wtorek, 10 grudnia 2013

Słowa

Pamięci moja statku piękny
Czy nie dość było żeglowania
Po morzu gorzkim i dalekim
Czy nie za wiele wędrowania
Od brzasku aż po noc udręki

(Guillaume Apollinaire, Piosenka niekochanego)


Niektóre słowa bywają tak do siebie podobne, że nie sposób jest uwierzyć, iż podobieństwo to jest czysto przypadkowe. Weźmy dla przykładu dwa pierwsze z brzegu: „cierpliwość” i „cierpienie”. Słownikowa definicja rzeczownika „cierpliwość” sprowadza się de facto do dwóch sformułowań. Jest to mianowicie „zdolność spokojnego, długotrwałego znoszenia rzeczy przykrych”, a także „zdolność spokojnego wyczekiwania na coś lub dążenia do czegoś”. Dla odmiany, zamiast rzeczownikowi „cierpienie”, przyjrzyjmy się słownikowej definicji czasownika „cierpieć”, jako bardziej dynamicznej części mowy. Otóż sprowadza się ona do sformułowania: „odczuwać, przeżywać, znosić ból fizyczny lub moralny; boleć nad czymś lub z powodu czegoś; doznawać czegoś przykrego”. Pomijając etymologiczne zawiłości i nie dbając zanadto o zgodność tego, co napiszę dalej, ze stanem wiedzy naukowej (brakło mi cierpliwości dla głębszej kwerendy) dodam jedynie, że mnie osobiście, obydwa te słowa kojarzą się z rzecznikiem „cierń”. Ktokolwiek doświadczył głęboko wbitego ciernia (nie ważne: fizykalnego czy mentalnego) wie bowiem, jak to boli i ile trzeba cierpliwości, by się tego cierpienia skutecznie pozbyć. To jednak dopiero pierwsza, niejako łatwiejsza strona problemu. Cóż bowiem z sytuacją, gdy nie o wbity cierń tutaj chodzi, a o jego brak? Bo – odcinając nawet skrajne interpretacje tak zarysowanej kwestii – znacznie łatwiej jest pozbyć się czegoś, gdy to coś zależne jest choćby częściowo od naszej woli, trudniej zaś doczekać się czegoś zgoła innego, co od naszej woli nie zależy w ogóle lub zgoła w niewielkim jedynie stopniu.

Nie jest niczym złym cierpieć cierpliwie czekając na to, co dla człowieka ważne, zwłaszcza że czekanie rzadko oznacza tkwienie w miejscu. Cel może być odległy. Droga do niego usiana zasadzkami. Niepowodzenia i sukcesy mogą się na tej drodze wzajemnie przeplatać, a walka zła i dobra przynosić niespodziane rezultaty. Jeśli nie zbaczamy z drogi (wystarcza nam cierpliwości), teoretycznie przynajmniej wzrastać powinno prawdopodobieństwo sukcesu. Ba. Nawet jeśli zdarzy nam się zwątpić, zawrócić lub zboczyć z obranego kursu, a potem ponownie nań wrócić, niekoniecznie pisana jest nam porażka. Teoretycznie wydłużymy jedynie czas, jaki dzieli nas od świętowania sukcesu. No chyba, że przypadkiem odkryjemy skrót lub istnienie machin latających… Gorzej, gdy nasz cel ciągle zmienia położenie. Sam niejako się od nas oddala. Nie ma go za zakrętem, za którym powinny rysować się już jego kontury. Albo nawet pojawia się na chwilę, by zniknąć za moment na nie wiedzieć jak długo. Trudno wymagać wprawdzie, by cele stały w miejscu. W końcu życie to ruch. Wszystko przemieszcza się jednak w swojej skali, wg określonych reguł. Dla przykładu galaktyki oddalają się od siebie  wg następującego wzoru: v=Hor (prawo Hubble'a). Migrują kontynenty, a nawet – prawdopodobnie – o 22 milimetry rocznie poszerza się promień ziemi. Dlatego z okolic Szczawnicy w Himalaje dojdziemy może nie za dwa lata, lecz za dwa lata i dwa dni. Ale jednak dojdziemy. I niech tak pozostanie, dopóty, dopóki jest przewidywalne. Można uznać, że to nawet inspirujące. Cel, który znika, gdy tylko pojawia się w zasięgu wzroku, przestaje jednak być inspiracją. Gonienie za nim, staje się udręką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz