Pamięci moja statku piękny
Czy nie dość było żeglowania
Po morzu gorzkim i dalekim
Czy nie za wiele wędrowania
Od brzasku aż po noc udręki
(Guillaume Apollinaire, Piosenka
niekochanego)
Niektóre słowa bywają tak do
siebie podobne, że nie sposób jest uwierzyć, iż podobieństwo to jest czysto
przypadkowe. Weźmy dla przykładu dwa pierwsze z brzegu: „cierpliwość” i „cierpienie”.
Słownikowa definicja rzeczownika „cierpliwość” sprowadza się de facto do dwóch sformułowań. Jest to
mianowicie „zdolność spokojnego, długotrwałego znoszenia rzeczy przykrych”, a
także „zdolność spokojnego wyczekiwania na coś lub dążenia do czegoś”. Dla
odmiany, zamiast rzeczownikowi „cierpienie”, przyjrzyjmy się słownikowej
definicji czasownika „cierpieć”, jako bardziej dynamicznej części mowy. Otóż sprowadza
się ona do sformułowania: „odczuwać, przeżywać, znosić ból fizyczny lub
moralny; boleć nad czymś lub z powodu czegoś; doznawać czegoś przykrego”.
Pomijając etymologiczne zawiłości i nie dbając zanadto o zgodność tego, co
napiszę dalej, ze stanem wiedzy naukowej (brakło mi cierpliwości dla głębszej
kwerendy) dodam jedynie, że mnie osobiście, obydwa te słowa kojarzą się z rzecznikiem
„cierń”. Ktokolwiek doświadczył głęboko wbitego ciernia (nie ważne: fizykalnego
czy mentalnego) wie bowiem, jak to boli i ile trzeba cierpliwości, by się tego
cierpienia skutecznie pozbyć. To jednak dopiero pierwsza, niejako łatwiejsza
strona problemu. Cóż bowiem z sytuacją, gdy nie o wbity cierń tutaj chodzi, a o
jego brak? Bo – odcinając nawet skrajne interpretacje tak zarysowanej kwestii –
znacznie łatwiej jest pozbyć się czegoś, gdy to coś zależne jest choćby
częściowo od naszej woli, trudniej zaś doczekać się czegoś zgoła innego, co od
naszej woli nie zależy w ogóle lub zgoła w niewielkim jedynie stopniu.
Nie jest niczym złym cierpieć
cierpliwie czekając na to, co dla człowieka ważne, zwłaszcza że czekanie rzadko
oznacza tkwienie w miejscu. Cel może być odległy. Droga do niego usiana
zasadzkami. Niepowodzenia i sukcesy mogą się na tej drodze wzajemnie
przeplatać, a walka zła i dobra przynosić niespodziane rezultaty. Jeśli nie
zbaczamy z drogi (wystarcza nam cierpliwości), teoretycznie przynajmniej wzrastać
powinno prawdopodobieństwo sukcesu. Ba. Nawet jeśli zdarzy nam się zwątpić,
zawrócić lub zboczyć z obranego kursu, a potem ponownie nań wrócić,
niekoniecznie pisana jest nam porażka. Teoretycznie wydłużymy jedynie czas,
jaki dzieli nas od świętowania sukcesu. No chyba, że przypadkiem odkryjemy
skrót lub istnienie machin latających… Gorzej, gdy nasz cel ciągle zmienia
położenie. Sam niejako się od nas oddala. Nie ma go za zakrętem, za którym
powinny rysować się już jego kontury. Albo nawet pojawia się na chwilę, by
zniknąć za moment na nie wiedzieć jak długo. Trudno wymagać wprawdzie, by cele
stały w miejscu. W końcu życie to ruch. Wszystko przemieszcza się jednak w
swojej skali, wg określonych reguł. Dla przykładu galaktyki oddalają się od
siebie wg następującego wzoru: v=Hor
(prawo Hubble'a).
Migrują kontynenty, a nawet – prawdopodobnie – o 22 milimetry rocznie poszerza się promień ziemi.
Dlatego z okolic Szczawnicy w Himalaje dojdziemy może nie za dwa lata, lecz za
dwa lata i dwa dni. Ale jednak dojdziemy. I niech tak pozostanie, dopóty,
dopóki jest przewidywalne. Można uznać, że to nawet inspirujące. Cel, który
znika, gdy tylko pojawia się w zasięgu wzroku, przestaje jednak być inspiracją.
Gonienie za nim, staje się udręką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz