Jesteśmy jednak niesamowici. I jacy bezpruderyjni!! „Co dziesiąty podatnik pytany w urzędzie skarbowym skąd ma pieniądze odpowiada, że ze świadczenia usług seksualnych”. Te wszak są nieopodatkowane. Nie trzeba ich więc ewidencjonować. I wszystko jasne. A że jasność widzenia może popsuć nam zbyt duża dawka wina i na to jeden z naszych rodaków znalazł sposób. Niewątpliwie jedynie pod pozorem walki o świeckość państwa zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego uchwałę zielonogórskich radnych o obwołaniu św. Urbana patronem miasta. Gdyby tak bowiem Święty sprawił się ponad miarę wszyscy siedzieliby przy lampce wina zamiast korzystać z uciech cielesnych, co niewątpliwie pogrążyłoby wiele domowych budżetów.
Możliwe zresztą, że już pijemy stanowczo za dużo, przez co nie mamy siły budować autostrad. Mają to za nas zrobić Chińczycy. Niebawem 500 z nich pojawi się na placu budowy autostrady A2. I na tym zapewne nie koniec. Bo autostrady powstawać muszą. No i mogą. Wszak – w ślad za światowym trendem - poprawia się koniunktura w polskiej gospodarce. Rzec by można nawet „Polski przemysł silny jak Chiny”. Wyraźnym przejawem tego trendu jest też rosnąca od kilku miesięcy produkcja cementu. W styczniu wyliczono, że w stosunku rok do roku aż o 240,5% . Zauważają to światłe umysły, co pozwala im twierdzić: „Widzieliśmy w Polsce silny wzrost w ostatnich latach. Historycznie polski rynek dosięgnął poziomu szczytowego. Oczekujemy, że rok 2011 będzie rokiem wzrostowym, jednakże w naszej branży panuje konsensus co do tego, że od 2012 roku zarejestrujemy spadek na rynku sprzedaży sprzętu budowlanego w Polsce” . Nowa odsłona pomroczności jasnej? Nie! Zapewne tylko nieco zbyt wiele wina z Zielonej Góry.
Co tu się jednak dziwić, że pijemy. Wszak to i przyjemniejsze, i tańsze niż jazda po polskich drogach. A sytuacji w tym względzie nie zmienią nawet Chińczycy. Bo jeśli nawet te autostrady w końcu nam wybudują, to jeździć będą po nich wyłącznie rządowe limuzyny. A i śmiertelnikowi pewnie fajnie będzie się przejechać od święta najdroższymi, płatnymi autostradami w Europie! I w dodatku przepisowo. Bo prędkości nie będą mierzyły nam już jakieś tam fotoradary. Policzy się średnią przejazdu pomiędzy bramkami i wszystko będzie jasne. System ten, już niebawem, testowany będzie w Warszawie. Ciekawe, czy wyjdzie tak, jak z zakupem nowych samochodów dla polskiej policji? Miały poskramiać piratów drogowych, a stoją bezczynnie na parkingu, bo okazało się, że ktoś skitrasił specyfikację istotnych warunków zamówienia.
Zresztą. To chyba nawet lepiej. Wystarczy już utrapienia z tymi, które jeżdżą po polskich drogach. W poprzedni piątek, na siódemce, odcinek Warszawa – Kraków, naliczyłem pięć nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami. Czas przejazdu 300 km? Pięć godzin z lekkim okładem. Niezły wynik? Prawda? No bo jakoś tak pusto było!!! Poza tym mogę bezkarnie „pomylić się” o 10 km/h. O więcej bym nie śmiał, gdyż policjant już nie pouczy - ma być surowy. To zresztą nie jedyna zmiana w relacjach na linii kierowcy – służby porządku publicznego. Z największą nadzieją większość z nas przyjęła zapewne zapowiedź demontażu atrap fotoradarów. Miały zniknąć od 1 stycznia. Jakoś tego nie zauważyłem… A 180 dni niepewności, to naprawdę bardzo dużo! Nie wiem więc, czy udać się do okulisty, żeby dostrzec znikające atrapy, czy do psychoanalityka, by nauczył mnie cierpliwego oczekiwania na przesyłkę z przekazem pocztowym. Wybiorę chyba tę drugą opcję. Cierpliwość się przyda, bo nowe zmiany w Prawie o ruchu drogowym już niebawem.
Męczy mnie przeświadczenie, że wszystkie te zmiany zaostrzą jeszcze bardziej toczącą się na polskich drogach wojnę. Z jednej strony uzbrojeni w fotoradary, radary, wideorejestratory i któż tam jeszcze zliczy co więcej stróże prawa, z drugiej kierowcy, którzy – za cenę pół miliarda złotych rocznie – bronią się przy pomocy CB-radia, antyradarów, jammerów oraz elektrycznych rolet zasłaniających tablice rejestracyjne I jakoś wyobraźni mi nie starcza, by dociec dokąd to wszystko nas zaprowadzi. Z tą wyobraźnią to nie dziwota. Homo sum et nil humanum a me alienum esse puto, więc mózg mi się kurczy, jak i reszcie mego rodzaju. Dzięki Bogu tylko kurczy. Bo cóż by to było, gdybym go tak np. zgubił rozum...?
