Kończy się adwent. Czas dla niepraktykujących zasadniczo niezauważalny. Zaraz po Wszystkich Świętych sklepy atakują nas świątecznymi ozdobami i kojarzącą się z Bożym Narodzeniem muzyką. Już chwilę później pojawiają się one w przestrzeni publicznej. Oderwana od treści forma ma wprawić nas w nastrój, który sprzyja zakupom, a te przysparzają zysków nie tylko sieciom handlowym, ale i państwu - napędzają gospodarkę. Nasze PKB oparte jest na konsumpcji...
Jest coś niezwykłego w tym naszym
pędzie za świąteczną atmosferą. Nie wiem na na ile ta skłonność stanowi efekt
nostalgii, na ile zaś rynkowej kreacji. Wiem jednak, że ciągle nam jej mało.
Pewnie dlatego jesteśmy skłonni przemierzać świat w poszukiwaniu coraz to
innych świątecznych kiermaszy, pędzić do kin i teatrów na bożonarodzeniowe
produkcje, i przemierzać godzinami bezmiar Internetu w poszukiwaniu idealnych
prezentów.
Podczas tej gonitwy popełniamy
oczywiście sporo błędów. Do najmniej bolesnych należy zapewne zakup na
krakowskim Rynku pajdy ze smalcem za 50 zł, czy czarnej bombki w kształcie Lorda
Vadera za dwa razy tyle, a nawet wybranie się na "Nową opowieść wigilijną"
do miejscowej opery. Bo choć to wszystko pozbawione często smaku, płaskie w
treści i ubogie w formie (nawet jeśli scenografia i wykonanie są całkiem
udane), to jednak nie boli tak bardzo, jak uświadomienie sobie, że wszystkie te
wysiłki nie mają większego sensu, bez treści, która stanowi dla nich
pretekst...
![]() |
Witold Pruszkowski, "Spadająca gwiazda", (1884, olej na płótnie), Muzeum Narodowe w Warszawie. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz