środa, 29 grudnia 2010

Do siego roku!

Jak wytłumaczyć pięciolatce, co to jest rok? Bierzesz pomarańczę. Może być też większa mandarynka. Bo już wie, że ziemia jest kulą. Przyda się jeszcze lampka. Najlepiej taka na nóżce. Ustawiasz owoc pod odpowiednim kątem. Obracasz wokół jego osi i wokół lampki. Doba i rok w całej pełni! Potem jeszcze trudne pytania o księżyc. Wychodzisz z opresji i wdajesz się w dyskusję o zaćmieniach. W kwadrans sprawa z głowy. Znacznie trudniej jest wytłumaczyć ile tak naprawdę trwa pięć dni. „To kiedy wrócisz tati?”. „Za pięć dni”. „To znaczy kiedy?”. „W piątek”. „Kiedy będzie piątek?”. „Za pięć dni”. „Za pięć dni? A policzysz ze mną?” …
365 dni, 12 miesięcy, 52 tygodnie, 8760 godzin, 525600 minut 2010 roku już prawie za nami. Tyle samo będzie miał 2011. Tak mniej więcej. Bo ponoć wybuch wulkanu na Islandii był na tyle silny, że poprzestawiał ziemi lekko bieguny i rok trwa mniej/więcej 8 sekund. Tych 8 sekund – myślę – można sobie odpuścić. Choć jeśli tak popatrzyć na to w większej skali… No właśnie. Rzeczy na pozór nieistotne, gdy spojrzymy na nie inaczej, nabierają jednak swojego znaczenia. Czasem trudno je przecenić.
Jakby na to nie patrzeć nadszedł czas podsumowań. Pełno ich w mediach. Tu ranking polityczny, tam towarzyski. Zdarzają się i naukowe. W sumie ciekawe. Choć z drugiej strony dość oczywistym jest dla nas, że wszystkie opisywane wydarzenia stoją w cieniu 10 kwietnia. Katastrofa smoleńska przyćmiła nawet tragedię tysięcy rodzin nękanych w mijającym roku powodziami. I w odróżnieniu od powodzi jeszcze długo będzie rozpalała emocję na szeroką skalę. Bo wszak do powodzi zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Do katastrof lotniczych, w których ginie tyle osób „z pierwszych stron gazet” – nie.
Pozostaje tylko żałować, że jak zwykle nie wyciągniemy wniosków z katastrof, które stały się naszym udziałem. Że o marnowaniu kapitału społecznego nie wspomnę. A w sumie dlaczego nie..? Może warto? Bo przecież, choć naiwnością było sądzić, że nasza – tak szeroko manifestowana – wspólnotowość, której zaczynem stała się katastrofa smoleńska, będzie zjawiskiem trwałym, to mieliśmy prawo wierzyć, iż stanie się ona początkiem końca postpolityki w polskim wydaniu. Tymczasem gorsząca awantura o krzyż na Krakowskim Przedmieściu i dzisiejszy żenujący spektakl, którego istotą jest spór o prawo do nowego mitu założycielskiego, przekreśliły te nadzieje w sposób dokumentny.
Szukam w pamięci jakichś pozytywów mijającego roku. Znajduję kilka. Ot chociażby ten, że nasza reprezentacja wygrała w końcu mecz. Wybrzeże Kości Słoniowej to wszak godny nas przeciwnik. Szczerze powiedziawszy piłka nożna nie stanowi szczególnego obiektu moich westchnień. Tym niemniej czasem oglądnięcie meczu może stać się początkiem pięknej przygody. Ja uświadomiłem sobie, że nic nie wiem o kraju, o tak wdzięcznej nazwie. Wróć! Nic nie wiedziałem. Bo jeszcze w trakcie meczu to i owo sobie wygooglałem. A teraz z zapartym tchem śledzę wszystkie doniesienia z tamtego rejonu. No i martwię się trochę. Ot chociażby powyborczym patem w ojczyźnie kakao. Jeszcze bardziej martwi mnie jednak los Buszmenów w innym rejonie Afryki, w Botswanie.
Na szczęście mamy nie tylko polityków, ale i naukowców. Ci w końcu wymyślą coś żeby pogodzić interesy Buszmenów i amatorów diamentów. Mijający rok dowiódł, że na wiele świat nauki stać. Taki np. dr Alexandry Burt z Michigan State University odkrył, że „Żonaci panowie, najogólniej mówiąc, zachowują się lepiej niż single. Po pierwsze dlatego, że małżeństwo łagodzi męskie obyczaje. Po drugie mężczyźni z mniejszą ilością paskudnych cech charakteru żenią się w pierwszej kolejności”. Epokowe odkrycie! Nieprawdaż?!? Szczerze powiedziawszy osobiście wolałbym odkryć, na ile opiewał grant badawczy Pana Doktora i dlaczego to ja go nie dostałem. Jeśli z tego powodu pogorszy mi się jakość snu, zadzwonię do innego światowej klasy specjalisty. Pomóc pewnie nie pomoże, ale ile to się człowiek dowie!
Dzięki naukowcom i dziennikarzom wiemy nie tylko jaki ten świat był, i jest, ale także jaki będzie. Niebawem więc wszelkie dyskusje o parytecie odejdą zasłużenie na śmietnik historii. Świat zdominują kobiety, gdyż dziewczynki czytają więcej niż chłopcy. Pewnie niewiele będzie mnie to interesowało. Będę już wówczas staruszkiem. Innymi słowy będę szczęśliwy. A czyż to nie o szczęście w życiu chodzi? Może nawet przestanie mnie interesować kurs franka i deficyt finansów publicznych. Oj chyba nie… Dostałem ostatnio liścik z ZUS, z którego wynika, że emeryturkę to ja będę miał lichą. Pewnie nie tylko ja… taki uroczy liścik ostatnio dostałem.
Pomimo, że ZUS mnie straszy (za dobrze sypiam, czy co?), miniony rok – osobiście – muszę uznać za bardzo udany. Oswoiłem się z nowym otoczeniem. Nauczyłem się żyć „w rozkroku” pomiędzy Krakowem a Warszawą. Ukazały się trzy nowe książki do których dołożyłem swoich 5 groszy. Dwie kolejne są w druku. Przełamałem się i zacząłem udzielać się na FB. Okazało się, że nie jestem wielbłądem. Ba! Mam nawet na to papiery. Zyskałem kilku nowych przyjaciół. Innych odnalazłem po latach. Basia rośnie, że aż miło patrzeć. No i zdarzyły mi się rzeczy, o których przez ostatnie 10 lat nawet pomyśleć nie śmiałem. Co tu dużo pisać. Dobry rok. I tak sobie życzyłem, by następny nie był tylko gorszy, aż zadzwonił Tomasz z życzeniami „miłości atakującej ze wszech stron”. Strach się bać!!!
Wszystkim, których znam, i tych których jeszcze nie, życzę tego samego. A przynajmniej tego, czego życzę sam sobie. Do siego roku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz