wtorek, 31 grudnia 2013

Bo pewnego dnia będę stary...

Umowność kalendarza wydaje się czymś nie nazbyt oczywistym przede wszystkim przez wzgląd na jego cywilizacyjną nieodzowność. Przyzwyczajeni do życia z planerem w ręku wyczekujemy więc ostatniego dnia w roku, by odpalić petardy, odkorkować szampana i poczuć się o rok starszymi. Nowe plus minus 365 dni witamy zazwyczaj już nieubłaganie nieumownym bólem głowy i uczuciem zwiększonego łaknienia. Gdzieś pomiędzy odpalaniem petard i odkorkowywaniem szampana, a owym syndromem noworocznego zmęczenia znajduje się czas na życzenia i rozmowy o sprawach mniej lub bardziej aktualnych. A aktualnym na dzisiaj tematem jest – za sprawą Episkopatu – gender, o którym traktował ostatni biskupi list do wiernych.
 

Z listami na Niedzielę Świętej Rodziny mam osobisty problem. Zazwyczaj dotykają bowiem spraw ważnych, ale jakoś mało mi się z rodziną kojarzących. W roku 2012 – a zapadło mi to głęboko w pamięci – Episkopat skoncentrował się na zagadnieniu handlu niedzielnego. Wysłuchałem listu w pokorze, by tydzień później, w jednym z krakowskich opactw skonstatować, iż przesłanie to wypaść musiało raczej blado, jako że ojcowie tolerują trzy punkty handlowe czynne przez całą niedzielę w obrębie murów ich klasztoru. List tegoroczny wywołał zaś kontrowersje na tyle duże, że część proboszczów nie zdecydowała się nawet na jego odczytanie. W diecezji krakowskiej zaś, decyzją Jego Eminencji Księdza Stanisława Kardynała Dziwisza, czytany był jego skrót, w którym – co rozumiem i z czym się solidaryzuję – wycięto m.in. fragmenty o Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. 

Daleko mi do krytykowania zamysłu i poglądów Episkopatu, choć dziwię się, że biskupi nie chcą wykorzystać pretekstu, jakim jest wspomnienie Świętej Rodziny, by zmusić nas do głębszej refleksji nad jakością naszego życia codziennego. Stać za tym mogą różne względy. Ot choćby wyraziste biblijne tło liturgii. Każde z czytań bowiem to swoisty drogowskaz, nie wymagający nadzwyczajnych zdolności egzegetycznych. Weźmy na to słowa z Listu św. Pawła do Kolosan. I nawet nie te, które stanowić mają podstawowe zasady życia chrześcijańskiej rodziny (3,18-21), ale inne, owe zasady poprzedzające: „(…) obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni!” (3,12-15).
 

Jak się dobrze zastanowić proste w realizacji to i to nie jest, ale na postanowienie noworoczne (bo któż ich nie czyni?) nadaje się znakomicie. Jeśliby zaś komu postanowień było mało, zachęcam do przemyślenia – równie dla przełomu lat adekwatnej – modlitwy św. Tomasza z Akwinu:

Panie, Ty wiesz lepiej, aniżeli ja sam, że się starzeję i pewnego dnia będę stary.
Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania,  że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.
Uczyń mnie poważnym, lecz nie ponurym; czynnym lecz nie narzucającym się.
Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale Ty Panie wiesz, że chciałbym zachować do końca paru przyjaciół.
Wyzwól mój umysł od nie kończącego się brnięcia w szczegóły i daj mi skrzydeł, bym w lot przechodził do rzeczy.
Zamknij mi usta w przedmiocie mych niedomagań i cierpień w miarę jak ich przybywa a chęć wyliczania ich staje się z upływem lat coraz słodsza.
Nie proszę o łaskę rozkoszowania się opowieściami o cudzych cierpieniach, ale daj mi cierpliwość wysłuchania ich.
Nie śmiem Cię prosić o lepszą pamięć, ale proszę Cię o większa pokorę i mniej niezachwianą pewność, gdy moje wspomnienia wydają się sprzeczne z cudzymi.
Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasami mogę się mylić.
Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać.
Nie chcę być świętym, ale zgryźliwi starcy; to jeden ze szczytów osiągnięć szatana.
Daj mi zdolność dostrzegania dobrych rzeczy w nieoczekiwanych miejscach i niespodziewanych zalet w ludziach; daj mi Panie łaskę mówienia im o tym.

wtorek, 17 grudnia 2013

Dobrych świąt! Dobrego roku!


Bóg się rodzi

Przełamałeś czas na dwoje
jak przy wigilijnym stole
matka przełamuje opłatek

w przełamanym czasie
gwiazda betlejemska

może pomyliła drogi
na bezdrożach niebieskich
bo
zatrzymała się nad naszym domem
jak na żłobkiem
i promienna
W jej blasku ciszy się dom
wrzący świat dookoła
jak wycisza się przyroda
pod obrusem śnieżnym
Za gwiazdą
spod strzechy stajenki zleciał
na gałązki świerku
betlejemski muzyk - wróbel
z nutą glorii w kolędach

Bóg się rodzi...

Maria Siwińska


wtorek, 10 grudnia 2013

Słowa

Pamięci moja statku piękny
Czy nie dość było żeglowania
Po morzu gorzkim i dalekim
Czy nie za wiele wędrowania
Od brzasku aż po noc udręki

(Guillaume Apollinaire, Piosenka niekochanego)


Niektóre słowa bywają tak do siebie podobne, że nie sposób jest uwierzyć, iż podobieństwo to jest czysto przypadkowe. Weźmy dla przykładu dwa pierwsze z brzegu: „cierpliwość” i „cierpienie”. Słownikowa definicja rzeczownika „cierpliwość” sprowadza się de facto do dwóch sformułowań. Jest to mianowicie „zdolność spokojnego, długotrwałego znoszenia rzeczy przykrych”, a także „zdolność spokojnego wyczekiwania na coś lub dążenia do czegoś”. Dla odmiany, zamiast rzeczownikowi „cierpienie”, przyjrzyjmy się słownikowej definicji czasownika „cierpieć”, jako bardziej dynamicznej części mowy. Otóż sprowadza się ona do sformułowania: „odczuwać, przeżywać, znosić ból fizyczny lub moralny; boleć nad czymś lub z powodu czegoś; doznawać czegoś przykrego”. Pomijając etymologiczne zawiłości i nie dbając zanadto o zgodność tego, co napiszę dalej, ze stanem wiedzy naukowej (brakło mi cierpliwości dla głębszej kwerendy) dodam jedynie, że mnie osobiście, obydwa te słowa kojarzą się z rzecznikiem „cierń”. Ktokolwiek doświadczył głęboko wbitego ciernia (nie ważne: fizykalnego czy mentalnego) wie bowiem, jak to boli i ile trzeba cierpliwości, by się tego cierpienia skutecznie pozbyć. To jednak dopiero pierwsza, niejako łatwiejsza strona problemu. Cóż bowiem z sytuacją, gdy nie o wbity cierń tutaj chodzi, a o jego brak? Bo – odcinając nawet skrajne interpretacje tak zarysowanej kwestii – znacznie łatwiej jest pozbyć się czegoś, gdy to coś zależne jest choćby częściowo od naszej woli, trudniej zaś doczekać się czegoś zgoła innego, co od naszej woli nie zależy w ogóle lub zgoła w niewielkim jedynie stopniu.

Nie jest niczym złym cierpieć cierpliwie czekając na to, co dla człowieka ważne, zwłaszcza że czekanie rzadko oznacza tkwienie w miejscu. Cel może być odległy. Droga do niego usiana zasadzkami. Niepowodzenia i sukcesy mogą się na tej drodze wzajemnie przeplatać, a walka zła i dobra przynosić niespodziane rezultaty. Jeśli nie zbaczamy z drogi (wystarcza nam cierpliwości), teoretycznie przynajmniej wzrastać powinno prawdopodobieństwo sukcesu. Ba. Nawet jeśli zdarzy nam się zwątpić, zawrócić lub zboczyć z obranego kursu, a potem ponownie nań wrócić, niekoniecznie pisana jest nam porażka. Teoretycznie wydłużymy jedynie czas, jaki dzieli nas od świętowania sukcesu. No chyba, że przypadkiem odkryjemy skrót lub istnienie machin latających… Gorzej, gdy nasz cel ciągle zmienia położenie. Sam niejako się od nas oddala. Nie ma go za zakrętem, za którym powinny rysować się już jego kontury. Albo nawet pojawia się na chwilę, by zniknąć za moment na nie wiedzieć jak długo. Trudno wymagać wprawdzie, by cele stały w miejscu. W końcu życie to ruch. Wszystko przemieszcza się jednak w swojej skali, wg określonych reguł. Dla przykładu galaktyki oddalają się od siebie  wg następującego wzoru: v=Hor (prawo Hubble'a). Migrują kontynenty, a nawet – prawdopodobnie – o 22 milimetry rocznie poszerza się promień ziemi. Dlatego z okolic Szczawnicy w Himalaje dojdziemy może nie za dwa lata, lecz za dwa lata i dwa dni. Ale jednak dojdziemy. I niech tak pozostanie, dopóty, dopóki jest przewidywalne. Można uznać, że to nawet inspirujące. Cel, który znika, gdy tylko pojawia się w zasięgu wzroku, przestaje jednak być inspiracją. Gonienie za nim, staje się udręką.

sobota, 26 października 2013

Romskie dziecko w polskiej szkole

Na początek chciałbym wytłumaczyć się z tytułu tego posta [1].
Po pierwsze: przymiotnik “polskiej” można by zapewne zastąpić innym — “czeskiej”, “węgierskiej”, “słowackiej”, po prostu “nie-romskiej”. Bo bez względu na to, jak bardzo szkoła powszechna nie byłaby dziecku romskiemu przyjazna, albo przynajmniej przyjazną by być chciała, pozostanie szkołą nieromską. A owa nieromskość dotyczyć będzie w zasadzie wszystkich aspektów funkcjonowania dziecka w realiach szkolnych.
Po drugie: posługuję się przymiotnikiem “romski”. Wydaje się to o tyle oczywiste, że podmiotem moich rozważań są przecież Romowie. Tymczasem pisanie o jakichś, bliżej nieokreślonych Romach, bez uczynienia zastrzeżenia, że mamy tu do czynienia z dużym uogólnieniem, byłoby poważnym nadużyciem. Europejska Cygańszczyzna to bowiem – w dużym uproszczeniu - Khale, Manusze, Shinto i Romowie. Na terenie współczesnej Polski Khale i Manusze pojawiają się jedynie przejazdem, wywołując swoim pojawieniem się spore poruszenie wśród garstki polskich romologów. Shinti reprezentowani są przez kilka zaledwie rodzin. Romowie zaś dzielą się na cztery główne grupy: Polska Roma, Lowari, Kelderasze i Bergitka Roma. ”Szczepy” te poważnie między sobą się różnią; bywa, że nie czują między sobą żadnej łączności, a nawet są ze sobą zantagonizowane. Jeśli więc myślimy o Cygańszczyźnie, o Romach, to musimy mieć świadomość, że posługujemy się kategorią, dla której bliższą prawdy będzie analogia ze Słowiańszczyzną niż Polakami.
Jednak i takie porównanie jest swego rodzaju nadużyciem, bo przecież jest coś, co sprawia, że jesteśmy uprawnieni do posługiwania się tak poważnym uogólnieniem, jak kategoria “Romowie” czy “Cyganie”. Tym czymś jest “romaniphen”, który określić możemy jako ogół romskiej tradycji, niepisany kodeks postępowania oraz wzajemnych relacji w tradycyjnej społeczności romskiej, nieobejmujący stosunków z nie-Romami (gadziami). Na kodeks ten składają się wszystkie zwyczajowe prawa, tabu oraz sankcje grożące za ich złamanie. Centralny element tego systemu stanowi pojęcie ”skalania”, które jest sankcją za przekroczenie zasad ”romaniphen”. Uznanie kogoś za winnego przekroczenia tabu czyni taką osobę ”skalaną”, czyli rytualnie nieczystą, co wiąże się z różnym stopniem i formą wykluczenia jej z życia społecznego.
Pojęcie ”romaniphen” bywa też interpretowane jako po prostu ”cygańskość”. W tym znaczeniu jest ono istotą romskiej tożsamości, co implikuje często manifestowanie swej identyfikacji z romskim etnosem, uznawanie go za wartość najwyższą, publiczne i demonstracyjne używanie języka romani, solidarność z członkami własnej zbiorowości oraz celebrowanie tradycyjnych obrzędów i rytuałów.
Wśród rozmaitych grup romskich istnieją różne instytucje stojące na straży przestrzegania tradycji, opiniujące i wydające wyroki. Dla Polska Roma jest to Szero Rom i jego pomocnicy, dla Lowarów i Kełderaszy rada zwana Kris, zaś w przypadku Bergitka Roma rolę tę pełni szerszy konsensus społeczny. I choć Romowie różną się co do instytucji stojących na straży ”romaniphen”, a nawet nieco inaczej postrzegają jego rozliczne elementy, to nie sposób zaprzeczyć, że kodeks ten stanowi rodzaj rezerwuaru wartości wspólnych dla całej Cygańszczyzny. Słowa ”rezerwuar” używam tu z premedytacją. Zasób ten bowiem jest pilnie strzeżony: tak przed nie-Romami, jak i przed każdą zmianą, zaś przekazywanie kolejnym pokoleniom przechowywanych tam wartości gwarantuje przetrwanie romskiego etnosu. Kluczowym z punktu widzenia przedmiotowych rozważań pytaniem jest więc kwestia, czy nieromska szkoła sprzyja, jest obojętna, czy uniemożliwia ten proces.
I jeszcze jedna uwaga wstępna. Post ten, choć rości sobie pretensje do akademickości, w rzeczy samej jest zbiorem nieco zaledwie uporządkowanych refleksji praktyka, który swe uczestniczące obserwacje wykonywał wcielając w życie programy, których celem było m.in. skłonienie Romów do uczestnictwa w polskim systemie szkolnictwa powszechnego; następnie zaś zaczął przyglądać się tego typu działaniom z większego dystansu, przez co z pozycji zaangażowanego optymisty przeszedł na pozycje zdecydowanego sceptyka zadającego sobie pytanie, czy osiągnięcie sukcesu zaplanowanych działań nie oznacza zarazem przesunięcia kolejnej grupy etnicznej do kategorii etnograficznych ciekawostek rodem z Cepelii.
Nie jest to pytanie nowe. Pojawia się w rozlicznych rozważań o ”Innym”, czy o ”mniejszości” w cywilizacyjnym zderzeniu z większością. W sposób najbardziej wymowny zaś dylemat ten opisują literaci. I tak - dla przykładu - Stanisław Lem, bohaterów ”Edenu” (wydanie pierwsze: 1959 rok) stawia wobec konieczności rozstrzygnięcia dylematu, czy wobec dostrzeżonej niesprawiedliwości mogą oni podjąć interwencję na obcej, całkowicie nieznanej im planecie. W trakcie ich dyskusji jeden z nich, Koordynator, wypowiada takie oto znamienne słowa: ”Pomóc, mój Boże, cóż znaczy pomóc? To, co się tu dzieje, to co widzimy, to owoce określonej konstrukcji społecznej, należałoby ją złamać i stworzyć nową, lepszą – i jakże my to mamy zrobić? Przecież to są istoty o innej fizjologii, psychologii, historii niż my. (…)”. Stanowisko to popiera Doktor stwierdzając: ”Obawiam się, że w przypływie szlachetności zechcecie zrobić tu >porządek<, co przetłumaczone na praktykę będzie oznaczało terror”[2].
Jeszcze dosadniej dylemat ten przedstawia Roland Topor w jednym z prześmiewczych opowiadań ze zbioru ”Cztery róże dla Lucienne”[3]. Kreśli on w nim wizję eksploracji nieznanej planety przez misję Ziemian. Znajdują oni w tym odległym zakątku wszechświata człekopodobne istoty uwięzione w klatkach, a wiedzeni ludzkim wyczuciem sprawiedliwości i humanitaryzmu natychmiast przystępują do ich uwalniania. Niestety, po przepiłowaniu pierwszej kraty, wyswobodzona istota umiera. Nie zniechęca to jednak bohaterskich Ziemian do dalszego działania. Piłują klatki, a uwalniani umierają. Kiedy przepiłowują ostatnią, lekarz ekspedycji, który prowadził oględziny ofiar humanitaryzmu, informuje dowódcę, że te konstrukcje to w rzeczy samej nie więzienia, a kręgosłupy autochtonów. Nie mam wątpliwości, że opowiadaniem tym Topor stawia nam wszystkim pytanie o prawomocność naszych, często dyktowanych szlachetnymi pobudkami, działań, których celem jest zmienianie ”Innych”. W kontekście interesującego mnie zagadnienia zmusza do zadania sobie pytania, jakie skutki - działania nakierowane na włączenie Romów do systemu powszechnej edukacji – wywrą w zakresie ich tożsamości. Czy nadal pozostaną oni Romami, czy też będą nimi tylko z nazwy, zepchnięci na pozycje folklorystycznej ciekawostki.
Sądzę, że podobne pytania zadawać musieli sobie twórcy rządowych programów na rzecz społeczności romskiej w Polsce. Pewnie dlatego starają się za wszelką cenę tak formułować cele swoich działań, by uniknąć zarzutu, że mają one charakter asymilacyjny. W ”Pilotażowym programie rządowym na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003”, a następnie w ”Rządowym programie na rzecz społeczności romskiej w Polsce na lata 2004-2013” celem tym było włączenie Romów w nurt życia społeczeństwa obywatelskiego. Z kolei w projekcie ”Programu integracji społecznej Romów w Polsce na lata 2014-2020” problem ten ujęto w następujący sposób: ”Celem głównym Programu (…) jest zwiększenie poziomu integracji społecznej Romów w Polsce poprzez działania w obszarze edukacji, aktywizacji zawodowej, ochrony zdrowia oraz poprawy sytuacji mieszkaniowej. Celem Programu (…) nie jest [więc – A.P.] doraźna pomoc w trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się społeczność romska, ale wypracowanie takich mechanizmów, które pozwoliłyby na osiągnięcie celów nakreślonych powyżej”[4]. Jednocześnie autorzy ”Programu” podkreślają: ”W niniejszym dokumencie przez termin >integracja< rozumie się proces wspólnie wypracowanych i uzgodnionych niezbędnych zmian, zmierzających do nabycia umiejętności korzystania przez społeczność romską z dostępu do istniejących praw, usług i możliwości sprawnego funkcjonowania we współczesnym społeczeństwie. Procesu integracji nie należy utożsamiać ze zjawiskiem asymilacji – integracja rozumiana tu jest jako zjawisko ze sfery społeczno-ekonomicznej, a nie jako związane z tożsamością kulturową”[5]. Problem w tym, że jest to próba zaczarowania rzeczywistości. Niewyobrażalną jest bowiem dla mnie sytuacja, w której to udałoby się dokonać integracji Romów ze społeczeństwem większościowym na płaszczyźnie społeczno-ekonomicznej bez zmiany ich sposobu myślenia o sobie i otaczającym ich świecie, czyli bez zmian w obszarze tożsamości. To bowiem wyznawane wartości, tradycja, ”romaniphen” stanowią podstawowe kryterium bycia Romem, a więc także tego, jak należy zachowywać się w zakresie działań ekonomicznych (jakie zawody wolno wykonywać, a jakich nie itp.) i funkcjonować w szerszym społeczeństwie (jakie standardy zachowań obowiązują w stosunku do ”swoich”, a jakie w stosunku do ”obcych”).
Zakreślony powyżej cel ”Programu integracji społecznej Romów w Polsce na lata 2014-2020” osiągnięty ma zostać dzięki wsparciu udzielanemu w czterech dziedzinach: edukacji (w tym edukacji kulturowej, historycznej i obywatelskiej), mieszkalnictwa, zdrowia oraz działań prozatrudnieniowych[6], przy czym to właśnie edukacja postrzegana jest jako klucz do sukcesu ”Programu”[7]. W obszarze tym za najważniejszy efekt planowanych działań przyjęto zwiększenie uczestnictwa uczniów oraz studentów pochodzenia romskiego w polskim systemie edukacji. Działania te to z kolei[8]:
- wspieranie i promowanie edukacji wczesnoszkolnej dzieci romskich,
- organizowanie zajęć wyrównawczych z języka polskiego w przedszkolach i szkołach, szczególnie na wczesnym etapie edukacji,
- pomoc w wyposażeniu uczniów romskich w wyprawki szkolne, w tym głównie w podręczniki,
- pomoc w ubezpieczaniu uczniów,
- egzekwowanie realizacji obowiązku szkolnego,
- promowanie wysokiej frekwencji m.in. poprzez nagradzanie uczniów o najwyższej frekwencji dofinansowaniem udziału w zorganizowanym wypoczynku letnim,
- wsparcie zadań skierowanych na kształtowanie i rozwój indywidualnych umiejętności dziecka,
- podejmowanie działań zmierzających do zmniejszenia udziału uczniów romskich w szkołach specjalnych (współpraca z rodzicami, nauczycielami i asystentami, poradniami psychologiczno-pedagogicznymi),
- kontynuację wdrażania programów stypendialnych dla uczniów i studentów romskich,
- objęcie systemowym wsparciem asystentów edukacji romskiej oraz nauczycieli wspomagających edukację uczniów romskich,
- wspieranie edukacji dorosłych – kształcenie ustawiczne,
- nacisk na prowadzenie działań integracyjnych, odchodzenie od zadań mających na celu prowadzenie zajęć wyłącznie dla uczniów romskich,
- wsparcie infrastrukturalne i remontowe lokali pełniących funkcję świetlic środowiskowych lub siedzib romskich organizacji pozarządowych,
- promowanie interaktywnych i innowacyjnych form kształcenia[9].
Ponadto finansowana ma być edukacja kulturalna - rozumiana jako promowanie wiedzy o kulturze, historii i tradycji romskiej - skierowana tak do społeczności lokalnych, jak i samych Romów[10] oraz projekty skoncentrowane na edukacji obywatelskiej, których celem będzie zwiększanie świadomości obywatelskiej Romów. Wsparcie znaleźć mają także działania skierowane do społeczeństwa większościowego nakierowane na budowę pozytywnego wizerunku Romów i zmniejszanie wzajemnego dystansu pomiędzy Romami i nie-Romami. Dominantą tych projektów powinien być czynnik edukacyjny[11].
Analizując powyższy zestaw proponowanych działań można skonstatować dwa zasadnicze fakty. Po pierwsze są to działania sprawdzone, realizowane z różnym natężeniem od roku 2001, czasem nawet wcześniej. Za ich kontynuowaniem przemawia ich skuteczność, którą można wykazać badając poziom realizacji obowiązku szkolnego przez dzieci i młodzież romską. Na dzień dzisiejszy przekracza on 80%, przy średniej frekwencji pomiędzy 62 (województwo wielkopolskie) a 88% (województwo zachodniopomorskie)[12]. Przed rokiem 2001 szacowano ją na poziomie ok. 20%[13]. Ich skuteczność potwierdzają również dwa raporty ewaluacyjne, wykonane w związku z zamiarem wdrażaniem nowych instrumentów wsparcia działań integrujących społeczność romską z nieromską większością[14]. Po drugie zaś, działania te układane są w parę, która sprawia, iż mogą być one akceptowane przez starszyznę romską. Jej stanowisko w bardzo jednoznaczny sposób wyraził, podczas debaty, jaka miała miejsce w 2004 roku w Suwałkach, pan Stanisław Stankiewicz (Stahiro) – późniejszy prezydent Międzynarodowej Unii Romów. Sformułował on mianowicie postulat ”edukacji świadomej”[15]. W swoim wystąpieniu stwierdził m.in.: ”Czy tożsamość jest wzmacniana przez edukację i nabywanie wiedzy, czy też nie? Trzeba powiedzieć, że niekiedy obawy romskich rodziców przed tym, że edukacja naruszy tożsamość ich dzieci, bywają zasadne. Dzieje się tak, ponieważ oni boją się, że chodzenie do szkoły spowoduje asymilację ich dzieci i odejście od romskości. Że zostaną wykorzenione, spolonizowane. Inaczej by było, gdyby rodziców ktoś w szkole – dyrektor, nauczyciel – zapewnił, że dziecko w szkole będzie mogło również uczyć się na temat swojej historii, języka. Gwarantuję, że wtedy dzieci romskie będą chodzić do szkoły”[16]. W innym miejscu kontynuuje ten wątek w następujący sposób: ”(…) oczekiwałbym pomocy we wzmacnianiu tożsamości ze strony instytucji i ludzi zajmujących się edukacją. Aby tak się działo, trzeba nauczycieli pracujących z dziećmi romskimi do tego przygotować, wyposażyć w odpowiednią wiedzę na temat kultury ich uczniów. Ponadto, jeżeli nauczyciel przygotuje nieromskich uczniów na spotkanie z romskimi kolegami, to nikt nie będzie patrzył na dziewczynkę, która nie chce rozebrać się na lekcji wychowania fizycznego, jak na dziwoląga, a ona nie będzie się wstydziła swoich obyczajów”[17].
Słowa te zdawałyby się świadczyć o słabnięciu najważniejszej bariery, odgradzającej dzieci i młodzież romską od edukacji. Jest nią wciąż utrzymujący się brak akceptacji dla zinstytucjonalizowanej edukacji dzieci i młodzieży w środowiskach ortodoksyjnych, skutkujący wysokim stopniem porzucania edukacji szkolnej na wczesnym etapie nauczania, zwłaszcza wśród dziewcząt[18]. Barier tych jest rzecz jasna znacznie więcej. Dostrzegli je m.in. twórcy jednego ze wspomnianych już przeze mnie raportów ewaluacyjnych. W przeprowadzonej przez nich wśród Romów ankiecie, jako najpoważniejsze bariery wskazywano brak odpowiednich środków finansowych na podejmowanie studiów, zakup podręczników i korepetycje (24,3%). Ponadto – brak wystarczającego wsparcia ze strony rodziców (17,1% wskazań), problemy z poprawnym posługiwaniem się językiem polskim (13,3% wskazań) i zły oddźwięk własnego otoczenia (krytyka ze strony starszych Romów za to, że ”tracą czas” ucząc się, czy studiując (11,8% wskazań))[19]. Szczegółowe wyniki tego badania przedstawiają się następująco[20]:

W sposób bardziej ekspercki, systemowy bariery te opisała w tekście, opublikowanym w 2009 roku pod wiele mówiącym tytułem ”Wzory kultury a edukacja dzieci romskich”, Małgorzata Różycka[21]. Pisze ona m.in. o odmiennym rozumieniu kategorii mądrości, gdyż ”(…) dla Romów mądrość utożsamiana jest z wiekiem i doświadczeniem życiowym, nie zaś ze zinstytucjonalizowanym nabywaniem wiedzy o świecie, jaką dają kolejne etapy edukacji szkolnej”[22], co skutkuje brakiem w rodzinach romskich etosu nauki i wykształcenia lub chociażby jakichkolwiek aspiracji z nimi związanych. Dalej, wspomina o przywilejach wieku dziecięcego w społecznościach romskich, który to okres określa czasem absolutyzowanej wolności[23]. Innymi słowy można by określić ten rodzaj podejścia do wychowania dzieci, jako wychowanie permisywne, które w żaden sposób nie przygotowuje dziecka do rygorów związanych z nauczaniem w systemie klasowo-lekcyjnym. Zetknięcie się z nim musi być dla małego Roma szokiem, szokiem często na tyle głębokim, że dodatkowo utrwala wyniesiony ze środowiska rodzinnego, niechętny stosunek do edukacji.
Dalej Różycka wspomina o specyficznej roli kobiety, w romskiej rodzinie. Jest ona bowiem m.in. piastunką i pierwszą wychowawczynią dziecka, a opieka nad potomstwem stanowi podstawę jej statusu społecznego. Stąd też oddawanie dzieci do przedszkoli postrzegane jest w części środowisk romskich, jako sprzeniewierzenie się temu podstawowemu obowiązkowi. Postawa taka, skojarzona z ograniczonymi zasobami finansowymi większości rodzin romskich, skutkuje niewielkim odsetkiem dzieci romskich w przedszkolach, co z kolei uniemożliwia rozpoczęcie z nimi na tym etapie pracy przygotowującej do startu w edukację, zwłaszcza pracy nad podniesieniem kompetencji w zakresie języka polskiego. Braki w tym obszarze śmiało uznać można za jedną z najważniejszych przyczyn szkolnych niepowodzeń dzieci i młodzieży romskiej[24].
Poza podnoszeniem kompetencji językowych, przedszkole mogłoby przyzwyczajać dzieci romskie do faktu, że świat zewnętrzny inaczej rozumie podstawowe dla bytowania kategorie. Ot chociażby odmiennie pojmuje kwestię czasu. W romani ”(…) określenie czasu wymaga pełniejszego doprecyzowania językowego. Podstawowe kategorie temporalne: >wczoraj<, >dziś< i >jutro< zależą od dodatkowych określeń, są zatem dość płynne”[25]. Rzutuje to niewątpliwie na sposób postrzegania ”(…) łańcucha przyczynowo-skutkowego, planowania i skuteczności podejmowanych działań”[26]. W sytuacjach szkolnych będzie dawało efekt w postaci niższej frekwencji oraz mniejszej terminowości w przygotowywaniu zadanych partii materiału (tu problemem dodatkowym jest także – wynikający z absolutyzowania wolności – brak systematyczności[27]), w dorosłym życiu zaś skutkowało będzie problemami z pracodawcami, kontrahentami czy urzędami.
Zakorzenionych w kulturze romskiej barier, utrudniających Romom udział w systemie powszechnej edukacji, jest oczywiście znacznie więcej. Małgorzata Różycka za zasadniczą uznaje wzór kultury, który nakazuje Romom pełną izolację od świata nie-Romów[28]. Jednocześnie wyraża ona nadzieję, że powstająca powoli inteligencja romska (proces kreacji której należy wspierać[29]) będzie potrafiła znaleźć środki, które przyczynią się do zmiany tego stanu rzeczy. Proces ten zresztą możemy zauważyć już dzisiaj, co jest zapewne efektem realizacji przez państwo od roku 2001 systemowych działań skierowanych do społeczności romskiej, a także swego rodzaju zgody części starszyzny romskiej na modernizację własnej grupy. Wydaje się bowiem, że elity romskie mają świadomość, iż Romowie w Polsce muszą się zmodernizować, a nad procesem tym należy zachować jakąś kontrolę, gdyż zarówno bez tej modernizacji, jak i bez tej kontroli Romowie po prostu rozpłyną się w ponowoczesnym świecie.
Tekst Małgorzaty Różyckiej ma tę przewagę nad innymi publikacjami, w których dyskutowany jest problem barier utrudniających Romom udział w systemie edukacji, że zasadniczy akcent kładzie nie tyle na przeszkody o charakterze pragmatycznym, ale kieruje nasze rozważania na poziom podstawowych wartości. Innymi słowy każe się nam zapytać, czy w rzeczy samej jesteśmy w stanie podjąć na tej płaszczyźnie jakikolwiek dialog. Bo przecież, jeżeli intencją większości jest integracja Romów, to drogą dla osiągnięcia takiego celu będzie wyłącznie edukacja międzykulturowa. Ta zaś zakłada dialogiczność kultur. Różycka pyta, czy znajdziemy w Romach partnera do takiego dialogu[30]. Ja wolałbym to pytanie odwrócić. Interesuje mnie bowiem, czy nieromska większość jest do takiego dialogu gotowa, czy wie o Romach wystarczająco dużo, a co za tym idzie potrafi otwarcie przyznać, że proponowane przez nią działania będą musiały odbyć się kosztem wartości, dla Romów zasadniczych. Niepodobna bowiem uzgodnić ”romaniphen” z wartościami, jakie w sposób oficjalny, a zwłaszcza w swym ukrytym programie, niesie szkoła powszechna. Była, jest i będzie ona narzędziem większości do reprodukowania wzorów kultury przez tę większość poważanych. Wzory grup mniejszościowych zaś mogą być przez nią tolerowane jedynie wówczas, gdy w sposób otwarty nie stoją w sprzeczności z wartościami większości. W przypadku „romaniphen” takie uzgodnienie wydaje mi się niezwykle trudne, jeśli w ogóle możliwe[31].

Przypisy:
1. Niniejszy tekst stanowi odwzorowanie referatu wygłoszonego przeze mnie podczas konferencji „Edukacja dzieci i młodzieży w środowiskach zróżnicowanych kulturowo” (Czeski Cieszyn-Ustroń, 14-16 października 2013 roku). Mam nadzieję, że w przyszłości, na jego bazie, uda mi się napisać i opublikować stosowny artykuł.
2. S. Lem, Eden, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław, 1984, s. 254.
3. Wydanie polskie: Gdańsk, Wydawnictwo L&L 1995.
4. Program integracji społecznej Romów w Polsce na lata 2014-2020 (projekt), s. 34: https://mac.gov.pl/wp-content/uploads/2011/12/PROGRAM-2.pdf (odczyt: 10.10.2013).
5. Tamże, s. 4.
6. Tamże, s. 2.
7. Por. tamże, s. 11.
8. Tamże, s. 38.
9. Tamże, s. 39-40.
10. Tamże, s. 40-41.
11. Tamże, s. 41.
12. Tamże, s. 12-13.
13. Por. A. Paszko, Romowie w małopolskich szkołach. Uwagi na marginesie „Pilotażowego programu rządowego na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003”, „Studia Romologica”, nr 2 (2009), s. 35.
14. Por. M. Walczak, J. Talewicz-Kwiatkowska, M. Skrzyński, P. Wójcik, Ł. Kutyło, Raport: Ocena zakresu i ukierunkowania Poddziałania 1.3.1 POKL w kontekście efektów wcześniejszych działań na rzecz społeczności romskiej, Kutno, Listopad 2008: http://www.ewaluacja.gov.pl/Wyniki/Documents/6_064.pdf (odczyt: 10.10.2013), s. 76 i ns.; Raport końcowy z badania ewaluacyjnego „Programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce”, Warszawa 2011: http://www.romowie.info/public/upload/Raport_z_badania_ewaluacyjnego_Programu_na_rzecz_spo%C5%82eczno%C5%9Bci_romskiej_w_Polsce.pdf (odczyt: 10.10.2013), s. 55 i ns.
15. Por. S. Stankiewicz, Wpływ edukacji na poczucie tożsamości Romów, w: J. Milewski (red.), Przyjazna szkoła – edukacja dla Romów. Raport z konferencji, Suwałki (Stowarzyszenie Integracja) 2004, s. 17.
16. Tamże, s. 16.
17. Tamże, s. 17.
18. Por. Program integracji…, s. 11.
19. M. Walczak, J. Talewicz-Kwiatkowska, M. Skrzyński, P. Wójcik, Ł. Kutyło, dz. cyt., s. 77.
20. Tamże, s. 78.
21. M. Różycka, Wzory kultury a edukacja dzieci romskich, w: P. Borek (red), O Romach w Polsce i w Europie. Tożsamość, historia, kultura, edukacja, Kraków (Collegium Columbinum) 2009, s. 194-210.
22. Tamże, s. 200.
23. Tamże.
24. Tamże, s. 201.
25. Tamże, s. 202.
26. Tamże.
27. Por. tamże, s. 202-203.
28. Por. tamże, s. 208 i In.
29. Por. tamże, s. 210.
30. Por. tamże, s. 210.
31. Wydaje się, że moja opinia w tej sprawie nie jest zupełnie odosobniona. Por. J. Milewski, Gadziowskie refleksje o romskiej edukacji, „Studia Romologica”, nr 2 (2009), s. 89-97.

Trochę bez związku. Po prostu ”bonus track”:

piątek, 30 sierpnia 2013

Sursum corda!


