, gdybym od faktu sprzedaży mi tego mieszkania uzależniał udzielenie zlecenia, zakupił nieruchomość za obniżoną cenę, lub za cenę katalogową uzyskał mieszkanie w podwyższonym standardzie. Tymczasem żaden z tych faktów nie miał miejsca, czego potwierdzenie znajdujemy w tekście redaktora Skowrona. Zresztą... Trudno mi sobie wyobrazić, jak mógłbym – nawet od strony praktycznej – doprowadzić do takiego stanu rzeczy. Pełniłem wtedy bowiem funkcję >>kierownika zamawiającego<<, a więc – zarówno w czasie trwania przetargu na roboty podstawowe, jak i negocjacji na roboty dodatkowe – czynności, jakich mogłem dokonać, ograniczały się do powołania stosownej komisji i zatwierdzenia wyniku jej prac. Prawo zamówień publicznych nie daje >>kierownikowi zamawiającego<< uprawnień do zmiany decyzji komisji przetargowej. Nie ma tu miejsca na jakiekolwiek >>widzimisię<<. Jeśli dołożymy do tego i to, że w całym procesie inwestycyjnym (również w każdym postępowaniu o udzielenie zamówienia publicznego) udział brali niezależni ode mnie eksperci (pracownicy inwestora zastępczego) sprawa staje sie jeszcze bardziej oczywista.

Bycie osobą publiczną wiąże się z koniecznością zachowania szczególnej staranności przy podejmowaniu nie tylko czynności służbowych, ale także decyzji dotyczących życia prywatnego. Oznacza także, że w znacznie większym zakresie niż w przypadku innych osób, moje życie prywatne musi być jawne dla osób postronnych. Uważam, że w jednym i drugim przypadku dopełniłem swoich obowiązków. Zadbałem bowiem o to, by moje prywatne transakcje w żaden sposób nie miały wpływu na podejmowane przeze mnie czynności służbowe. Bez względu na to, jak przykre było to dla mnie i moich bliskich, ujawniłem także opinii publicznej szczegóły transakcji, o którą zostałem zapytany przez dziennikarza. W żadnym jednak przypadku nie zgodzę się z tezą, że pełnienie przeze mnie funkcji publicznej uniemożliwia mi podejmowanie ważnych dla mnie życiowo decyzji, jeżeli nie wpływają one na czynności, które podejmuję służbowo. Gdybym bowiem przyjął odmienne założenie, nie mógłbym korzystać chociażby z oferty największych krakowskich księgarń, albowiem wielokrotnie – w ramach zamówień publicznych – zawierałem z nimi służbowo umowy na zakup nowości wydawniczych. Nie chcę nawet myśleć, z usług jak wielu podmiotów nie mógłbym korzystać obecnie, gdyż jako >>kierownik zamawiającego<< - Dyrektor Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego – udzielam im zamówień publicznych (czasem w trybie >>z wolnej ręki<<), albo chociaż zatwierdzam polecenie wypłaty środków stanowiących zapłatę za dostawę czy usługę. Patrząc na skalę zakupu towarów i usług realizowanych przez kierowany przeze mnie urząd, musiałbym zapewne bieżące zakupy robić najbliżej w Katowicach, a i to z zachowaniem dużej ostrożności.

Osoba publiczna ma prawo do takiego samego życia, jak każdy inny człowiek. Jeśli działa uczciwie nie może być ograniczana w swoich prywatnych decyzjach. Musi być jednak świadoma tego, że będzie musiała – w określonych sytuacjach – udowadniać, że działa uczciwie. Ja tą świadomość posiadam. Dlatego okazałem dziennikarzowi prywatne dokumenty, potwierdzające moją wersję wypadków, a teraz przekażę je mojemu przełożonemu. Bo w rzeczy samej nie mam nic do ukrycia. Nikogo nie oszukałem, nikogo nie okradłem, nikogo nie skrzywdziłem, nie naraziłem na szwank finansów publicznych kupując prywatnie na rynku pierwotnym mieszkanie. W jakim więc sensie można mi zarzucić, że działałem nieetycznie?

Nie mam pojęcia komu tak bardzo zależało, by rzucić cień na moje dobre imię. Zapewne nie jest to osoba, o której można powiedzieć, że zachowuje się etycznie. Bo czy posuwanie się do tego typu insynuacji, próbę oczernienia innej osoby, można uznać za działanie etyczne? Nie sądzę. Nie znam też motywów działania tej osoby. Domyślać mogę się jedynie, że rozpoczęto tę grę, w związku z koniecznością wskazania przez Marszałka Województwa Małopolskiego osoby, która będzie pełniła funkcję Sekretarza Województwa. Zbieg tych wydarzeń każe sądzić, iż jest to najbardziej prawdopodobna przyczyna rozdmuchania sprawy, o której wiedziała wszak masa ludzi, gdyż nigdy jej nie ukrywałem (bo niby z jakiego powodu miałbym to robić). Mam nadzieję, że kiedyś >>ten ktoś<< zdobędzie się na odwagę i powie mi prosto w twarz, co tak naprawdę ma mi do zarzucenia. Wystarczy Ci tej odwagi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz