Pewnie mało kto z Was wie, że wśród wielu wydawanych przez Bibliotekę Narodową pozycji znajdują się i horrory. Czytuję je od lat i przyznaję, że z roku na rok stają się co raz to bardziej drastyczne. Kilka z nich chciałbym dzisiaj zarekomendować. Nosiłem się z tym od pewnego czasu, ale dopiero dziś – jak się wydaje - jest najbardziej właściwy wieczór, by parę słów na ich temat skreślić.
Pierwszy to praca autorstwa Izabeli Koryś i Katarzyny Wolff pt. „Wybieram książkę. Społeczny zasięg książki w Polsce w 2008 roku” (Warszawa 2010). Jest to - oparta o prowadzony co dwa lata ogólnopolski sondaż - analiza stanu i zasięgu czytelnictwa w Polsce. Kolejne reprezentatywne dane będziemy mieli więc w roku 2012 i będą one dotyczyły roku 2010. Tymczasem więc musimy zadowolić się wiedzą z lat 1989 (wówczas zainaugurowano projekt „Społeczny zasięg książki”) – 2008. Nie będę tutaj omawiał szczegółowo wyników badań. Ogólne informacje na ich temat podały już media. Bardziej zainteresowanych odsyłam do źródła. Przytoczę jedynie najbardziej generalne dane. Otóż jedynie 38% Polaków zadeklarowało przeczytanie/przejrzenie przynajmniej jednej książki w roku. 62% z nich stwierdziło, że nie czytają książek. Dla porównania trzeba zaznaczyć, że w 1992 roku odsetek osób z pierwszej grupy wynosił 71%, następnie przez wiele lat utrzymywał się w przedziale 50-58%, by w 2008 roku spaść do dramatycznego poziomu 38%.
Co czytamy? Sięgamy przede wszystkim po książki obyczajowo-romansowe (18%), sensacyjno-kryminalne (15%), encyklopedyczno-poradnikowe (14%) i literaturę faktu (11%). Większość czytających stanowią kobiety, co po części tłumaczy, iż do najpopularniejszych autorów 2008 roku należała Katarzyna Grochola. Chętnie czytano również powieści Moniki Szwai oraz Małgorzaty Kalicińskiej. Spośród autorów zagranicznych zauważyć można było zwiększone zainteresowanie twórczością Danielle Steel oraz Nicolasa Sparksa.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest oczywiście wiele. Jedną z nich jest zapewne stan polskich bibliotek. Zwłaszcza bibliotek publicznych. Bo choć wiele zmienia się w nich na lepsze, to w rzeczy samej – przy obecnym poziomie nakładów na kulturę w ogóle, a promocję czytelnictwa w szczególe – zmiany te nie są w stanie zahamować dramatycznego spadku czytelnictwa. Potwierdzenie tej tezy przynosi lektura kolejnych dwóch horrorów z kolekcji Biblioteki Narodowej: „Biblioteki publiczne w liczbach. 2008” opracowane przez Małgorzatę Jezierską, Barbarę Budyńską i Dominikę Stępniewską (Warszawa 2010) oraz „Księgozbiory gminnych bibliotek publicznych a potrzeby czytelnicze gimnazjalistów. Raport z badań” Olgi Dawidowicz-Chymkowskiej (Warszawa 2010). Z pierwszej z tych prac dowiadujemy się m.in., że o ile w 1989 roku mieliśmy w Polsce 10313 bibliotek publicznych, to w roku 2008 było ich już tylko 8420. Jedynie na przestrzeni lat 2007-2008 ubyło 69 placówek. Druga kreśli rzeczywistość nieco jaśniejsza kreską. Co więcej – kończy się pozytywną konkluzją. Jednakże wnikliwa jej lektura skłania raczej do wniosku, że szklanka jest w rzeczy samej w połowie pusta.
Z dużą satysfakcją obserwuję, że stan naszego czytelnictwa stał się przedmiotem zainteresowania największych polskich mediów. Dla przykładu „Gazeta Wyborcza” szuka pozytywnych wzorców w świecie. Dowiedzieliśmy się już z niej, jak czytają m.in. Niemcy, Francuzi czy Czesi. Jednocześnie znajdujemy tam i takie konstatacje: „Polskie elity przestały czytać. Co gorsza przestały też się wstydzić, że nie zależy im na kontakcie z literaturą. Książki dostępne online nie znajdują odbiorców, a zwolennicy "papieru" masowo likwidują swoje księgozbiory. Polacy tracą kompetencje do rozumienia dłuższych tekstów i porządkowania informacji”. Inną drogę wybrała „Rzeczpospolita”. Jak gdyby przecząc tezie „Wyborczej” szuka dobrych wzorów czytelniczych wśród polskich polityków. Zresztą nie tylko tam. Użyteczne okazują się też ikony popkultury.
Szkoda, że w tym szlachetnym pospolitym ruszeniu brakuje głębszej refleksji, której przedmiotem byłoby polskie bibliotekarstwo publiczne. Od lat lansuje się bowiem u nas tezę, że instytucje te, bez szkody dla ich misji, łączyć można z innymi. Ekstremalny pomysł promował kilka lat temu jeden z podsekretarzy stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który uznał, że można je łączyć nawet z placówkami pocztowymi. W efekcie powstało kilka efemeryd nazwanych dumnie Centrami Komunikacji Społecznej. Obecnie także próbuje się przeforsować zmiany, które pozbawią rzeszę bibliotek samodzielności organizacyjnej. Mało też mówi się o konieczności stałego podnoszenia nakładów na budowę (o obiektach takich jak nowa biblioteka w Magdeburgu nawet nie śmiem marzyć), modernizację i bieżącą działalność bibliotek. Bo choć w ostatnimi laty udało się u nas zbudować kilka nowych obiektów służących bibliotekom ( w samej Małopolsce wspomnieć trzeba Oświęcim, Chrzanów, Brzesko i Pałecznicę), to analiza nakładów na ich bieżącą działalność sprawia, iż zaczynamy podejrzewać się o schizofrenię. Politycy mają bowiem słabość do przecinania wstęg. Późniejsze losy uposażonych w nowe obiekty instytucji interesują ich raczej średnio.
Tymczasem poprawa warunków funkcjonowania bibliotek przynosi efekty niemalże natychmiastowe. Za przykład może posłużyć nam nowa czytelnia Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Dane dotyczące odwiedzin tego przybytku na przestrzeni kilku ostatnich lat kształtują się następująco:
2006 - 60 593
2007 - 45 400
2008 - 51 190
2009 - 65 674 - nowa czytelnia otwarta od 15.09
2010 - 128 537
Czytelnia ta stała się nie tylko obiektem szturmu czytelników (ustawiają się do niej długie kolejki oczekujących), ale także inspiracją do działań artystycznych czy też pretekstem do organizowania się grup na portalach społecznościowych. Jej zdjęcia pojawiają się w mediach nawet przy okazji tekstów odnoszących się do bibliotek oddalonych od Krakowa o setki kilometrów.
Pierwszy to praca autorstwa Izabeli Koryś i Katarzyny Wolff pt. „Wybieram książkę. Społeczny zasięg książki w Polsce w 2008 roku” (Warszawa 2010). Jest to - oparta o prowadzony co dwa lata ogólnopolski sondaż - analiza stanu i zasięgu czytelnictwa w Polsce. Kolejne reprezentatywne dane będziemy mieli więc w roku 2012 i będą one dotyczyły roku 2010. Tymczasem więc musimy zadowolić się wiedzą z lat 1989 (wówczas zainaugurowano projekt „Społeczny zasięg książki”) – 2008. Nie będę tutaj omawiał szczegółowo wyników badań. Ogólne informacje na ich temat podały już media. Bardziej zainteresowanych odsyłam do źródła. Przytoczę jedynie najbardziej generalne dane. Otóż jedynie 38% Polaków zadeklarowało przeczytanie/przejrzenie przynajmniej jednej książki w roku. 62% z nich stwierdziło, że nie czytają książek. Dla porównania trzeba zaznaczyć, że w 1992 roku odsetek osób z pierwszej grupy wynosił 71%, następnie przez wiele lat utrzymywał się w przedziale 50-58%, by w 2008 roku spaść do dramatycznego poziomu 38%.
Co czytamy? Sięgamy przede wszystkim po książki obyczajowo-romansowe (18%), sensacyjno-kryminalne (15%), encyklopedyczno-poradnikowe (14%) i literaturę faktu (11%). Większość czytających stanowią kobiety, co po części tłumaczy, iż do najpopularniejszych autorów 2008 roku należała Katarzyna Grochola. Chętnie czytano również powieści Moniki Szwai oraz Małgorzaty Kalicińskiej. Spośród autorów zagranicznych zauważyć można było zwiększone zainteresowanie twórczością Danielle Steel oraz Nicolasa Sparksa.
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest oczywiście wiele. Jedną z nich jest zapewne stan polskich bibliotek. Zwłaszcza bibliotek publicznych. Bo choć wiele zmienia się w nich na lepsze, to w rzeczy samej – przy obecnym poziomie nakładów na kulturę w ogóle, a promocję czytelnictwa w szczególe – zmiany te nie są w stanie zahamować dramatycznego spadku czytelnictwa. Potwierdzenie tej tezy przynosi lektura kolejnych dwóch horrorów z kolekcji Biblioteki Narodowej: „Biblioteki publiczne w liczbach. 2008” opracowane przez Małgorzatę Jezierską, Barbarę Budyńską i Dominikę Stępniewską (Warszawa 2010) oraz „Księgozbiory gminnych bibliotek publicznych a potrzeby czytelnicze gimnazjalistów. Raport z badań” Olgi Dawidowicz-Chymkowskiej (Warszawa 2010). Z pierwszej z tych prac dowiadujemy się m.in., że o ile w 1989 roku mieliśmy w Polsce 10313 bibliotek publicznych, to w roku 2008 było ich już tylko 8420. Jedynie na przestrzeni lat 2007-2008 ubyło 69 placówek. Druga kreśli rzeczywistość nieco jaśniejsza kreską. Co więcej – kończy się pozytywną konkluzją. Jednakże wnikliwa jej lektura skłania raczej do wniosku, że szklanka jest w rzeczy samej w połowie pusta.
Z dużą satysfakcją obserwuję, że stan naszego czytelnictwa stał się przedmiotem zainteresowania największych polskich mediów. Dla przykładu „Gazeta Wyborcza” szuka pozytywnych wzorców w świecie. Dowiedzieliśmy się już z niej, jak czytają m.in. Niemcy, Francuzi czy Czesi. Jednocześnie znajdujemy tam i takie konstatacje: „Polskie elity przestały czytać. Co gorsza przestały też się wstydzić, że nie zależy im na kontakcie z literaturą. Książki dostępne online nie znajdują odbiorców, a zwolennicy "papieru" masowo likwidują swoje księgozbiory. Polacy tracą kompetencje do rozumienia dłuższych tekstów i porządkowania informacji”. Inną drogę wybrała „Rzeczpospolita”. Jak gdyby przecząc tezie „Wyborczej” szuka dobrych wzorów czytelniczych wśród polskich polityków. Zresztą nie tylko tam. Użyteczne okazują się też ikony popkultury.
Szkoda, że w tym szlachetnym pospolitym ruszeniu brakuje głębszej refleksji, której przedmiotem byłoby polskie bibliotekarstwo publiczne. Od lat lansuje się bowiem u nas tezę, że instytucje te, bez szkody dla ich misji, łączyć można z innymi. Ekstremalny pomysł promował kilka lat temu jeden z podsekretarzy stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który uznał, że można je łączyć nawet z placówkami pocztowymi. W efekcie powstało kilka efemeryd nazwanych dumnie Centrami Komunikacji Społecznej. Obecnie także próbuje się przeforsować zmiany, które pozbawią rzeszę bibliotek samodzielności organizacyjnej. Mało też mówi się o konieczności stałego podnoszenia nakładów na budowę (o obiektach takich jak nowa biblioteka w Magdeburgu nawet nie śmiem marzyć), modernizację i bieżącą działalność bibliotek. Bo choć w ostatnimi laty udało się u nas zbudować kilka nowych obiektów służących bibliotekom ( w samej Małopolsce wspomnieć trzeba Oświęcim, Chrzanów, Brzesko i Pałecznicę), to analiza nakładów na ich bieżącą działalność sprawia, iż zaczynamy podejrzewać się o schizofrenię. Politycy mają bowiem słabość do przecinania wstęg. Późniejsze losy uposażonych w nowe obiekty instytucji interesują ich raczej średnio.
Tymczasem poprawa warunków funkcjonowania bibliotek przynosi efekty niemalże natychmiastowe. Za przykład może posłużyć nam nowa czytelnia Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Dane dotyczące odwiedzin tego przybytku na przestrzeni kilku ostatnich lat kształtują się następująco:
2006 - 60 593
2007 - 45 400
2008 - 51 190
2009 - 65 674 - nowa czytelnia otwarta od 15.09
2010 - 128 537
Czytelnia ta stała się nie tylko obiektem szturmu czytelników (ustawiają się do niej długie kolejki oczekujących), ale także inspiracją do działań artystycznych czy też pretekstem do organizowania się grup na portalach społecznościowych. Jej zdjęcia pojawiają się w mediach nawet przy okazji tekstów odnoszących się do bibliotek oddalonych od Krakowa o setki kilometrów.
Jeśli przypomnieć, że adaptacja zawilgoconego poddasza na tę czytelnię stała się powodem odsądzania mnie (i nie tylko mnie) od czci i wiary, a po jej uruchomieniu biblioteka nie uzyskała środków umożliwiających jej bezpieczne realizowanie podstawowych zadań, to wnioski nasuwają się same. Trudno zakładać, że bez zmiany mentalności polityków i świadomości mediów będziemy mogli przekształcić nasze biblioteki w instytucje efektywnie promujące czytelnictwo. Jeżeli nic się w tym zakresie nie zmieni nadal będą one li tylko listkiem figowym maskującym naszą bierność, zaś te, którym uda się wybić ponad przeciętną – łakomym kąskiem politycznym.
Bibliotekarze to bardzo zróżnicowana grupa zawodowa. Jednakże ilekroć o nich myślę, przed oczami staje mi szereg niezwykłych, oddanych swojej pracy osób, które bez względu na warunki otoczenia z pełną determinacją starają się sprostać piętrzącym się przed nimi wyzwaniom. Jedną z takich osób jest pani Anna Wiśniewska. Do wczoraj dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów odwołana przez Zarząd Województwa Małopolskiego z pełnionej przez siebie – z dużymi sukcesami – przez ostatnie cztery lata funkcji. To dla mnie najbardziej drastyczny, acz nie jedyny znany mi tego typu przypadek po ostatnich wyborach samorządowych. Stwierdzić, że nie napawa to optymizmem, to naprawdę stanowczo za mało.
Bibliotekarze to bardzo zróżnicowana grupa zawodowa. Jednakże ilekroć o nich myślę, przed oczami staje mi szereg niezwykłych, oddanych swojej pracy osób, które bez względu na warunki otoczenia z pełną determinacją starają się sprostać piętrzącym się przed nimi wyzwaniom. Jedną z takich osób jest pani Anna Wiśniewska. Do wczoraj dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Z zupełnie niezrozumiałych dla mnie powodów odwołana przez Zarząd Województwa Małopolskiego z pełnionej przez siebie – z dużymi sukcesami – przez ostatnie cztery lata funkcji. To dla mnie najbardziej drastyczny, acz nie jedyny znany mi tego typu przypadek po ostatnich wyborach samorządowych. Stwierdzić, że nie napawa to optymizmem, to naprawdę stanowczo za mało.
...jak to punkt widzenia zmienia się, jak i sama ocena osób, które w danej chwili są przydatne...
OdpowiedzUsuńNie ma to jak pragmatyczne podejście do życia...
czyżby niektórzy się obawiali zachodzących zmian?
OdpowiedzUsuńPolecam uwadze....
http://www.rp.pl/artykul/620245.html
http://www.nik.gov.pl/plik/id,2409,vp,3061.pdf
...a może wówczas będzie bardziej przystępnie i zrozumiale....
Wielkim pożytkiem z czytania jest nabywana w jego trakcie umiejętność rozumienia treści. Tak tych pisanych, jak i przekazywanych za pomocą mowy. Czytanie bowiem wyrabia zwyczaj analizowania. A to umiejętność niezwykle przydatna. Zwłaszcza jeśli chce się komuś przywalić. W sytuacji, gdy ktoś jej nie posiadł, łatwo wali kulą w płot. Ot chociażby poprzez przeoczenie dat, których dotyczą przytaczane z głupia teksty czy dokumenty.
OdpowiedzUsuńInną kwestią jest – zapewne wynikający również z braku treningu czytelniczego – brak umiejętności analizy tekstu (bądź wypowiedzi), który poddaje się krytyce. Łatwo to dostrzec, gdy przypisuje się mu wymowę, którą intencjonalnie próbuje się powiązać z jego autorem, nawet wówczas, gdy nie ma ku temu żadnych podstaw. Wszystko w duchu zasady: jeśli fakty przeczą tezie, tym gorzej dla faktów.
W końcu, jak się wydaje, czytanie daje człowiekowi tę odrobinę odwagi, która – gdy już zdecyduje się coś napisać – pozwala mu podpisać się pod wypowiedzią prawdziwym imieniem i nazwiskiem. Ale cóż. Żyjemy w czasach, gdy już prawie „nikt nie czyta, ale wszyscy piszą”. A przynajmniej próbują. Pozostaje więc cieszyć się, że mój skromny blog skłania kogoś do czytania. Ba. Więcej. Do szukania argumentów (również wyrażonych pismem) na poparcie swoich tez. Że niezbyt celnie? Proszę się nie zrażać! Początki są zawsze trudne. Trening jednakowoż potrafi czynić cuda.
Powodzenia!
PS.
Aha… Czytanie sprawia, że łatwiej nam pozbyć się pewnych natręctw, które m.in. objawiają się w specyficznych błędach gramatycznych. Są one niczym podpis autora. Jeśli się ich uparcie trzymamy, nie ma sensu się nie podpisywać:-).