Nie wiem dlaczego ludzie pragną zdobywać szczyty. Pytani o to himalaiści odpowiadają zazwyczaj „bo są”. Doprawdy, przewrotność ludzka nie zna granic. Zna za to granie, szczeliny i uskoki. Zna strome zbocza i pionowe ściany. Liny, uprzęże, czekany, raki. Namioty i śpiwory, które zapewniają złudzenie ciepła.
Kiedy próbuję obiektywnie spojrzeć na każdą z moich górskich przygód, przypominam sobie chłód, niewygody i zmęczenie, które przestają się liczyć w momencie, gdy już wiem, że pokonałem górę. Obiektywnie… Tak naprawdę liczą się one jedynie w chwilach zwątpienia. Poza nimi jest pewność prostych zasad, zaufanie i wiara, że to wszystko ma sens.
Z góry widać lepiej. Świat, ludzi i siebie samego. Stamtąd też jakoś bliżej do Boga. Dlatego nie sposób zgodzić się z Dominikiem Zdortem, że „Himalaizm jest grzechem”. Pokonywanie siebie, przy okazji pokonywania góry, ma w sobie coś z żarliwej modlitwy. Może po prostu nią jest.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Wyimki. Głównie o wolności...

Sławomir Mrożek, Emigranci, Warszawa 2003

„Ty człowiek jesteś? Ty?! Zwierze jesteś, a nie człowiek. Wprawdzie nie pies i nie świnia, ale wół! Tępy, bezbronny, głupi, roboczy wół! Zdatny tylko do tego, żeby nim orać, aż wyciągnie kopyta! I jeszcze się z tego cieszy! Jeszcze się sam doprasza, byleby mu dali więcej sieczki do żłobu! Szczęśliwy jest, niczego więcej nie pragnie. Zadowolony jesteś, prawda? No powiedz, zadowolony?!” – s. 65.

„To mi się nie podoba. Jak jest początek, to powinien być i koniec. Inaczej początek też coś nie tego… Końca nie ma, początek nie w porządku, a tymczasem ja tyram i nie mam z tego żadnej przyjemności. Ani do kina, ani na dziwki…” – s. 70.

„U nas na wsi był wariat. Nic nie robił, bo do niczego się nie nadawał. (…). Żył bez domu i bez rodziny, tylko z tego, co mu ludzie dali. To co on robił, jak on nic nie robił? O czym on myślał? O czym on mógł myśleć, jak nic nie miał i nic nie robił? On myślał tylko o myśleniu, on myślał tylko o myślach. A czy on był mądry? Nie, on głupi był. On był wariat.” - s. 77.

„To zadziwiające, jak człowiek (…) nie chce widzieć najoczywistszej prawdy, jeżeli ta prawda razi jego pychę. Ja najpierw gimnastykowałem się, jak małpa w klatce. Huśtałem się na ogonie, wskakiwałem z wielkim rozpędem ze słupa na ścianę (…) albo – kiedy dostałem orzech – próbowałem wejść do łupiny, aby tam czuć się panem nieskończonych przestrzeni. Długo trwało, zanim oczyściwszy się ze wszelkich złudzeń doszedłem do bardzo prostego wniosku, że jestem tylko małpą w klatce.” – s. 80.

„Rzeczy, których pożądasz, które chcesz mieć. Które możesz kupić za pieniądze. Być niewolnikiem rzeczy, to niewola jeszcze doskonalsza niż więzienie. To niewola doprawdy idealna, bo tu już nie ma żadnej przemocy z zewnątrz, żadnego przymusu. To już tylko sama dusza niewolnicza niewolę sobie stwarza, bo niewoli łaknie.” – s. 96.

„A potem zbudujesz dom. Piękny dom. Wysoki, murowany… Nie jakąś tam chałupę. (…). Dzieci poślesz do szkoły. Niech się uczą, niech wyrosną na ludzi. To będzie dobra, prawdziwa szkoła, bo wszystko będzie dobre, prawdziwe… Praca da chleb, a prawo wolność, bo wolność będzie prawem, a prawo wolnością. Czy nie o to nam chodzi? Czy nie do tego wszyscy zmierzamy? A jeżeli wszyscy mamy wspólny cel, jeżeli wszyscy chcemy jednego, to cóż nam przeszkadza, aby stworzyć taką dobrą i rozumną wspólnotę.” – s. 103.


piątek, 28 czerwca 2013

Łaska


Jeżeli przyjąć, że ma rację Kurt Vannegut, gdy stwierdza, iż „Wiedza jest najbardziej wartościowym towarem na świecie. Każde nowe odkrycie czyni nas [zaś] bogatszymi”, to pewnie trzeba też pogodzić się z kilkoma innymi faktami. Po pierwsze: zdobycie „wartościowego towaru” wymaga wielkiego wysiłku i pociąga za sobą koszty. Nie każdy więc będzie chciał się na ów wysiłek i koszty zdobyć. Po drugie: wiedza stanowi efekt lub uboczny produkt procesu poszukiwania prawdy. Ta ostatnia zaś bywa trudna do przyjęcia lub nawet bolesna. Pewnie dlatego tak często staramy się omijać ją szerokim łukiem. Prawda wymaga odwagi. Nie jest „towarem” dla tchórzów. Bywamy tchórzliwi zapewne z powodu złudzenia, że brak wiedzy daje nam spokój. Wszak ponoć „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. Ale czy na takim złudzeniu można zbudować cokolwiek wartościowego? Życie bez prawdy jest życiem na niby, życie w oparach niedomówień i półprawd – koszmarem.
W „Wyznaniach” św. Augustyna (Księga XIII) znalazłem kiedyś takie słowa: „Gdyby ktokolwiek inny, nie Ty, miał mnie natchnąć, nie sądzę, żebym mógł powiedzieć prawdę, bo Prawdą jesteś Ty, a każdy człowiek jest kłamliwy. Kto więc wypowiada kłamstwo, dobywa je z własnych zasobów. Abym mógł wypowiedzieć prawdę, niech z Twojego zasobu zaczerpnę to, co mam mówić”. Czyżby więc mówienie prawdy, jej przyjmowanie, czy do niej dążenie wymagały jakiejś szczególnej łaski, zaś jej odrzucenie nie? A jeśli tak w istocie jest, to kto tą łaską jest obdarzony? Komu została ona dana? Jeśli rzeczywiście jesteśmy wolni, a powyższe pytania są prawidłowo postawione, to przyjąć pewnie należy, że łaskę otrzymaliśmy wszyscy, tylko nie wszyscy chcemy z niej skorzystać. Tymczasem „chcieć” to ponoć „móc”.

czwartek, 23 maja 2013

Drzwi


Lekko i bez wysiłku, jednym pchnięciem, otwierają się tylko drzwi do zguby
- Lew Tołstoj

Są wszędzie, gdzie tylko człowiek postanowił coś zbudować. Wyglądają podobnie. Czasem solidniejsze, pokryte kuloodporną blachą, innym razem liche, zbite z kilku desek i zaopatrzone skoblem. Chronią, a przynajmniej odgradzają. Stwarzają złudzenie bezpieczeństwa. Pewnie dlatego tak mocno wrosły w nasz sposób myślenia o świecie, zwłaszcza o drugim człowieku. Uchylamy bowiem komuś drzwi, deklarujemy, że nasze drzwi będą dla kogoś zawsze otwarte. W końcu dla tego kogoś je zatrzaskujemy. Można w nich sobie przytrzasnąć palce, a nawet stracić głowę. Stukamy do drzwi licząc, że nam je otworzą. Pukamy z nadzieją, szarpiemy za klamkę, rozłupujemy siekierą. Czekamy, by otwarły nam podwoje, wisimy u klamki. Czasem wyważamy otwarte, a równie często natykamy się na te do lasu.
Skrzypiące powodują, że po grzebiecie przebiegają nam ciarki. Choć są tak różne wszystkie można w końcu otworzyć i wszystkie zatrzasnąć. Gdyby było inaczej oznaczałoby to, że coś jest z nimi nie tak. Błąd, awaria, smutek zaniedbanego gospodarstwa, samotność porzuconego domu. Nawet drzwi zamknięte na głucho to drzwi dokądś. Stajemy przed nimi niczym przed wrotami nowego milenium zastanawiając się, co się stanie, gdy uda nam się przekroczyć ich próg. Dokąd w rzeczy samej prowadzą. Kryją więc zarówno tajemnicę, jak i obietnicę. Rodzą nadzieję, ale i strach. Z drzwiami jest bowiem problem. Za nimi może kryć się równie dobrze to, czego najniecierpliwiej pragniemy, jak i otchłań ze swoimi zachłannymi mackami. Znacznie częściej jednak kryje się za nimi po prostu mur. Smutne.

poniedziałek, 20 maja 2013

Romologiczny tom Przeglądu Narodowościowego

Pracownia Badań nad Mniejszościami Narodowymi i Etnicznymi, która funkcjonuje w Instytucie Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego, przygotowuje trzeci numerze czasopisma „Przegląd Narodowościowy - Journal of Nation” (pierwszy numer został poświęcony Kurdom, drugi szeroko rozumianej etniczności), który poświęcony będzie społeczności romskiej (zarówno w Polsce jak i na świecie). W związku z powyższym istnieje możliwość nadesłania tekstów z tego zakresu. Mogą one dotyczyć m.in. zagadnień historycznych, socjologicznych, prawnych, politologicznych czy z dziedziny kulturoznawstwa. Artykuły nadsyłać można do 15 października 2013 roku (ogólne wymagania techniczne: czcionka 12, przypisy na dole strony, krótkie streszczenie artykułu - 100-150 znaków). Adres e-mail, na który należy przesyłać teksty jest spersonalizowany, dlatego udostępnię go bezpośrednio osobom zainteresowanym.

środa, 10 kwietnia 2013

Czas...

Wszystkie ścieżki ludzkiego ethosu przechodzą przez bramy prawdy, których obchodzić nie wolno.
ks. Józef Tischner


Nie jest do końca istotne, czy czas istnieje obiektywnie, czy też tylko subiektywnie egzystuje w naszych umysłach, jako wytrych do rzeczywistości. Ważne jest jedynie to, że bez pojęcia czasu trudno nam wyobrazić sobie cokolwiek, co ma związek z istnieniem. Być to bowiem zmieniać się. Zmiana z kolei trochę niesłusznie kojarzona jest z rozwojem, ten zaś, jeszcze niesłuszniej, z postępem. Prawdą jest jednak, że postęp i czas - jako pojęcia - są ze sobą związane nierozerwalnie.
Zasadniczo, motorem postępu jest ponoć nasze lenistwo. Mianowicie - jesteśmy innowacyjni po to jedynie, by nasze wynalazki zaoszczędziły nam wysiłku. Wygospodarowany dzięki nim czas moglibyśmy bowiem przeznaczyć na nicnierobienie. Tymczasem, wydaje się, że jesteśmy bodajże tyleż leniwi, co chciwi.  Zamiast więc pożytkować rozwój cywilizacyjny na piaszczystych plażach Zanzibaru, zaprzęgamy go do kieratu wydajności, sami pracując wielokrotnie więcej niż w dobie przedindustrialnej.
Praca znalazła się w absolutnym centrum ludzkiego etosu. Zajęła miejsce początkowo zarezerwowane dla Boga, później dla człowieka, rozumu, ducha czy rozwoju. Stanowi sens i osnowę narracji opisujących rzeczywistość w skali makro i mikro. Nie piszemy już nawet życiorysów. Zamiast nich tworzymy CV. Nie jest już bowiem tak ważne kim naprawdę jesteśmy. Swą wagę ma jedynie to, jakie zgromadziliśmy – związane z pracą - doświadczenia.
Mam swoje powody, by w szczególny sposób pochylać się dzisiaj nad ostatnimi dwiema dekadami mojego życia. Praca stanowiła o tyle istotną ich treść, że częstokroć przesłaniała to, co - wiem to dzisiaj - powinno było zawsze stać ponad tym, co zmienne. Z drugiej strony jestem tu gdzie jestem dzięki serii wyborów, jakich dokonałem. Na ile - podejmując poszczególne decyzje - świadomy byłem ich konsekwencji? Nie wiem. Ale czy w ogóle dana jest nam taka zdolność? Czy potrafimy żyć w poprzek rzeczywistości? Niektórzy pewnie tak...

czwartek, 28 marca 2013

Alleluja!

(...) A kiedy Anioł głaz odwalił z grobu
i jasne słońce do czeluści wpadło,
powstał i wyszedł z kamiennego żłobu
w chustach śmiertelnych i z twarzą pobladłą.


I na świat patrzył jeszcze na wpół senny,
i taki smutny szedł w blask słońca złoty,
jak kiedy w cierniach i krzyżem brzemienny
wśród wrzasków tłumu szedł na szczyt Golgoty.


(Jerzy Żuławski, „O trzeciej dobie”)


czwartek, 21 lutego 2013

Czterdzieści i dwa

„My, to znaczy kto? My, ludzie dzisiejsi, ludzie jakiegoś dzisiaj, którzy długo już trwają i długo jeszcze trwać będą w dłużyźnie, dla której żaden rachunek czasu historii nie wprowadzi nigdy miary”.
Martin Heidegger*

