poniedziałek, 21 lutego 2011

c'est la vie

No i stało się. Najwyraźniej nie mogło być inaczej. Co robić. Chyba trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej. Przychodzi mi to o tyle łatwiej, że od 20 lat wszyscy dookoła tłuką mi do głowy, że dzień ten musi nadejść, a jak już nadejdzie wszystko się zmieni.  Kupię sobie czerwony sportowy samochód, czerwoną kurteczkę, zgolę brodę, zacznę regularnie odwiedzać kosmetyczkę i popularne wśród podlotków kluby. Następnie porzucę rodzinę dla jakiejś dwudziestolatki. No chyba że wyjadę do Tybetu. Oczywiście na co najmniej siedem lat. Zdobędę Koronę Ziemi, skoczę na bangi, zacznę uprawiać boks i regularnie depilować sobie tors. Coś tam jeszcze miałem… A… Miałem przeżyć kryzys. Nie wiem co kryzys ma wspólnego z owym dolce vita (pomijając tę nieszczęsną depilację), które ma mnie spotkać, ale być może życie do czterdziestki to taki koszmar, że jak już człowiek przekroczy tę magiczną barierę wariuje ze szczęścia. Bo wszak prawdziwe życie zaczyna się po czterdziestce!
Czas więc brać się do roboty! Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż 10 lat temu. Bo – chyba nawet wstyd się przyznać, ale co  mi tam – kończąc lat 30 lekkiego doła złapałem. Wszystko przez traumę z dzieciństwa. Jak nic pamiętam. 13 marca 1980 roku. Rodzinne Stubno. Stoję koło domu i przyglądam się  tępo mz-ecie mojego ojca. Nie motor jest jednak ważny, ale to, że nieodparcie kojarzy mi się z byciem dorosłym. Mój ojciec skończył właśnie 30 lat. Przez głowę przechodzi mi myśl: „Przecież zanim ja będę miał 30 lat miną jakieś lata świetlne. Kiedyż to będzie..? O kurde… W nowym stuleciu!”. A tu proszę. Nawet się nie obejrzałem, a trzydziecha na karku. I czy to tak już zostanie, że życie przelatywać będzie mi przed oczami, jak obraz słupów trakcyjnych widzianych przez okno pędzącego pociągu?  Zostanie. Ostatnie 10 lat utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Ponoć – mawiają bardziej doświadczeni – zwalnia dopiero na emeryturze. Ale tej to ja przecież nie doczekam, bo wszak za 18 lat w ziemię uderzy asteroida .No i dobrze. Jak patrzę na prognozę jej wysokości w PLN wcale mi się nie chce być emerytem. A i kolejne próby reformowania reformy emerytalnej optymizmem mnie nie napawają.
Czyli tak. Kryzys murowany. Dam radę. A dlaczego miał bym nie dać. Nie z takimi rzeczami człowiek przez te 40 lat dawał sobie radę. Gorzej z dziewczynami. Te dopiero mają przewalone. Otwiera człowiek gazetę, włącza telewizor, próbuje słuchać radia, surfuje po necie – i co? Gdzie nie grzebniesz teksty w typie: „Po czterdziestce też możesz być atrakcyjna”. Ale co się musisz nastarać to twoje. Nie będziesz wychodziła od lekarzy, kosmetyczek, fryzjerów i stylistek. No chyba że do apteki. A dzięki temu pozostaniesz atrakcyjna. Być może… Dziewczyny! Na litość boską! Nie dajcie się tej marketingowej propagandzie!!! To że świat zwariował nie oznacza, że musicie wariować wraz z nim! Bo wszak „Być kobietą po czterdziestce to jest ulga i nagroda”!
Poza tym warto pamiętać – starają mi się przypominać znajomi – że czterdziestka to nic innego jak tylko porządnie oskładkowana i opodatkowana zgodnie z polskim prawem osiemnastka. Starałem się to przeliczyć. Serio. Wyszło mi 88 lat. Ale może coś przesadziłem. Wiadomo, człowiek w moim wieku ma skłonność do przesady. Bo już mu wolno. Podobnie jak wozić tyłek czerwonym sportowym wózkiem po Tybecie. I tak aż do chwili, gdy poziom leukocytów i cholesterolu w organizmie nie osiągnie wartości, które ostatecznie sprawią, że nie doczeka łuny na niebie w 2036 roku. A kwiaty na moim pogrzebie nie interesują mnie wcale :-).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz