poniedziałek, 28 lutego 2011

Władca koni

Jakoś nie mogę w necie znaleźć zapowiedzi tego spotkania. A warto byłoby się na nim pojawić. Szkoda, że nie będzie mnie wtedy w Krakowie. Tym, którzy są w lepszej sytuacji niż ja rekomenduję: 4 marca godz. 19.00, Klub Dziennikarzy „Pod Gruszką”, ul. Szczepańska 1, spotkanie autorskie i promocja najnowszej powieści Janiny L. Cunnelly „Władca koni”. Spotkanie poprowadzi red. Włodzimierz Knap.
Janina L. Cunnelly debiutowała w londyńskich „Wiadomościach” i współpracowała z tym literacko-kulturalnym pismem aż do jego zamknięcia, gdzie publikowała eseje, krytykę literacką, opowiadania. Po powrocie do Polski kontynuowała swoją twórczość i zainteresowania kulturą. Pracowała w Starym Teatrze i napisała kilka adaptacji teatralnych – w tym „W oczach zachodu” Josepha Conrada i „Anginę Pectoris”, sztukę opartą na twórczości Marka Hłaski (pierwsza adaptacja twórczości Marka Hłaski w Polsce). Jest też autorką sztuk teatralnych i scenariuszy filmowych („Orle gniazdo”), opowiadań a także kilku powieści: „Ogon rajskiego ptaka”, „Julia”, „Toksyny”.

wtorek, 22 lutego 2011

Tempus fugit, aeternitas manet

No i wzięło mnie na wspominki...
 
Zresztą chyba nie tylko mnie...


Ale brawura ma chyba jakieś granice...

poniedziałek, 21 lutego 2011

c'est la vie

No i stało się. Najwyraźniej nie mogło być inaczej. Co robić. Chyba trzeba się z tym pogodzić i żyć dalej. Przychodzi mi to o tyle łatwiej, że od 20 lat wszyscy dookoła tłuką mi do głowy, że dzień ten musi nadejść, a jak już nadejdzie wszystko się zmieni.  Kupię sobie czerwony sportowy samochód, czerwoną kurteczkę, zgolę brodę, zacznę regularnie odwiedzać kosmetyczkę i popularne wśród podlotków kluby. Następnie porzucę rodzinę dla jakiejś dwudziestolatki. No chyba że wyjadę do Tybetu. Oczywiście na co najmniej siedem lat. Zdobędę Koronę Ziemi, skoczę na bangi, zacznę uprawiać boks i regularnie depilować sobie tors. Coś tam jeszcze miałem… A… Miałem przeżyć kryzys. Nie wiem co kryzys ma wspólnego z owym dolce vita (pomijając tę nieszczęsną depilację), które ma mnie spotkać, ale być może życie do czterdziestki to taki koszmar, że jak już człowiek przekroczy tę magiczną barierę wariuje ze szczęścia. Bo wszak prawdziwe życie zaczyna się po czterdziestce!
Czas więc brać się do roboty! Mam nadzieję, że pójdzie mi lepiej niż 10 lat temu. Bo – chyba nawet wstyd się przyznać, ale co  mi tam – kończąc lat 30 lekkiego doła złapałem. Wszystko przez traumę z dzieciństwa. Jak nic pamiętam. 13 marca 1980 roku. Rodzinne Stubno. Stoję koło domu i przyglądam się  tępo mz-ecie mojego ojca. Nie motor jest jednak ważny, ale to, że nieodparcie kojarzy mi się z byciem dorosłym. Mój ojciec skończył właśnie 30 lat. Przez głowę przechodzi mi myśl: „Przecież zanim ja będę miał 30 lat miną jakieś lata świetlne. Kiedyż to będzie..? O kurde… W nowym stuleciu!”. A tu proszę. Nawet się nie obejrzałem, a trzydziecha na karku. I czy to tak już zostanie, że życie przelatywać będzie mi przed oczami, jak obraz słupów trakcyjnych widzianych przez okno pędzącego pociągu?  Zostanie. Ostatnie 10 lat utwierdziło mnie w tym przekonaniu. Ponoć – mawiają bardziej doświadczeni – zwalnia dopiero na emeryturze. Ale tej to ja przecież nie doczekam, bo wszak za 18 lat w ziemię uderzy asteroida .No i dobrze. Jak patrzę na prognozę jej wysokości w PLN wcale mi się nie chce być emerytem. A i kolejne próby reformowania reformy emerytalnej optymizmem mnie nie napawają.
Czyli tak. Kryzys murowany. Dam radę. A dlaczego miał bym nie dać. Nie z takimi rzeczami człowiek przez te 40 lat dawał sobie radę. Gorzej z dziewczynami. Te dopiero mają przewalone. Otwiera człowiek gazetę, włącza telewizor, próbuje słuchać radia, surfuje po necie – i co? Gdzie nie grzebniesz teksty w typie: „Po czterdziestce też możesz być atrakcyjna”. Ale co się musisz nastarać to twoje. Nie będziesz wychodziła od lekarzy, kosmetyczek, fryzjerów i stylistek. No chyba że do apteki. A dzięki temu pozostaniesz atrakcyjna. Być może… Dziewczyny! Na litość boską! Nie dajcie się tej marketingowej propagandzie!!! To że świat zwariował nie oznacza, że musicie wariować wraz z nim! Bo wszak „Być kobietą po czterdziestce to jest ulga i nagroda”!
Poza tym warto pamiętać – starają mi się przypominać znajomi – że czterdziestka to nic innego jak tylko porządnie oskładkowana i opodatkowana zgodnie z polskim prawem osiemnastka. Starałem się to przeliczyć. Serio. Wyszło mi 88 lat. Ale może coś przesadziłem. Wiadomo, człowiek w moim wieku ma skłonność do przesady. Bo już mu wolno. Podobnie jak wozić tyłek czerwonym sportowym wózkiem po Tybecie. I tak aż do chwili, gdy poziom leukocytów i cholesterolu w organizmie nie osiągnie wartości, które ostatecznie sprawią, że nie doczeka łuny na niebie w 2036 roku. A kwiaty na moim pogrzebie nie interesują mnie wcale :-).

środa, 16 lutego 2011

PolskABCD

Media donoszą ostatnio, że na wyczerpaniu są już środki na zakładanie nowych firm w ramach działania 6.2 „Wsparcie oraz promocja przedsiębiorczości i samozatrudnienia” Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. W skali kraju zagospodarowano dotychczas prawie 80% alokowanych tam środków. Całą, przeznaczoną dla siebie, pulę pieniędzy zakontraktowały już województwa: małopolskie, opolskie i podkarpackie. To niewątpliwie dobra informacja, choć rodzi też pytanie, czy nie należało przeznaczyć na ten cel większej kwoty.
Inaczej sprawa ma się z europejskimi funduszami na rozwój przedsiębiorczości na terenach wiejskich. Środkami tymi zarządza centralnie Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Kwota jest niebagatelna – 40 mld zł. Należy je wydać do końca 2013 roku. Dotychczas z tej puli Agencja rozdysponowała jedynie 327 mln zł. W ubiegłorocznym naborze do ARiMR wpłynęło ponad 10,5 tys. wniosków. Rozpatrzenia doczekało się zaledwie 190… Potwierdza to zresztą najgorsze przypuszczenia z początkowej fazy tego okresu programowania. Program Rozwoju Obszarów Wiejskich ruszył jako ostatni i to z wielkimi oporami. Ruszył zresztą nie cały. Ciągle brakowało szczegółowych rozporządzeń Ministra Rolnictwa i stosownych procedur Agencji. Szkoda… To mało powiedziane.
I co się tu później dziwić, że w skierowanej właśnie do konsultacji społecznych koncepcji zagospodarowania przestrzennego kraju, wyraźnie widać utrwalający się podział na Polskę A, B, C i D. Z dokumentu tego wynika, że największy wpływ na rozwój kraju w 2030 r. mają mieć obszary metropolitalne skoncentrowane wokół takich miast jak: Warszawa, Katowice, Kraków, Łódź, Trójmiasto, Poznań, Wrocław, Bydgoszcz i Toruń, Szczecin, Lublin, Białystok oraz Rzeszów. Pozostałe miasta wojewódzkie oraz te większe mają tworzyć regionalne ośrodki rozwoju. Centrami obszarów wiejskich, pozametropolitalnych, ma się stać się z kolei 150 miast powiatowych. Mają one zapewniać jednolity standard dostępu do podstawowych usług publicznych w zakresie edukacji, zdrowia, transportu publicznego, wyposażenia w infrastrukturę wodno-kanalizacyjną, komunikacyjną, bezpieczeństwa itp.
Warto przestudiować ten dokument. Warto też zastanowić się, czy dość ponura wizja obszarów wiejskich nie jest zarysowana w nim – w kontekście sprawności chociażby ARiMR - nazbyt jednak optymistycznie.

wtorek, 15 lutego 2011

Okulista czy psychoanalityk?

Jesteśmy jednak niesamowici. I jacy bezpruderyjni!! „Co dziesiąty podatnik pytany w urzędzie skarbowym skąd ma pieniądze odpowiada, że ze świadczenia usług seksualnych”. Te wszak są nieopodatkowane. Nie trzeba ich więc ewidencjonować. I wszystko jasne. A że jasność widzenia może popsuć nam zbyt duża dawka wina i na to jeden z naszych rodaków znalazł sposób. Niewątpliwie jedynie pod pozorem walki o świeckość państwa zaskarżył do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego uchwałę zielonogórskich radnych o obwołaniu św. Urbana patronem miasta. Gdyby tak bowiem Święty sprawił się ponad miarę wszyscy siedzieliby przy lampce wina zamiast korzystać z uciech cielesnych, co niewątpliwie pogrążyłoby wiele domowych budżetów.
Możliwe zresztą, że już pijemy stanowczo za dużo, przez co nie mamy siły budować autostrad. Mają to za nas zrobić Chińczycy. Niebawem 500 z nich pojawi się na placu budowy autostrady A2. I na tym zapewne nie koniec. Bo autostrady powstawać muszą. No i mogą. Wszak – w ślad za światowym trendem  - poprawia się koniunktura w polskiej gospodarce. Rzec by można nawet „Polski przemysł silny jak Chiny”. Wyraźnym przejawem tego trendu jest też rosnąca od kilku miesięcy produkcja cementu. W styczniu wyliczono, że w stosunku rok do roku aż o 240,5% . Zauważają to światłe umysły, co pozwala im twierdzić: „Widzieliśmy w Polsce silny wzrost w ostatnich latach. Historycznie polski rynek dosięgnął poziomu szczytowego. Oczekujemy, że rok 2011 będzie rokiem wzrostowym, jednakże w naszej branży panuje konsensus co do tego, że od 2012 roku zarejestrujemy spadek na rynku sprzedaży sprzętu budowlanego w Polsce” . Nowa odsłona pomroczności jasnej? Nie! Zapewne tylko nieco zbyt wiele wina z Zielonej Góry.
Co tu się jednak dziwić, że pijemy. Wszak to i przyjemniejsze, i tańsze niż jazda po polskich drogach. A sytuacji w tym względzie nie zmienią nawet Chińczycy. Bo jeśli nawet te autostrady w końcu nam wybudują, to jeździć będą po nich wyłącznie rządowe limuzyny. A i śmiertelnikowi pewnie fajnie będzie się przejechać od święta najdroższymi, płatnymi autostradami w Europie! I w dodatku przepisowo. Bo prędkości nie będą mierzyły nam już jakieś tam fotoradary. Policzy się średnią przejazdu pomiędzy bramkami i wszystko będzie jasne. System ten, już niebawem, testowany będzie w Warszawie. Ciekawe, czy wyjdzie tak, jak z zakupem nowych samochodów dla polskiej policji? Miały poskramiać piratów drogowych, a stoją bezczynnie na parkingu, bo okazało się, że ktoś skitrasił specyfikację istotnych warunków zamówienia.
Zresztą. To chyba nawet lepiej. Wystarczy już utrapienia z tymi, które jeżdżą po polskich drogach. W poprzedni piątek, na siódemce, odcinek Warszawa – Kraków, naliczyłem pięć nieoznakowanych radiowozów z wideorejestratorami. Czas przejazdu 300 km? Pięć godzin z lekkim okładem. Niezły wynik? Prawda? No bo jakoś tak pusto było!!! Poza tym mogę bezkarnie „pomylić się” o 10 km/h. O więcej bym nie śmiał, gdyż policjant już nie pouczy - ma być surowy. To zresztą nie jedyna zmiana w relacjach na linii kierowcy – służby porządku publicznego. Z  największą nadzieją większość z nas przyjęła zapewne zapowiedź demontażu atrap fotoradarów. Miały zniknąć od 1 stycznia. Jakoś tego nie zauważyłem… A 180 dni niepewności, to naprawdę bardzo dużo! Nie wiem więc, czy udać się do okulisty, żeby dostrzec znikające atrapy, czy do psychoanalityka, by nauczył mnie cierpliwego oczekiwania na przesyłkę z przekazem pocztowym. Wybiorę chyba tę drugą opcję. Cierpliwość się przyda, bo nowe zmiany w Prawie o ruchu drogowym już niebawem.
Męczy mnie przeświadczenie, że wszystkie te zmiany zaostrzą jeszcze bardziej toczącą się na polskich drogach wojnę. Z jednej strony uzbrojeni w fotoradary, radary, wideorejestratory i któż tam jeszcze zliczy co więcej stróże prawa, z drugiej kierowcy, którzy – za cenę pół miliarda złotych rocznie – bronią się przy pomocy CB-radia, antyradarów, jammerów oraz elektrycznych rolet zasłaniających tablice rejestracyjne  I jakoś wyobraźni mi nie starcza, by dociec dokąd to wszystko nas zaprowadzi. Z tą wyobraźnią to nie dziwota. Homo sum et nil humanum a me alienum esse puto, więc mózg mi się kurczy, jak i reszcie mego rodzaju. Dzięki Bogu tylko kurczy. Bo cóż by to było, gdybym go tak np. zgubił rozum...?

piątek, 4 lutego 2011

Kreteńczycy zawsze kłamią


Κρῆτες ἀεί ψεύσται

Miałem już nie włączać komputera. I dobrze mi szło. Naprawdę. Coś jednak powstrzymało mnie przed naciśnięciem „play” w CD na czas, gdy w „Trójce” rozpoczynał się serwis informacyjny. A przez cały dzień z informacjami z kraju łączyło mnie tylko jedno, przypadkowe łypnięcie okiem. Tak dobrze szło…

No i usłyszałem. Niby nic wielkiego. Fragment debaty w związku z wnioskiem o wotum nieufności dla ministra Bogdana Klicha. Padło na Napieralskiego, który zarzekał się, że SLD – jako jedyne – do argumentacji za odwołaniem szefa MON nie włączy wątku smoleńskiego. Poczułem się jak kretyn. No bo przecież sam bym na to nie wpadł! Nie wpadliby na to też pewnie Ci, którzy byli na sali obrad Sejmu i – niewątpliwie – w wielkim skupieniu wysłuchiwali kolejnych mówców. Jednocześnie jednak uległem „zauroczeniu” sofistycznymi talentami lidera lewicy, który mówiąc, że o czymś nie mówi, o tym powiedział. Taki drobny chwycik, który pamiętam jeszcze ze szkoły podstawowej.

