niedziela, 15 czerwca 2014

Bloomsday AD 2014



Z nieistnienia w istnienie
jednostka przychodzi ku wielu
i zostaje przyjęta jako jeden:
jako istnienie wobec istnienia
jest wobec każdego jak każdy wobec każdego:
z istnienia w nieistnienie odszedłszy
będzie przez wszystkich dostrzeżona jako nikt.

(James Joyce, Ulisses)

 
Przypadkowa wizyta w Jamie Michalika robi dzisiaj dość przygnębiające wrażenie. Nie miałbym nic przeciwko klienteli z przewodnikami turystycznymi pod pachą, a nawet oprawie menu w stylu czasów słusznie minionych; nie czepiałbym się też jakości podawanych dań, czy utyskiwał na poziom cen serwowanych tu specjałów; nawet ludyczni Krakowiacy, zabawiający - z towarzyszeniem konferansjerki w łamanej angielszczyźnie - owo mocno przypadkowe towarzystwo, nie byliby w stanie sprawić, że będę utyskiwał tu na to magiczne miejsce, gdyby nie fakt, że magiczne już ono nie jest. Pomimo nadludzkiego wysiłku mojej wyobraźni, wspomaganej zupełnie wyjątkowym wystrojem lokalu, nie jestem w stanie odnaleźć chociażby cienia atmosfery, która musiała tworzyć to miejsce w czasach Zielonego Balonika, gdy na sofach, przy szklaneczce absyntu, zasiadali Tadeusz Boy-Żeleński, Stasinek Sierosławski, Karol Frycz, Rudolf Starzewski, Teofil Trzciński, Edward Leszczyński, Jan Szczepkowski, Karol Frycz, Franciszek Mączyński, Kazimierz Sichulski, Henryk Uziębło, Jan Stanisławski, Henryk Szczygliński, Leon Wyczółkowski, Witold Wojtkiewicz, Stanisław Dębicki, Alfons Karpiński, Stefan Filipkiewicz, Tomasz Weiss, Jacek Malczewski, Józef Pankiewicz, Józef Mehoffer, Xawery Dunikowski, Artur Górski, Stanisław Przybyszewski, Lucjan Rydel, Włodzimierz Tetmajer, Kazimierz Przerwa-Tetmajer czy Stanisław Wyspiański i wielu im współczesnych, których nazwiska zdobią dziś karty rozlicznych podręczników. W opasłych tych woluminach jednakowoż sporo mówi się o ich artystycznym kunszcie i niedościgłych osiągnięciach, przemilczając zazwyczaj wszystko to, co sprawiało, że zwana dziś Jamą Michalika Cukiernia Lwowska była tym, czym w rzeczy samej była. A że słowami oddać tego chyba niepodobna odsyłam do obrazka zdobiącego jeden z podcieniowych filarów pierwszej sali, na którym kamienice Floriańskiej tańczą, jak gdyby to one właśnie wracały do
domu nad ranem, nad nimi zaś przedporanne niebo zdobi się zielonymi balonami. Jedynie Brama Floriańska trzyma się w miarę, choć niezbyt konsekwentnie, równo, niczym Wieża Martello przypominająca Stefanowi Dedalusowi, a i bez wątpienia Leopoldowi Bloomowi, że gdzieś tam jest dom, gdzieś tam czeka połowica, pozostawiło się współlokatorów i towarzyszy ostatniego śniadania, gdzieś tam jest miejsce, do którego powrócić trzeba i warto. Każdy, komu dane było wracać Floriańską przed pierwszym brzaskiem, kto zaznał owego mgławego tańca kamienic, kto uląkł się majestatu Bramy, komu myśli i promile ulatywały do nieba niczym zielone balony, wie o czym nikczemnie i bez polotu próbuję teraz napisać. Ten właśnie i ów nie zdziwi się także, że konstatacje takie zmusić potrafią, by jeszcze raz ująć w dłonie Ulissesa, bo choć on taki nie krakowski, to jednak krakowski bardzo. A że składa się dość wyjątkowo, że akurat dzisiaj zacne grono admiratorów Jamesa Joyce’a obchodzi, jak co roku, Bloomsday, nie przyczynię się chyba zanadto do wzmożenia inflacji świąt wszelakich, jak i ja się do nich dołączę, dukając sobie pod nosem, losowo wybrane fragmenty...

  ***

W jakim ostatecznym zadowoleniu zbiegły się te antagonistyczne uczucia i rozmyślania, zredukowane do swych najprostszych form?

W zadowoleniu z wszechobecności, na wschodniej i zachodniej półkuli ziemskiej, na wszystkich zamieszkałych lądach i wyspach, zbadanych i nie zbadanych (na lądzie słońca o północy, na wyspach błogosławionych, na wyspach greckich, w ziemi obiecanej), pokrytych warstwą tłuszczu zadnich półkul żeńskich, miodem i mlekiem pachnących, wydzielających krwiste i nasienne ciepło, przypominających odwieczne rody obfitych wypukłości, nie podlegających kaprysom, wrażeniom i sprzecznościom uczuć, wyrażających niemą niezmienną dojrzałą zwierzęcość.

Widoczne oznaki przedzadowolenia?

Niemal erekcja: niespokojny zwrot ku: stopniowe wznoszenie się: ostrożne odkrywanie: ciche wpatrywanie się.

Później?

Ucałował wonne miękkie miłe miodne melony jej zadu, obie melonomiękkie półkule w ich miłą miodną bruzdę, długim ciemnym nawołującym miodnowonnym pocałunkiem.

Widoczne oznaki pozadowolenia?

Ciche wpatrywanie się: ostrożne zakrywanie: stopniowe opadanie: niespokojne odwrócenie się od: niemal erekcja.

Co nastąpiło po tym cichym działaniu?

Senne wezwanie, mniej senne rozpoznanie, rodzące się podniecenie, katechetyczne zadawanie pytań.


***

Czy znacie opowiadanie Manninghama o żonie rajcy, która gdy ujrzała Dicka Burbage'a w Ryszardzie III, zaprosiła go do swego łoża, i o tym jak Shakespeare podsłuchawszy to, nie czyniąc wiele hałasu o nic, wziął krowę za rogi i, gdy Burbage zapukał do bramy, odpowiedział z pościeli rogacza: William Zdobywca przybył przed Ryszardem III. A wesoła dzierlatka, panna Fitton, wskocz na mnie i wio, i jego delikatny ptaszek, lady Penelopa Rich, czysta dystyngowana kobieta nadaje się dla aktora, i owe dziewki z nadbrzeża, po pensie od jednego razu.


***

BLOOM: (Bełkocze.) Szanowni panowie, w oczekiwaniu waszych przyszłych zamówień, pozostajemy z szacunkiem...

BELLO: (Patrzy twardym, bazyliszkowym wzrokiem, mówi barytonem.) Haniebny psie!

BLOOM: (W ekstazie.) Cesarzowo!

BELLO: (Obwisają mu ciężkie policzki.) Czcicielu cudzołożnej dupy!

BLOOM: (Żałośnie.) Potęgo!

BELLO: Gównojadzie!

BLOOM: (Zgina kolana.) Wspaniałość.

BELLO: Padnij! (Uderzają w ramię swym wachlarzem.) Zegnij nogi! Cofnij lewą stopę o krok, a upadniesz. Padasz. Na ręce!

BLOOM: (Ma ona oczy na pół przymknięte i uniesione z czcią.) Trufle! (Z rozdzierającym, epileptycznym okrzykiem opada na czworaki, chrząka, sapie, ryje u jego stóp, potem leży, udając nieżywą, mając zamknięte oczy, drgające powieki, rozpłaszczona na ziemi w postawie najdoskonalszego mistrza.)

BELLO: (Ma krótko przycięte włosy, czerwoną grdykę, duży wąs unosi mu się ponad wygolonymi wargami; ubrany jest w góralskie onuce, zieloną kurtkę ze srebrnymi guzikami, tyrolski kapelusz z piórkiem kurki wodnej. Ręce wsunął głęboko w kieszenie spodni; stawia obcas na jej szyi i naciska.) Poczuj całą moją wagę. Kłoń się, niewolna sługo, przed tronem wspaniałych obcasów twego tyrana, lśniących w swej dumnej wyniosłości.

 
***

 
BELLO: (Bezlitośnie.) Nie, Leopoldzie Bloom, wszystko zmieniło się z woli kobiety od chwili, gdy usnąłeś na wznak w Kotlinie Drzemki i przespałeś noc trwającą lat dwadzieścia. Cofnij się i spójrz.

(Dawna Kotlina Drzemki woła ponad pustkowiem.) KOTLINA DRZEMKI: Rip Van Winkle! Rip Van Winkle!

BLOOM: (W podartych mokasynach, niosąc zardzewiałą strzelbę myśliwską, skrada się na palcach, a jego wynędzniałe, kościste, brodate oblicze zerka przez romboidalne szkła, wykrzykuje.) Widzę ją! To ona! Pierwszy wieczór u Mata Diiiona! Ale ta sukienka, ta zieleń! I włosy ma ufarbowane na złoty kolor, a on...

BELLO: (Śmieje się szyderczo.) To twoja córka, ty sowo, w towarzystwie studenta z Mullingar.

 
***

NIMFA: Podczas ciemnych nocy słyszałam, jak wychwalałeś mnie.

BLOOM: (Pospiesznie.) Tak, tak. Chcesz powiedzieć, że ja... Sen odkrywa najgorsze cechy każdego z wyjątkiem może dzieci. Wiem, że wypadłem z łóżka, a raczej zostałem wypchnięty. Mówią, że chrapanie można usunąć wyciągiem z liści cola. Jeżeli chodzi o resztę, to istnieje ten angielski wynalazek, którego opis otrzymałem kilka dni temu, omyłkowo zaadresowany. Twierdzi, że umożliwia bezszelestną, bezwonną went. (Wzdycha.) Zawsze tak było. Słabości, na imię ci małżeństwo.

NIMFA: (Zatyka uszy palcami.) I słowa. Nie ma ich w moim słowniku.

BLOOM: Zrozumiałaś je?

ŻYDĘBY: Sza.

 
***

 
Zacytuj treść tekstu, w którym prospekt zachwalał zalety tego taumaturgicznego remedium.

Goi i łagodzi podczas twego snu, w wypadku kłopotów z oddawaniem wiatrów wspomaga on naturę jak najpotężniej, zapewniając natychmiastową ulgę w wydalaniu gazów, nie zanieczyszcza organów płciowych i ułatwia naturalne wypróżnienie, początkowa wpłata w wysokości 7 szylingów i 6 pensów, uczyni z pani nowego człowieka, a życie twoje godnym tej nazwy. Damy znajdują Cudotwórcę szczególnie użytecznym, stanowi on miłą niespodziankę, gdyż odczuwają przemiłe skutki podobne do owych po zażyciu chłodnego napoju ze świeżego wiosennego źródła w parny letni dzień. Polecajcie go waszym przyjaciółkom i przyjaciołom, wystarcza na przeciąg całego życia. Wsuńcie dłuższy zaokrąglony koniec. Cudotwórca.

Czy dołączono świadectwa?

Liczne. Od duchownego, od oficera brytyjskiej marynarki wojennej, znanego autora, człowieka interesu, pielęgniarki szpitalnej, damy, matki pięciorga, roztargnionego włóczęgi.

Jak kończyło się ostatnie świadectwo, roztargnionego włóczęgi? Co za szkoda, że rząd nie wyposażył naszych chłopców w Cudotwórcę podczas kampanii południowoafrykańskiej! Jakąż ulgę by to stanowiło!