W swoje urodziny trafiłem na pogrzeb. Nie swój własny rzecz jasna, ale to, że i na taki kiedyś trafię, jest przecież jedynie kwestią czasu. Nic nadzwyczajnego w tej zbieżności nie ma. Zwykły zbieg okoliczności. Przypadek. Potwierdzenie prawdy, że skoro się narodziliśmy, przyjedzie pewnie i umrzeć. Oczywistość takiej kolei rzeczy wprawia mnie nieodmiennie w swoiste osłupienie. Bo jeśli żyjemy z taką świadomością, to co nadaje naszemu życiu sens? Jego kres?
W perspektywie religijnej sprawa jest jasna. Życie tu i teraz to bytowanie w skończoności, śmierć zaś jest przejściem do realności wyższej, w której skończoność zostaje przezwyciężona. Jakość tego nowego bytowania jest zależna od sposobu, w jaki spożytkujemy dany nam w doczesności potencjał. Reszta jest tylko kwestią przyjęcia (na wiarę, ale także rozumowo) takich bądź innych założeń. Dotyczą one w pierwszym rzędzie znaczenia naszej woli i roli łaski, jaką otrzymujemy od Tego, który daje życie. Między tymi biegunami roztacza się przestrzeń interpretacji czynów i intencji. Przestrzeń dobra i zła. Przestrzeń wolności i fatum.
Problem skończoności, a w zasadzie możliwości jej przezwyciężenia, stanowi również istotę światopoglądów niereligijnych. W tym przypadku nadawanie sensu życiu odbywa się w oderwaniu od Absolutu, a w odniesieniu do wartości uznanych (przyjętych) za szczególnie istotne. Gama możliwości w tym zakresie jest na tyle szeroka, że nie sposób znaleźć rozsądną zasadę, do której można by je sprowadzić, oczywiście poza tą, że ich celem jest usensowienie życia. Unieśmiertelnienie następuje tu chociażby poprzez przekazywanie genów i wzorców, trwanie w pamięci pokoleń, rozwój społeczeństw itd. Jest ono możliwe dzięki osiągnięciu przez jednostkę określonych zdolności, w tym zdolności etycznych.
To teleologiczne zdeterminowanie naszego bytowania jedynie pozornie znosi pytanie o sens życia. O jego istotę. Nie rozstrzyga bowiem o tym, dlaczego życie w ogóle jest konieczne. Dlaczego takie a nie inne sprawności mają zagwarantować przezwyciężenie skończoności i czy samo to przezwyciężanie ma jakąś wartość, jakiś sens. Pytania te można mnożyć do granic – nomen omen – nieskończoności, o ile nieskończoność jakieś granice posiada. Sama zaś próba znalezienia na nie odpowiedzi może bądź to nadać ludzkiemu życiu sens, bądź też prowadzić do skrajnego pesymizmu, od którego już niedaleko do zakwestionowania samego życia.
Nie może więc dziwić, że historia człowieka to historia poszukiwania sensu - znaczenia ukrytego w nieznanych odpowiedziach na znane pytania. Filozofia, sztuka, literatura… Wszystkie te próby okazują się daremne. Być może dlatego, że – jak twierdzi Martin Heidegger – jeszcze nie nauczyliśmy się myśleć. Zamiast tego – „kombinujemy”. Efekty tych zabiegów bywają mniej lub bardziej pociągające. Zważywszy na osobisty wydźwięk dzisiejszego dnia i korzystając z pewnej inspiracji przypomnę jeden z nich, autorstwa Douglasa Adamsa. W jego „Autostopem przez Galaktykę” odpowiedź na wielkie pytania o życie, wszechświat i wszystko inne stanowi liczba 42. I pewnie coś w tym jest. W końcu – jak wierzyli starożytni Egipcjanie – na sądzie dusz obecne są 42 demony…

* Martin Heidegger, Co znaczy myśleć? (M. Heidegger: Was heisst Denken?, w: tenże: Vorträge und Aufsätze, Pfüllingen 1954; odczyt wygłoszony w radiu bawarskim w maju 1952 r., opublikowany po raz pierwszy w „Merkur" R. VI, 1952. Korzystałem z polskiego tłumaczenia autorstwa Janusza Mizery i Józefa Tischnera).

piątek, 1 lutego 2013

Na szczęście...



W życiu nie chodzi o szczęście, lecz o dobre życie.
prof. Barbara Skarga

 
Przełom starego i nowego roku sprzyja wyjątkowo myśleniu o szczęściu. Ostatnie dni grudnia i pierwsze stycznia obfitują w rozliczne życzenia, które bądź to do tego pojęcia się sprowadzają, bądź też bezpośrednio go dotyczą. Gdyby życzenia się sprawdzały, bylibyśmy zapewne permanentnie szczęśliwi, z wyłączeniem tych nielicznych jednostek, którym większość życzy zgoła czegoś odmiennego, zazwyczaj zresztą nieszczerze składając życzenia szczęścia. Tak czy inaczej szczerość czy nieszczerość intencji leżących u źródła życzeń nie ma większego znaczenia, podobnie jak sprawczego znaczenia nie mają one same, pozostając jedynie sympatycznym świadectwem pamięci i dobrych intencji bliźnich.
Fakt, że powszechnie życzymy sobie szczęścia zdaje się świadczyć o tym, iż wszyscy go pożądamy. Pragniemy mieć szczęście i być szczęśliwymi, zazwyczaj zresztą utożsamiając te stany. Tymczasem mieć szczęście nie oznacza zarazem bycia szczęśliwym. To, że ktoś miał szczęście i (dla przykładu) wygrał sporą sumę na loterii, nie czyni go automatycznie szczęśliwym. Ba! Bywa, że jest wręcz odwrotnie. Mający – w ujęciu obiektywnym - szczęście może bowiem subiektywnie uważać, że gdyby rzeczywiście je miał wygrałby znacznie więcej, gdy tymczasem zdobył sumę, która nie pozwala mu spełnić wszystkich pokładanych w wygranej oczekiwań. Poza tym staje się on natychmiast adresatem rozlicznych próśb i wniosków bliskich i znajomych, którzy takiego szczęścia nie mieli, a chętnie też poczuliby się nieco bardziej szczęśliwi. A indagacje te bynajmniej szczęśliwym go nie czynią.
Pragnienie szczęścia najwyraźniej nas pochłania, czego wyrazem jest wiele obiegowych opinii krążących na jego temat. Jedna z nich głosi np., że kto ma szczęście w kartach nie ma szczęścia w miłości, zaś kto ma szczęście w miłości nie powinien próbować hazardu. Inna z kolei, że pieniądze szczęścia nie dają. Wynikałoby z tego niezbicie, że „szczęściarz” wygrywający w karty z góry skazuje się na bycie nieszczęśliwym. Z kolei ten, któremu szczęście w kartach nie dopisuje, zyska miłość, która zasadniczo również ze szczęściem wiele wspólnego nie ma, bo - jak powiada ludowe porzekadło - „Miłość je sto razy gorszo niż wściekłość, bo od wściekłości pomoże, a od miłości - uchowaj, Boże”. Ludowym mądrościom w sukurs przychodzi literatura światowej klasy, gdzie o przykłady harmonii pomiędzy szczęściem a miłością trudniej niż o dokładne oszacowanie ilości diabłów na łebku szpilki.
Ta nieuchwytność szczęścia prowadzi do poczucia jego deficytu, zaś deficyt rodzi pożądanie. To, iż wszyscy pragniemy szczęścia sprawia
z kolei, że kształtuje się rynek, na którym zdobyć można niezawodne ponoć sposoby jego pozyskania. Sprzedawcy szczęścia (ot choćby psychologowie pozytywni) niewątpliwie zbijają fortuny, co – zgodnie z przytoczoną wyżej opinią – z definicji czyni ich nieszczęśliwymi. Trudno więc, by uznać ich za wiarygodnych. Wniosek ten potwierdzają badania naukowe, z których niezbicie wynika, że pogoń za szczęściem jest najlepszą drogą do bycia permanentnie nieszczęśliwym.
Czy zatem szczęście istnieje? Niewątpliwie tak. Negacja w tym przypadku kłóciłaby się ze zdrowym rozsądkiem. Każdy z nas zaznał bowiem kiedyś szczęścia. I choćby była to najbardziej ulotna z chwil, trudno byłoby jej zaprzeczyć. Owo doświadczenie uczy zarazem, że poczucie szczęścia jest efektem ubocznym innych zdarzeń, samo w sobie pozostając niezamierzonym. Choć może nie tak do końca. Kiedy – dla przykładu - idziemy w góry, nie robimy tego przecież, by wypoc hektolitry wody ze swojego organizmu. Zamierzamy raczej osiągnąć jakiś realny cel - zdobyć szczyt. Wychodząc w góry wiemy, albo chociaż przypuszczamy, że jego osiągnięcie uczyni nas szczęśliwymi. Choćby na chwilę…