A skoro już usłyszałem, czara goryczy musiała się przelać. Bo to wszak jeszcze dwa miesiąca z okładem, jak minie rok, odkąd dzień w dzień słyszę zewsząd nazwę Smoleńsk. I nie widziałbym w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nie o katastrofę smoleńską wszak w tym chodzi. Stała się ona już tylko orężem do wzajemnego młócenia się po ryjach. Ofiary katastrofy, ich bliscy, wspomnienie narodowej żałoby – wszystko to stało się ważne tylko o tyle, o ile można użyć ich, jako maczet w stosunkach międzynarodowych lub krajowych porachunkach.

Brzydzi mnie ten chocholi taniec na grobach tragicznie zmarłych. Podobnie brzydzą mnie wizyty polityków na terenach dotkniętych skutkami klęsk żywiołowych, czy w miejscach, gdzie doszło do jakiejś tragedii. Zbijanie politycznego kapitału na ludzkim bólu, na wielu indywidualnych tragediach to jedno z najohydniejszych oblicz postpolityki.

wtorek, 1 lutego 2011

Kupa

Jak dobrze, że tydzień temu sypnęło jednak śniegiem. Jak dobrze. Przykro było bowiem patrzeć na to, co odkryła odwilż. A odwilż zawsze odkrywa to samo. Stery śmieci, niedopałków i psich odchodów. Wiosną szybko przygłusza je trawa. Co innego zimą. Piętrzą się w miejscach, gdzie wcześniej swe oblicze dumnie prezentowały pryzmy brudnego śniegu. Szczerze powiedziawszy wolę ten brudny śnieg niż to, co ukazuje się oczom, gdy znika.
Problem psich odchodów wydaje się w naszym pięknym kraju problemem nie do rozwiązania. Sytuacji nie zmieniają spektakularne akcje, w wyniku których nad takim np. Morskim Okiem zbiera się ich jednorazowo 15 kilogramów; kampanie społeczne, a nawet specjalistyczny sprzęt, którego – w dobie bezrobocia – nie ma kto obsługiwać. Psia kupa wrosła w nasz polski krajobraz. Rzec mógłby ktoś - stała się częścią naszej kultury. Dyskutujemy o niej zażarcie. W prasie, radiu, telewizji, Internecie, na skwerach i osiedlach. Zaprząta nasze umysły i sen spędza z oczu urzędnikom odpowiedzialnym za utrzymanie czystości.
Bo i rzeczywiście warto o niej rozmawiać. Rozmazana na chodniku, w centralnym punkcie miejskiej rabaty, wygrzebana przez dziecko w piaskownicy mówi nam ona o tym, jak bardzo, nawzajem się szanujemy. A w zasadzie, jak bardzo mamy się wzajemnie w wielkim poważaniu. Jeśli tak kształtują się stosunki między nami, trudno, by inaczej wyglądała nasza relacja do państwa i państwa (wszak jest naszą emanacją) do nas. To ostatnie może dla przykładu, przez wzgląd na jakże wielkie dla nas poważanie, zmienić reguły gry i – chociażby – przenieść część składek z kapitałowego do solidarnościowego systemu ubezpieczeń emerytalnych.
Przy okazji owo państwo nie stara się nawet zbytnio o zachowanie pozorów. No bo jakoś tak bez przekonania wskazuje na troskę o nasze przyszłe emerytury, jako powód planowanych zmian. I słusznie. Państwo nie powinno oszukiwać obywateli. Zmiana ma służyć poprawie stanu finansów publicznych. A emerytury? To śpiew przyszłości. Zmartwienie innej ekipy. Czy w ogóle warto się o to martwić? Ewentualne koszty przyszłych emerytur przerzuci się wszak na kolejne pokolenia. Bo wszak: „Skoro sensem życia jest wygoda, nie ma powodu myśleć o przyszłych pokoleniach. Tym bardziej że w większości nie będą to własne dzieci, ale imigranci, którym nie ma powodu zostawiać oszczędności ani nie zostawiać długów”. Przyjęcie takiego punktu widzenia zwalnia nas z zamartwia się także kwestią, jak z deficytem finansów publicznych poradzi sobie państwo, które nie potrafi rozwiązać problemu psich odchodów…