Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
Stanisław Lem
Na fali ogólnonarodowej debaty o chamstwie w Internecie i ja postanowiłem zagłębić się w jego przestworzach. A że koszula najbliższa ciału wygooglowałem siebie. A co! No dobrze. Nie tylko wygooglowałem. Zajrzałem też w kilka miejsc „poleconych” mi ostatnio przez znajomych. Zaglądają tam regularnie. Ja od wielkiego dzwonu. No i zagrzmiał. A głos jego donośny jak cholera.
Czego to się człowiek nie dowie o sobie w sieci. Zabawa pyszna. Doprawdy. Choć i przykro się robi, że Matka Ziemia tylu frustratów musi nosić na swoich spracowanych barkach. No cóż. 4,5 mld lat temu przetrwała uderzenie planety wielkości Marsa (stąd mamy księżyc), a i mniejsze obiekty kosmiczne – przez ostatnich 4,6 mld lat - nie szczędziły jej razów. Równie mocno jej wytrzymałość testowali amatorzy przyspieszonego Armagedonu częstując ją serią eksplozji nuklearnych. Wytrzymała? A jakże. Przetrwała sobotni koniec świata punkt o 18.00, więc przetrwa też zmasowany atak frustratów w cyberprzestrzeni.
Trzy rzeczy uderzyły mnie szczególnie podczas tej wycieczki w głąb ludzkich resentymentów. Pierwsza to trwałość niektórych tematów. Powiedzmy, że brałem udział w jakimś konkursie, który – tak bywa – wygrałem. Zawsze wówczas zdarzy się jakiś kontrkandydat twierdzący jeszcze niemal dekadę później, że konkurs musiał być ustawiony. No bo przecież – a jakże – w przeciwnym wypadku zakończyłby się zgoła innym werdyktem. Druga to różnorodność form. Przeważają wpisy na forach, ale zaraz po nich plasuje się multiplikowanie nieprzychylnych opinii w każdym możliwym miejscu. Ale to, co dostałem ostatnio mailem (publikacja w sieci jest dopiero zapowiadana) przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Stałem się ja oto – marny żuczek – bohaterem (negatywnym oczywiście) opowiadania. Ba! Powieści w odcinkach! Ukazał się dopiero pierwszy. Z niecierpliwością oczekuję następnych. Mam nawet kilka pomysłów, jak mogłaby się rozwinąć akcja.
No i w końcu rzecz trzecia. Określę ją jednym słowem: bełkot. Tym, którzy nie do końca wiedzą, co to takiego, polecam wygooglowanie ostatnich uchwał Zarządu Województwa Małopolskiego dotyczących Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie (odwołanie mnie ze stanowiska dyrektora, cofnięcie pani Annie Wiśniewskiej „powierzenia obowiązków dyrektora”, ogłoszenie konkursu na dyrektora). Zachęcam zwłaszcza do przeczytania ich uzasadnień. Istny kabaret. To że podawane w nich fakty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością (pomyłka w dacie powołania mnie na to stanowisko sięga 4 lat!) to nic w porównaniu ze stylem w jakim powstały. Dadaiści spaliliby się ze wstydu czytając te bzdury.
Dwie refleksje na koniec. Widząc jakim błotem obrzucany bywam w sieci zastanawiam się, czy warto silić się na jakąś reakcję. Publikować polemiki? Po co? Przecież nie jest to rodzaj krytyki, a ordynarny atak. Krytykę można przyjąć, albo – nie zgadzając się z nią – przedstawić kontrargumenty. Ale polemizować z bełkotem? A może użyć środków prawnych? Anonimowych (choć nie zawsze) autorów wpisów na formach można namierzyć. Tylko po co? Włóczenie się po sądach to zajęcie niezwykle przykre. Potrzebne mi jeszcze te dodatkowe przykrości? Może lepiej niech problemem zajmą się Ci, którzy najlepiej się na tym znają. Psychiatrzy. Kilka doktoratów kategoryzujących sieciowych frustratów widzę już oczyma wyobraźni.
Jeśli mam się już włóczyć to najlepiej po świecie. Ot chociażby tam, gdzie o zasięg globalnej sieci trudno. Dla przykładu – można wsiąść na prom i popływać po Bałtyku. Przy okazji zajrzeć do Sztokholmu i Tallina, albo zapuścić się i głębiej. Pooglądać kamienie runiczne w Sigtunie, albo zadumać się nad grobem Linneusza w Uppsali. Szwedzi – jak tylko zaświeci słońce - to bardzo radośni ludzie. Nieco gorzej sprawa ma się z Estończykami. Kryzys daje im się mocno we znaki. Zastąpienie narodowej waluty Euro spowodowało wzrost cen. I choć z uśmiechem opowiadają np. o swojej malutkiej armii, w której ostatnio zlikwidowano kompanię rowerową, aż strach się bać zaglądać na estońskie forma internetowe…
Jeśli wspomina Pan o tym:
OdpowiedzUsuńhttp://www.wrotamalopolski.pl/root_BIP/BIP_w_Malopolsce/root_UM/podmiotowe/Zamowienia+publiczne/Nabor+na+stanowiska+urzednicze/2011/wbpdyrektor.htm?postingsort=Data_D&newsnumber=5
to ogłoszenie to jest niezbyt dobrze przygotowane.
Bo co to znaczy: "Znajomość języków obcych"? Ilu? 2? 4? 5?
Czy faktycznie samo wykształcenie wyższe (może być licencjat!), dobry stan zdrowia oraz jedynie 3 letni staż w instytucjach kultury wystarczają do podjęcia pracy jako dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki?
Toż przecież w wielu gminnych jednostkach kultury są wyższe wymagania:-) Hmmm...
To oczywiście dość powściągliwa lista wymagań, przynajmniej jak na instytucję regionalną i to jeszcze posiadającą status biblioteki naukowej. Można by przyjąć, że otwiera ona drogę szeregowi potencjalnych kandydatów. Choć z drugiej strony… Na tę chwilę pominę to milczeniem. W poście odnosiłem się bardziej do treści uzasadnienia uchwał niż treści samego ogłoszenia. Polecam lekturę np. tej: http://www.wrotamalopolski.pl/root_BIP/BIP_w_Malopolsce/root_UM/podmiotowe/Zamowienia+publiczne/Nabor+na+stanowiska+urzednicze/2011/wbpdyrektor.htm?postingsort=Data_D&newsnumber=5 … Wiem, że „polecam” brzmi w tym kontekście co najmniej dziwnie.
OdpowiedzUsuń