 
***

(…) Boże zbaw ten świat gdyby wszystkie kobiety były do niej podobne przeciw kostiumom kąpielowym i niskim dekoltom oczywiście nikt by nie chciał żeby ona nosiła myślę że była nabożna bo żaden mężczyzna nie popatrzyłby na nią dwa razy obym nigdy nie była taka jak ona cud że nie chciała żebyśmy sobie zakrywały twarze ale z pewnością była osobą wykształconą a jej ględzenie o panu Riordan tu i panu Riordan tam myślę że był szczęśliwy kiedy to wieko odgrodziło go od niej a jej pies ciągle obwąchiwał moje futro i ciągle wspinał się żeby się dostać pod moje halki a szczególnie wtedy jednak lubię w nim to uprzejmy jest dla takich staruszek i kelnerów i żebraków i nie pyszni się z byle czego ale nie zawsze gdyby przydarzyło mu się kiedyś coś poważnego dużo lepiej dla nich kiedy idą do szpitala gdzie wszystko jest czyste ale myślę że musiałabym to mu wmawiać chyba z miesiąc tak a potem mielibyśmy na tapecie pielęgniarkę szpitalną i siedziałby tam póki by go nie wyrzucili albo siostrę zakonną może jak na tej świńskiej fotografii którą ma nie jest ona siostrą bardziej niż ja tak bo oni są tacy słabi i mazgajowaci kiedy chorują potrzebują kobiety żeby wyzdrowieć kiedy mu idzie krew z nosa pomyślałabyś że to jest Och jaka tragedia i ten wyraz umieram oczu kiedy zjeżdżaliśmy z South Circular po tym jak sobie skręcił nogę w czasie święta chóru na Sugarloaf Mountain w ten dzień kiedy nosiłam tę suknię panna Stack przynosiła mu kwiaty najgorsze z najstarszych jakie udało jej się znaleźć na dnie koszyka wszystko żeby tylko dostać się do sypialni mężczyzny i ten jej staropanieński głos wyobrażała sobie że on umiera dla niej już nigdy nie ujrzę twojej twarzyczki chociaż wyglądał bardziej jak mężczyzna kiedy mu ta broda trochę urosła w łóżku ojciec był taki sam poza tym nienawidzę bandażować i odmierzać kiedy się zaciął w wielki palec u nogi brzytwą wtedy kiedy przycinał sobie odciski bał się zakażenia krwi ale żebym to ja była chora wtedy zobaczylibyśmy jaką opiekę tylko że oczywiście kobieta to ukrywa żeby nie robić tych wszystkich kłopotów które oni robią (…)

 
***

 
(…) miał napisać te podróże które ci mężczyźni muszą odbywać na koniec świata i z powrotem najmniejsze co im się należy to uścisk albo dwa od kobiety kiedy im się uda wypływają żeby zatonąć albo wylecieć w powietrze gdzieś weszłam na Windmill Hill na płaskowyż tej niedzieli rano z lunetą nieżyjącego Kapitana Rubios taką jak miał wartownik powiedział że spojrzy raz czy dwa razy z pokładu miałam na sobie tę sukienkę z B Marche Paris i koralowy naszyjnik cieśnina lśniła mogłam widzieć aż po Maroko białą zatokę Tangeru i górę Atlas ze śniegiem na szczycie a cieśnina przezroczysta jak rzeka Harry Molly Kochanie myślałam o nim na morzu przez cały czas po mszy kiedy halka ześliznęła mi się w dół w czasie podniesienia przez całe tygodnie i tygodnie trzymałam chusteczkę pod poduszką bo tam był jego zapach nie było żadnych przyzwoitych perfum do kupienia w tym Gibraltarze tylko tanie peau despagne które wietrzały i pozostawiały na tobie więcej smrodu niż czego innego chciałam dać mu coś na pamiątkę on dał mi ten niezdarny Ciaddagh pierścionek na szczęście który dałam Gardnerowi kiedy jechał do Południowej Afryki gdzie go ci Boerzy zabili tą swoją wojną i tyfusem ale dobrze im przyleli za to mimo to jakby niósł z sobą nieszczęście jak opal albo perła musiało to być czyste karatowe złoto bo był bardzo ciężki widzę jeszcze jego twarz gładko ogoloną (…)