Możliwe zresztą, że już pijemy stanowczo za dużo, przez co nie mamy siły budować autostrad. Mają to za nas zrobić Chińczycy. Niebawem 500 z nich pojawi się na placu budowy autostrady A2. I na tym zapewne nie koniec. Bo autostrady powstawać muszą. No i mogą. Wszak – w ślad za światowym trendem - poprawia się koniunktura w polskiej gospodarce. Rzec by można nawet „Polski przemysł silny jak Chiny”. Wyraźnym przejawem tego trendu jest też rosnąca od kilku miesięcy produkcja cementu. W styczniu wyliczono, że w stosunku rok do roku aż o 240,5% . Zauważają to światłe umysły, co pozwala im twierdzić: „Widzieliśmy w Polsce silny wzrost w ostatnich latach. Historycznie polski rynek dosięgnął poziomu szczytowego. Oczekujemy, że rok 2011 będzie rokiem wzrostowym, jednakże w naszej branży panuje konsensus co do tego, że od 2012 roku zarejestrujemy spadek na rynku sprzedaży sprzętu budowlanego w Polsce” . Nowa odsłona pomroczności jasnej? Nie! Zapewne tylko nieco zbyt wiele wina z Zielonej Góry.
Co tu się jednak dziwić, że pijemy. Wszak to i przyjemniejsze, i tańsze niż jazda po polskich drogach. A sytuacji w tym względzie nie zmienią nawet Chińczycy. Bo jeśli nawet te autostrady w końcu nam wybudują, to jeździć będą po nich wyłącznie rządowe limuzyny. A i śmiertelnikowi pewnie fajnie będzie się przejechać od święta najdroższymi, płatnymi autostradami w Europie! I w dodatku przepisowo. Bo prędkości nie będą mierzyły nam już jakieś tam fotoradary. Policzy się średnią przejazdu pomiędzy bramkami i wszystko będzie jasne. System ten, już niebawem, testowany będzie w Warszawie. Ciekawe, czy wyjdzie tak, jak z zakupem nowych samochodów dla polskiej policji? Miały poskramiać piratów drogowych, a stoją bezczynnie na parkingu, bo okazało się, że ktoś skitrasił specyfikację istotnych warunków zamówienia.
Zresztą. To chyba nawet lepiej. Wystarczy już utrapienia z tymi, które jeżdżą po polskich drogach. W poprzedni piątek, na siódemce, odcinek Warszawa – Kraków, naliczyłem pięć nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami. Czas przejazdu 300 km? Pięć godzin z lekkim okładem. Niezły wynik? Prawda? No bo jakoś tak pusto było!!! Poza tym mogę bezkarnie „pomylić się” o 10 km/h. O więcej bym nie śmiał, gdyż policjant już nie pouczy - ma być surowy. To zresztą nie jedyna zmiana w relacjach na linii kierowcy – służby porządku publicznego. Z największą nadzieją większość z nas przyjęła zapewne zapowiedź demontażu atrap fotoradarów. Miały zniknąć od 1 stycznia. Jakoś tego nie zauważyłem… A 180 dni niepewności, to naprawdę bardzo dużo! Nie wiem więc, czy udać się do okulisty, żeby dostrzec znikające atrapy, czy do psychoanalityka, by nauczył mnie cierpliwego oczekiwania na przesyłkę z przekazem pocztowym. Wybiorę chyba tę drugą opcję. Cierpliwość się przyda, bo nowe zmiany w Prawie o ruchu drogowym już niebawem.
Męczy mnie przeświadczenie, że wszystkie te zmiany zaostrzą jeszcze bardziej toczącą się na polskich drogach wojnę. Z jednej strony uzbrojeni w fotoradary, radary, wideorejestratory i któż tam jeszcze zliczy co więcej stróże prawa, z drugiej kierowcy, którzy – za cenę pół miliarda złotych rocznie – bronią się przy pomocy CB-radia, antyradarów, jammerów oraz elektrycznych rolet zasłaniających tablice rejestracyjne I jakoś wyobraźni mi nie starcza, by dociec dokąd to wszystko nas zaprowadzi. Z tą wyobraźnią to nie dziwota. Homo sum et nil humanum a me alienum esse puto, więc mózg mi się kurczy, jak i reszcie mego rodzaju. Dzięki Bogu tylko kurczy. Bo cóż by to było, gdybym go tak np. zgubił rozum...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz