poniedziałek, 24 listopada 2014

Anatomia strachu

Cztery strachy będą w najbliższym czasie wpływały na obrót spraw politycznych w Krakowie i Małopolsce. Pierwszy ma wymiar szerszy. Dotyczy całego kraju. To strach o skutki totalnego blamażu, jaki zafundowała nam wszystkim Państwowa Komisja Wyborcza – a obecnie wyzyskują do swoich celów niektóre środowiska polityczne - podważając zaufanie obywateli do podstawowej instytucji demokracji, jaką są wybory. Drugi ma również wymiar ponadregionalny, a jest nim strach przed PiS. Wyhodowany przez media, nie bez znaczącego udziału samych przedstawicieli tej partii, w czasach, gdy sprawowała ona w Polsce władzę, nadal skutecznie zniechęca do niej sporą rzeszę potencjalnych wyborców, zmęczonych już rządami Platformy i nieufnie patrzących lub niedostrzegających alternatywy dla binarnego układu sił dwóch głównych graczy politycznych. Trzeci strach ma typowo krakowski charakter. To strach przed jakąkolwiek zmianą. Bo trudno tu mówić o konserwatyzmie. Konserwatyzm ma swój wyraz ideowy. Krakowski strach jest bezideowy i bezimienny. I w końcu trzeba powiedzieć o strachu, który opanował część – opozycyjnie nastawionej do Grzegorza Lipca – krakowskiej PO. Fakt, iż partia ta uzyskała lepsze niż się spodziewano wyniki w wyborach samorządowych, niewątpliwie wzmacnia pozycję szefa struktur regionalnych Platformy, co może być groźne dla tych sił w tej partii, które za Lipcem – delikatnie sprawę ujmując – nie przepadają.

Pierwszym z tych strachów zajmował się nie będę. Trzeba poczekać na wyniki II tury wyborów samorządowych, by móc formułować w tej kwestii jakieś oceny. Ale o trzech pozostałych warto skreślić kilka zdań. 

Wynik zmagań, których stawką jest fotel Prezydenta Miasta, nie wydaje się w Krakowie wcale taki oczywisty, jak zdaje się o tym sądzić spora część miejscowego mainstreamu. W rzeczy samej Marek Lasota ma poważne szanse na sukces. Jest w Krakowie postacią rozpoznawalną, ze sporym dorobkiem, akceptowaną przez wiele środowisk i popieraną przez ugrupowanie polityczne, które jednoznacznie chce być kojarzone z „jakąś” jakościową zmianą. Piszę „jakąś”, bo dociec na czym ta zmiana miałaby polegać, po dokładniejszym przyglądnięciu się dokumentom programowym i wypowiedziom polityków PiS – nie sposób. Jedno jest jednak pewne. Lasota może liczyć na wierny elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego oraz głosy tej części mieszkańców Krakowa, którzy „jakiejś” zmiany oczekują.

Czy rzeczywiście jednak w Krakowie czeka się na zmiany? Czy nie jest to miasto, które bardziej ceni to, co znane, a czego upostaciowieniem jest Jacek Majchrowski? Przemawiają za nim niewątpliwe pomnikowe osiągnięcia. Nie sposób bowiem zgodzić się z krytykami obecnego Prezydenta, którzy zarzucają mu brak inicjatywy. Miasto pod jego rządami zmienia się sukcesywnie. Ilość gminnych inwestycji jest co najmniej satysfakcjonująca. Jackowi Majchrowskiemu można by więc (i należałoby) zarzucać nie tyle ich brak, co chaos w tym obszarze. Trudno bowiem dociec, jaką wizję Krakowa w ten sposób realizujemy.

Profesor Majchrowski może więc liczyć na głosy zadowolonych z obrotu krakowskich spraw. W jeszcze większej mierze jednak przypadną mu w udziale głosy tych wszystkich, którzy boją się zmian w ogóle, a zmian kojarzonych z PiS w szczególności. Marek Lasota, jako człowiek którego pisowska afiliacja jest bardzo świeżej daty, ów lęk wprawdzie łagodzi, ale całkowicie go nie znosi. Pojawiające się w debacie publicznej głosy, że jest człowiekiem bez zaplecza, o którego dalszym bycie politycznym decydować będzie środowisko partii Jarosława Kaczyńskiego, nie są pozbawione swoich racji.

Przyglądając się wynikom I tury wyborów prezydenckich w Krakowie, można z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, iż ostateczne wyniki, jakie uzyskają 30 listopada obydwaj kontrkandydaci, będą mocno do siebie zbliżone. Bez względu jednak na to, który z nich stanie się gospodarzem Pałacu Wielopolskich można przyjąć, że bez większych problemów ułoży on sobie relacje z Radą Miasta. Marek Lasota może liczyć wszak na klub PiS – partii, która wygrała wybory samorządowe w mieście. Niewątpliwie może też liczyć na współpracę z klubem Jacka Majchrowskiego, który w przypadku przegranej swojego lidera, będzie musiał poszukiwać możliwości obrony swoich przyczółków. W przypadku wygranej tego ostatniego, prawdopodobna jest kontynuacja dotychczasowej koalicji z PO, która do Rady Miasta wprowadziła jedynie jednego radnego mniej, niż PiS.

Swoją drogą fakt, iż to PiS a nie PO wygrało w Krakowie wybory do Rady Miasta, wydaje się niezwykle – z politologicznego punktu widzenia – ciekawy. Zestawiając go bowiem z wynikami głosowania, w tym samym okręgu, do Sejmiku Województwa Małopolskiego (wygrana PO z PiS stosunkiem mandatów 5 do 3), trzeba zdecydowanie odrzucić tezę, że oto Kraków staje się kolejnym pisowskim bastionem. W jakim procencie o wyniku tym zadecydowała technika wyborcza (numer Komitetu Wyborczego), trudno orzec.  Niewątpliwie jednak zasadnicze znaczenie miała w tym przypadku słaba kampania Marty Pateny. Kandydatka PO na urząd Prezydenta Miasta Krakowa prowadziła kampanię, dla której określenia znajduję tylko jedno słowo – defensywa. Odnosiłem bowiem wrażenie, że nawet przez moment nie wierzyła w możliwość uzyskania dobrego wyniku, a tak w ogóle to bardziej interesowało ją utrzymanie mandatu radnej, niż zasiadanie w fotelu szefa Miasta. PO ma więc przed sobą poważne zadanie na przyszłość. Jeżeli nie chce zaliczyć za cztery lata kolejnej wpadki w krakowskich wyborach samorządowych, musi wykreować kandydata na Prezydenta, który będzie wierzył w swoje możliwości. Chociaż tyle…

Czy PO ma zdolność wykreowania takiego kandydata? Myślę, że tak. Obserwując tegoroczną kampanię wyborczą zauważyć można co najmniej dwie postaci, które walczyły o mandat radnego Sejmiku Województwa Małopolskiego, a które mają odpowiedni potencjał, by za cztery lata ubiegać się o fotel gospodarza Krakowa. Dobry wynik Platformy w tych wyborach to też całkiem przyzwoity prognostyk szans takiego kandydata. Na chwilę obecną partia ta jednak musi poradzić sobie z odium „przegranych wyborów”. Piszę w cudzysłowie, bo mówienie o przegranej Platformy w wyborach do Sejmiku Województwa Małopolskiego jest jakimś nieporozumieniem. Wystarczy spojrzeć na sondaże przedwyborcze, by jasno stwierdzić, że PO wykonała po raz kolejny w Małopolsce rzecz teoretycznie niewykonalną. Bo choć utraciła w Sejmiku kilka mandatów – nadal rządzić będzie Województwem.

Od lat przyglądam się preferencjom wyborczym Małopolan. I od lat kolejne porażki PiS są dla mnie poważnym zaskoczeniem. Zauważmy, że w roku 2006 partia ta – w koalicji ze Wspólnotą Małopolską - była w stanie wygrać wybory do Sejmiku, by chwilę później utracić władzę w Województwie wskutek nieudolnie prowadzonego przewrotu, którego celem miała być zmiana na stanowisku Marszałka. Otworzyło to Platformie drogę do współrządzenia Małopolską. Cztery lata temu z kolei, PiS wykreował listy wyborcze, które nie tyle stanowiły odpowiedź na oczekiwania elektoratu, co były wynikiem przygotowań do wewnętrznych frond. Wygrana wówczas PO była w dużej mierze efektem słabości kandydatów wystawionych przez Zbigniewa Ziobrę. W tym roku, PiS zaprezentowało się już jako ugrupowanie skonsolidowane, a jego listy wyborcze trzeba uznać za mocne. W takiej sytuacji wygrana tej partii w wyborach do Sejmiku Województwa Małopolskiego jest czymś oczywistym. Tyle tylko, że wobec braku aktualnie zdolności koalicyjnej, wygrana taka miałaby sens jedynie wówczas, gdyby gwarantowała w nim większość umożliwiającą samodzielny wybór Marszałka.

Fakt ten to zapewne jedna z przyczyn, dla której małopolskie struktury Prawa i Sprawiedliwości dość oszczędnie chełpią się sukcesem i raczej jedynie półgębkiem wspominają o „porażce” Platformy Obywatelskiej. W tym ostatnim, wystarczająco wyręczają je niektórzy działacze PO odsłaniając przy okazji, jak przebiega obecnie linia zasadniczego podziału wewnątrz tego ugrupowania. Szereg czołowych jej postaci, które w zeszłorocznych wyborach partyjnych musiały ustąpić pola Grzegorzowi Lipcowi, najwyraźniej potrzebowały owej przegranej własnej opcji, by pozbyć się świeżo upieczonego lidera. To dlatego zapewne ostrze krytyki – której wyrazicielem stały się niektóre media – skierowane jest wyłącznie w jego kierunku. Całkowicie zaś pomija się odpowiedzialność Marka Sowy, który nie tylko – jako Marszałek Województwa – był twarzą PO przez ostatnie cztery lata, ale także odpowiadał za regionalną kampanię tej partii. Ani słowem nie wspomina się o nikłym wsparciu centrali czy też słabym zaangażowaniu w kampanię większości platformianych parlamentarzystów. Obiektywnie dobry wynik, jaki w Krakowie zanotowała lista PO w wyborach do Sejmiku Województwa Małopolskiego i ewidentność ataku wymierzonego w Lipca, na dłuższą metę umocni pozycję tego ostatniego, co ma szczególne znaczenie w kontekście przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Tym niemniej atak ten – jak sądzę – zapewne chwilowo osłabi zdolności negocjacyjne Platformy, co nie pozostanie bez skutku dla sposobu, w jaki wykreowane zostaną gremia decyzyjne w Krakowie i w Małopolsce.

W najbliższym czasie czekają nas więc w Małopolsce rządy koalicji PO i – poważnie wzmocnionego – PSL. To właśnie to ostatnie ugrupowanie może mówić o niekwestionowanym sukcesie. Podwojenie liczby mandatów oznacza nieproporcjonalnie większe możliwości wpływu na zarządzanie Regionem. Co więcej. Przy ewentualnej zmianie koalicji rządowej w końcówce przyszłego roku zapewnia swobodę wymiany partnera także w Małopolsce. W przypadku wygranej Jacka Majchrowskiego w II turze wyborów prezydenckich partia ta utrzyma też swoje wpływy w Mieście. Jeśli wygra Marek Lasota - będzie zapewne podobnie. W tym przypadku bowiem liczyć się będzie ewentualność zmiany koalicji rządzącej Małopolską. To dobra karta przetargowa także w kontekście polityki gminnej. O tym, czy ten scenariusz będzie miał jakieś widoki na sukces zdecydują jednak wyborcy w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Nie zdziwiłbym się, gdyby za rok do wyborów poszli jedynie najbardziej zdyscyplinowani spośród nich…

poniedziałek, 10 listopada 2014

O dwóch tablicach z piaskowca

Budynek przy ul. Basztowej 22 w Krakowie. Podwójne, reprezentacyjne schody z parteru prowadzą na półpiętro. Stamtąd, już jednym biegiem, na pierwszy poziom. To tutaj, oddzieleni zaledwie jedną salą konferencyjną i sekretariatem, urzędują Wojewoda Małopolski i Marszałek Województwa Małopolskiego. Wojewoda po lewej stronie. Marszałek po prawej. Jeden reprezentuje rząd krajowy, drugi – samorząd regionalny. Obydwaj, choć w bardzo różny sposób, reprezentują Małopolskę.

W miejscu, gdzie zbiegają się podwójne schody znajdują się dwie tablice wykute w piaskowcu. Jedna, poświęcona pamięci pierwszego po 1989 roku wojewodzie krakowskiemu – Tadeuszowi Piekarzowi; druga – pierwszemu marszałkowi województwa małopolskiego: Markowi Nawarze. Dwie postaci, które położyły fundament pod dzisiejsze Województwo Małopolskie. Różne, ale jakże podobne…

Nie znałem osobiście wojewody Piekarza. Przez kilka lat jednak dane mi było pracować z jego bliskimi współpracownikami. Nigdy nie zapomnę, jak wielkie wywarł na nich piętno. Powtarzał im ponoć uparcie, że praca w administracji to przede wszystkim służba ludziom. Że spoza tych wszystkich ustaw, rozporządzeń, zarządzeń, paragrafów muszą dostrzec konkretnego człowieka. Jego potrzeby i problemy.

Od marszałka Marka Nawary, z którym miałem zaszczyt współpracować, nigdy takich słów nie usłyszałem. Nie były potrzebne. To był zupełnie inny człowiek. Ale jakże podobny... Stawiał nas do pionu za każdym razem, gdy uznał, że zapominamy, po co jest samorząd i komu ma on służyć. Miał wizję i niezłomną wolę jej realizacji. Wielokroć, kiedy patrzyłem na jego zmagania, przypominały mi się słowa Józefa Piłsudskiego: Głową muru nie przebijesz, ale jeśli zawiodły inne metody należy spróbować i tej. Marek próbował. I często mu się udawało.

Obydwaj swoje zaangażowanie w pracę na rzecz Małopolski przypłacili zdrowiem. Kończyli swą misję zmagając się z ciężką chorobą. Obydwaj, do końca swych dni, aktywnie włączali się w sprawy dla regionu najważniejsze.

Na Basztowej 22 nie byłem od kilku lat. Ilekroć jednak przechodzę w pobliżu stają mi przed oczami te dwie postaci. Dzisiaj, pewnie dlatego, że zbliża się 11 listopada, przypomniały mi się dwie tablice z piaskowca. Idealnie naprzeciwko siebie. Niemalże identyczne, a jakże różne…

czwartek, 6 listopada 2014

Romowie w Polsce i w Europie – od dyskryminacji do tolerancji

Zainteresowanych tematyką romologiczą zachęcam do udziału w konferencji: Romowie w Polsce i w Europie – od dyskryminacji do tolerancji, która odbędzie się na Uniwersytecie Pedagogicznym im. KEN w Krakowie (ul. Podchorążych 2, sala 539  ) w dniach 20–21 listopada br. 

Program konferencji przedstawia się następująco:

(20 listopada 2014):

9.00-9.20 Rejestracja Uczestników
9.20-9.30 Powitanie Gości
 
9.30-10.40 Obrady
  • Agnieszka Ogonowska, Antycyganizm i media: ujęcie psychologiczne
  • Piotr Borek, Badania cyganologiczne Jerzego Ficowskiego
  • Adam Bartosz,  Jak się tworzyło „Romskie Muzeum” w Tarnowie

10.40-11.00 Przerwa

11.00-12.35 Obrady i dyskusja
  • Andrzej Gurbiel,  Cyganie w literaturze polskiej XVIII i XIX wieku
  • Marek Karwala, Izoldy Kwiek zatrzymywanie czasu
  • Bogusław Gryszkiewicz, Cygan z rożna, czyli o mechanizmach dehumanizacji w dowcipie antyromskim

12.45-13.30 Przerwa

13.45-14.45 Obrady
  • Sławomir Kapralski, Od „kozła ofiarnego” do „ofiar zastępczych”: ewolucja postaw antyromskich w Polsce w latach 1980-1990
  • Marcin Szewczyk, Unijne Ramy i polska strategia integracji Romów. Sposób zgodności
  • Magdalena Stoch, Metodologia wrażliwości i aktywnego działania - czyli jak walczyć ze stereotypami na różnych szczeblach edukacji

14.45-15.00 Przerwa

15.00-16.30 Obrady i dyskusja
  • Artur Paszko, Społeczność romska jako podmiot procesu integracji europejskiej
  • Dawid Jędrzejak, Edukacja romska w ramach rządowych programów na Słowacji
  • Leszek Gorycki, „Uporczywie prowadzą koczowniczy tryb życia ...”. Romowie w dokumentach MSW w latach 50. i 60. ubiegłego wieku

(21 listopada 2014):

10:00-14:00
Projekcja filmu „Nasza szkoła”, reż. Mona Nicoara, USA, Szwajcaria, Rumunia 2011, połączona z dyskusją o filmie i warsztat: „Stereotypy społeczne w mediach, tekstach kultury i mentalności społecznej”

Organizatorami konferencji są: Zakład Badań nad Mniejszościami Narodowymi i Etnicznymi (w ramach działalności Ośrodka Badań nad Mediami Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie), Instytut Filologii Polskiej UP, Muzeum Okręgowe w Tarnowie.

wtorek, 28 października 2014

Wieści z rynku księgarskiego

Z wielką przyjemnością śpieszę donieść, że na rynku księgarskim pojawiała się właśnie praca zbiorowa, pod redakcją Tadeusza Lewowickiego, Barbary Chojnackiej–Synaszko i Gabrieli Piechaczek–Ogierman, zatytułowana: Edukacja dzieci i młodzieży w środowiskach zróżnicowanych kulturowo (Cieszyn-Warszawa-Toruń 2014) . A w niej osobny paragraf romologiczny, w którym obok tekstów Jaroslava Baldvina i Lenki Haburajovej Ilavskiej oraz Łukasza Kwadransa, także mój – Romskie dziecko w polskiej szkole (szeroki abstrakt: tutaj).

Trochę przypadkiem wpadła mi też w ręce publikacja Instytutu Obywatelskiego stanowiąca zapis debaty pt. Przyszłość Romów w Polsce, która odbyła się 15 października 2010 roku w Krakowie. Przyczynkiem do niej stała się dyskusja, która w 2010 roku przetoczyła się przez media europejskie, a dotyczyła działań rządów francuskiego i włoskiego wobec mniejszości romskiej. Całość publikacji – jak się okazuje – można znaleźć w sieci (PDF – tutaj). Znajdziecie w niej także mój głos (Przekraczając barierę nieufności, s. 32-35). Szerzej na ten temat pisałem już na blogu w kilku miejscach. Zainteresowanym przypominam zwłaszcza wpis: Polityki publiczne wobec Romów. Garść refleksji.

środa, 3 września 2014

Społeczność romska jako podmiot procesu integracji europejskiej

Kiedy większość z nas cieszyła się wakacjami, niektórzy w pocie czoła pracowali. Byli wśród nich drukarze, którzy zadbali, by nie zabrakło nam lektury na długie jesienne i zimowe wieczory. Dzięki ich mrówczej pracy możemy cieszyć się m.in., wydanym przez Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego, tomem: Kierunki integracji małopolskich Romów, zredagowanym przez Małgorzatę Leśniak i Stanisława Sorysa.

Miło mi, że zostałem zaproszony do grona osób współtworzących tę książkę. Zamieściłem w niej tekst pt: Społeczność romska jako podmiot procesu integracji europejskiej. Dowodzę w nim, że upodmiotowienie społeczności romskiej w przestrzeni debaty politycznej Unii Europejskiej jest najpierw efektem lęku przed możliwymi migracjami Romów z państw postkomunistycznych do państw starej Piętnastki, następnie zaś próbą reakcji na to zjawisko i w końcu wynikiem refleksji o nieskuteczności podejmowanych dotychczas działań. W tym sensie zmagania związane z podnoszeniem poziomu edukacji społeczności romskiej, próbami poprawy jej położenia na rynku pracy, zabiegami zmierzającymi do polepszenia stanu zdrowia tej populacji, czy w końcu radykalnego podniesienia poziomu warunków socjalnobytowych w jakich egzystuje – należy traktować jako wtórne do owego lęku, który pojawił się jeszcze w latach 90. XX wieku, a związany był z antycypowanymi problemami społecznymi. Ta negatywna motywacja leży również u podstaw nieskuteczności dotychczasowych działań instytucji wspólnotowych. Także obecna, choć jakościowo nowa, aktywność instytucji unijnych, skoncentrowana na problematyce operacjonalizacji i koordynacji strategii i polityk zmierzających w założeniu do poprawy położenia społeczności romskiej, wobec faktu pominięcia w niej refleksji o charakterze aksjologicznym, nie stwarza wystarczających perspektyw dla osiągnięcia założonych w nich, przynajmniej deklaratywnie, celów.

środa, 30 lipca 2014

AfterParty

Nie tak dawno, modne było u nas stwierdzenie, że kabaret przeżywa głęboki kryzys, gdyż nie jest w stanie nadążyć za, zwłaszcza tą polityczną, rzeczywistością. Głęboko się z tym stwierdzeniem nie zgadzam. Kabaret komentuje rzeczywistość przedstawiając ją w krzywym zwierciadle, a tacy chociażby Łowcy.B udowodnili, że nie ma tak wykrzywionej rzeczywistości, której nie można by wykrzywić jeszcze bardziej. Przyznam, że poetyka współczesnego kabaretu, zapewne przez jego medialną nadreprezentację, mocno mnie od pewnego czasu nuży. Nuży, ale nie definitywnie zniechęca. Czuję nawet czasami coś w rodzaju szacunku do rodzimej sceny kabaretowej, za to, że próbuje na bieżąco komentować to, co w istocie stanowi przedmiot naszych zbiorowych fobii. A komentując, wyśmiewa się m.in. ze wszechobecnej hipokryzji, zagospodarowując tym samym przestrzeń, która winna być chyba przypisana czwartej władzy. Ta ostatnia zdaje się nie tyle z ową hipokryzją walczyć, co staje się jej głównym rozsadnikiem.
Przy okazji mojego ostatniego wpisu, kabaret skojarzył mi się z Ulissesem. Rzadko które arcydzieło literackie rozprawia się z hipokryzją swego czasu tak dosadnie, jak ta właśnie książka Joyca. A że niedosyt też pewien czuję ze względu na dobór fragmentów, które przytoczyłem wówczas, dzisiaj uzupełniam ten zestaw kilkoma jeszcze. Niech to będzie takie małe, spóźnione AfterParty. Po resztę trzeba sięgnąć do dzieła.

***

- Chciałem tylko powiedzieć, powiedział. Irlandia, powiadają, ma zaszczyt być jedynym krajem, który nigdy nie prześladował Żydów. Czy wie pan o tym? Nie. A czy wie pan dlaczego?
Zmarszczył się surowo pośród świetlistego powietrza.
- Dlaczego, proszę pana? zapytał Stefan, zaczynając się uśmiechać.
- Dlatego, że nigdy ich nie wpuściła, powiedział pan Deasy uroczyście. Kulka roześmianego kaszlu wyskoczyła z jego gardła, wlokąc za sobą grzechoczący łańcuszek flegmy. Szybko zawrócił, kaszląc, śmiejąc się, wymachując w powietrzu uniesionymi ramionami.
- Nie wpuściła ich nigdy, zawołał znowu przez śmiech, stąpając obciągniętymi w getry stopami po żwirze ścieżki. To dlatego.
Poprzez szachownicę liści słońce obrzuciło lśniącymi, tańczącymi monetami jego mądre ramiona.

***

Usłyszał go Terencjusz 0'Ryan i, nie zwlekając, podał mu puchar kryształowy, wypełniony po brzegi piwem pienistym, ciemnym jako heban, które szlachetni bracia bliźni Bungiveagh i Bungardiiaun warzą wiekuiście w swych boskich kadziach, przemyślni jako synowie nieśmiertelnej Ledy. A gromadzą oni soczyste jagody chmielu i ugniatają je i przesiewają i tłuką i warzą je a mieszają z kwaśnymi sokami, za czym zawieszają moszcz nad ogniem świętym i nie ustają dniem ni nocą w trudzie swym, owi przemyślni bracia, kadzią władający.

***

Znakomity uczony Herr Professor Luitpold Blumenduft przedłożył świadectwa medyczne na dowód, że gwałtowne pęknięcie kręgów szyjnych i następujące jako skutek przerwanie rdzenia wytwarzają u osobnika ludzkiego zgodnie z przyjętymi zasadami wiedzy medycznej gwałtowny bodziec zwojowy w ośrodkach nerwowych, powodując nagłe nabrzmiewanie ciałek w corpora cavernosa w sposób, który ułatwia natychmiastowy dopływ krwi do części ludzkiego ciała znanej pod nazwą penis, czyli organ męski, i daje w rezultacie fenomen, który określono naukowo jako chorobliwą pionowo-poziomo filorozrodczą erekcję in articulo mortis per diminu-tionem capitis.

***

Ale to był tylko jeden z tych sprośnych jankeskich obrazków, które Terry pożycza od Corny Keliehera. Sekreciki do powiększania waszych ukrytych członków. Złe prowadzenie się pięknotki z towarzystwa. Norman W. Tupper, zamożny chicagowski przedsiębiorca, znajduje swą przystojną, ale niewierną żonę w objęciach oficera Taylora. Pięknotka w majtkach źle się prowadzi, jej zalotnik szuka gdzie ma największe łaskotki, a Norman W. Tupper wpada ze swoją pukawką akurat na czas, żeby się spóźnić, bo już zdążyła wykonać szpagat z oficerem Taylorem.
- O, Joasiu, powiada Joe, jakże krótką masz koszulkę!
- Owłosiona, Joe, powiadam. Dałoby się wyciąć ładny kawał peklowizny z tej krowy, co?

***

Nie miała najmniejszej chęci być na ich skinienie i zawołanie. Jeśli mogły pędzić jak postrzelone, ona mogła posiedzieć sobie, tak powiedziała, bo widzi stąd, gdzie siedzi. Oczy wpatrzone w nią sprawiły, że krew zaczęła pulsować w jej skroniach. Przez chwilę patrzyła na niego, napotykając jego spojrzenie i nagle spłynęło na nią światło. Rozpalona do białości namiętność była w tej twarzy, namiętność niema jak grób. I ona to uczyniła, że stała się jego. Pozostali wreszcie sami, bez tamtych, którzy mogli podglądać ich i rzucać uwagi, i wiedziała, że może mu zaufać do śmierci, temu rzetelnemu, mocnemu człowiekowi, człowiekowi o niezachwianym honorze, od stóp do głów. Jego twarz i ręce drgały i dreszcz przebiegł ją. Odchyliła się głęboko do tyłu, spoglądając na fajerwerki, i ujęła kolano w dłonie, aby nie przewrócić się do tyłu, gdy tak spoglądała w górę, i nie było naokół nikogo, kto mógłby widzieć, tylko on i ona, gdy ukazała całe swe pięknie ukształtowane nogi, miękko i delikatnie zaokrąglone, i wydało się jej, że słyszy gwałtowne bicie jego serca i przyspieszony oddech, ponieważ wiedziała o takiej namiętności mężczyzn, gorącokrwistych, bo Bertha Supple powiedziała jej raz w największej tajemnicy i kazała przysiąc, że nigdy, o tym sublokatorze z Wydziału dla Przeludnionych Dzielnic, który miał wycięte z pism obrazki tych baletnic w krótkich spódniczkach i unoszących wysoko nogi, i powiedzała, że robił on coś nie bardzo ładnego, jak się można było domyślać, w łóżku. Ale to było zupełnie coś innego niż tamto, bo czuła niemal, jak przyciąga on jej twarz ku swojej, i pierwsze szybkie dotknięcie jego pięknych warg. Poza tym miało się rozgrzeszenie, jeżeli się nie robiło tamtej rzeczy przed ślubem i powinny być kobiety księża, które rozumiałyby bez tłumaczenia im, a Cissy Caffrey też miała czasem ten senny wyraz oczu, a więc ona też, moje kochanie, i Winny Rippingham, tak zwariowana na punkcie fotografii aktorów, a poza tym, to było też przez tę drugą rzecz, która też nadchodziła.

***

I nie spieszyło się jej. Zawsze szukają faceta, kiedy się. Nigdy nie zapominają o spotkaniu. Wyszła pewnie na zwiady. Wierzą w przypadek, bo jest podobny do nich. A tamte były skłonne dociąć jej od czasu do czasu. Przyjaciółki w szkołach, obejmują się za szyję ramionami albo dziesięć paluszków splecionych, całują się i szepczą sobie sekrety o niczym w ogrodach pensji klasztornych. Zakonnice z mleczno-białymi twarzami, chłodne kornety, a różańce wędrują w górę i w dół, mściwe także za to wszystko, czego nie mogą otrzymać. Drut kolczasty. Ale teraz na pewno do mnie napisz. A ja napiszę do ciebie. Napiszesz, prawda? Molly i Josie Powell. Póki nie pojawi się Pan Właściwy, odtąd spotykają się raz koło Wielkiej-nocy. Tableau! Och, spójrzcie, kto to nadchodzi, mój Boże! Jak się masz, kochanie? Co się z tobą działo? Całuję i cieszę się, całuję, całuję, że cię spotkałam. Wyłuskują nawzajem skazy swojej powierzchowności. Świetnie wyglądasz. Siostrzane dusze szczerzą ku sobie zęby. Ile ci ich zostało? Nie pożyczyłaby jedna drugiej szczypty soli.
Ach!
Są jak diablice, kiedy to nadchodzi. Mroczny, diabelski wygląd.

niedziela, 15 czerwca 2014

Bloomsday AD 2014



Z nieistnienia w istnienie
jednostka przychodzi ku wielu
i zostaje przyjęta jako jeden:
jako istnienie wobec istnienia
jest wobec każdego jak każdy wobec każdego:
z istnienia w nieistnienie odszedłszy
będzie przez wszystkich dostrzeżona jako nikt.

(James Joyce, Ulisses)

 
Przypadkowa wizyta w Jamie Michalika robi dzisiaj dość przygnębiające wrażenie. Nie miałbym nic przeciwko klienteli z przewodnikami turystycznymi pod pachą, a nawet oprawie menu w stylu czasów słusznie minionych; nie czepiałbym się też jakości podawanych dań, czy utyskiwał na poziom cen serwowanych tu specjałów; nawet ludyczni Krakowiacy, zabawiający - z towarzyszeniem konferansjerki w łamanej angielszczyźnie - owo mocno przypadkowe towarzystwo, nie byliby w stanie sprawić, że będę utyskiwał tu na to magiczne miejsce, gdyby nie fakt, że magiczne już ono nie jest. Pomimo nadludzkiego wysiłku mojej wyobraźni, wspomaganej zupełnie wyjątkowym wystrojem lokalu, nie jestem w stanie odnaleźć chociażby cienia atmosfery, która musiała tworzyć to miejsce w czasach Zielonego Balonika, gdy na sofach, przy szklaneczce absyntu, zasiadali Tadeusz Boy-Żeleński, Stasinek Sierosławski, Karol Frycz, Rudolf Starzewski, Teofil Trzciński, Edward Leszczyński, Jan Szczepkowski, Karol Frycz, Franciszek Mączyński, Kazimierz Sichulski, Henryk Uziębło, Jan Stanisławski, Henryk Szczygliński, Leon Wyczółkowski, Witold Wojtkiewicz, Stanisław Dębicki, Alfons Karpiński, Stefan Filipkiewicz, Tomasz Weiss, Jacek Malczewski, Józef Pankiewicz, Józef Mehoffer, Xawery Dunikowski, Artur Górski, Stanisław Przybyszewski, Lucjan Rydel, Włodzimierz Tetmajer, Kazimierz Przerwa-Tetmajer czy Stanisław Wyspiański i wielu im współczesnych, których nazwiska zdobią dziś karty rozlicznych podręczników. W opasłych tych woluminach jednakowoż sporo mówi się o ich artystycznym kunszcie i niedościgłych osiągnięciach, przemilczając zazwyczaj wszystko to, co sprawiało, że zwana dziś Jamą Michalika Cukiernia Lwowska była tym, czym w rzeczy samej była. A że słowami oddać tego chyba niepodobna odsyłam do obrazka zdobiącego jeden z podcieniowych filarów pierwszej sali, na którym kamienice Floriańskiej tańczą, jak gdyby to one właśnie wracały do
domu nad ranem, nad nimi zaś przedporanne niebo zdobi się zielonymi balonami. Jedynie Brama Floriańska trzyma się w miarę, choć niezbyt konsekwentnie, równo, niczym Wieża Martello przypominająca Stefanowi Dedalusowi, a i bez wątpienia Leopoldowi Bloomowi, że gdzieś tam jest dom, gdzieś tam czeka połowica, pozostawiło się współlokatorów i towarzyszy ostatniego śniadania, gdzieś tam jest miejsce, do którego powrócić trzeba i warto. Każdy, komu dane było wracać Floriańską przed pierwszym brzaskiem, kto zaznał owego mgławego tańca kamienic, kto uląkł się majestatu Bramy, komu myśli i promile ulatywały do nieba niczym zielone balony, wie o czym nikczemnie i bez polotu próbuję teraz napisać. Ten właśnie i ów nie zdziwi się także, że konstatacje takie zmusić potrafią, by jeszcze raz ująć w dłonie Ulissesa, bo choć on taki nie krakowski, to jednak krakowski bardzo. A że składa się dość wyjątkowo, że akurat dzisiaj zacne grono admiratorów Jamesa Joyce’a obchodzi, jak co roku, Bloomsday, nie przyczynię się chyba zanadto do wzmożenia inflacji świąt wszelakich, jak i ja się do nich dołączę, dukając sobie pod nosem, losowo wybrane fragmenty...

  ***

W jakim ostatecznym zadowoleniu zbiegły się te antagonistyczne uczucia i rozmyślania, zredukowane do swych najprostszych form?

W zadowoleniu z wszechobecności, na wschodniej i zachodniej półkuli ziemskiej, na wszystkich zamieszkałych lądach i wyspach, zbadanych i nie zbadanych (na lądzie słońca o północy, na wyspach błogosławionych, na wyspach greckich, w ziemi obiecanej), pokrytych warstwą tłuszczu zadnich półkul żeńskich, miodem i mlekiem pachnących, wydzielających krwiste i nasienne ciepło, przypominających odwieczne rody obfitych wypukłości, nie podlegających kaprysom, wrażeniom i sprzecznościom uczuć, wyrażających niemą niezmienną dojrzałą zwierzęcość.

Widoczne oznaki przedzadowolenia?

Niemal erekcja: niespokojny zwrot ku: stopniowe wznoszenie się: ostrożne odkrywanie: ciche wpatrywanie się.

Później?

Ucałował wonne miękkie miłe miodne melony jej zadu, obie melonomiękkie półkule w ich miłą miodną bruzdę, długim ciemnym nawołującym miodnowonnym pocałunkiem.

Widoczne oznaki pozadowolenia?

Ciche wpatrywanie się: ostrożne zakrywanie: stopniowe opadanie: niespokojne odwrócenie się od: niemal erekcja.

Co nastąpiło po tym cichym działaniu?

Senne wezwanie, mniej senne rozpoznanie, rodzące się podniecenie, katechetyczne zadawanie pytań.


***

Czy znacie opowiadanie Manninghama o żonie rajcy, która gdy ujrzała Dicka Burbage'a w Ryszardzie III, zaprosiła go do swego łoża, i o tym jak Shakespeare podsłuchawszy to, nie czyniąc wiele hałasu o nic, wziął krowę za rogi i, gdy Burbage zapukał do bramy, odpowiedział z pościeli rogacza: William Zdobywca przybył przed Ryszardem III. A wesoła dzierlatka, panna Fitton, wskocz na mnie i wio, i jego delikatny ptaszek, lady Penelopa Rich, czysta dystyngowana kobieta nadaje się dla aktora, i owe dziewki z nadbrzeża, po pensie od jednego razu.


***

BLOOM: (Bełkocze.) Szanowni panowie, w oczekiwaniu waszych przyszłych zamówień, pozostajemy z szacunkiem...

BELLO: (Patrzy twardym, bazyliszkowym wzrokiem, mówi barytonem.) Haniebny psie!

BLOOM: (W ekstazie.) Cesarzowo!

BELLO: (Obwisają mu ciężkie policzki.) Czcicielu cudzołożnej dupy!

BLOOM: (Żałośnie.) Potęgo!

BELLO: Gównojadzie!

BLOOM: (Zgina kolana.) Wspaniałość.

BELLO: Padnij! (Uderzają w ramię swym wachlarzem.) Zegnij nogi! Cofnij lewą stopę o krok, a upadniesz. Padasz. Na ręce!

BLOOM: (Ma ona oczy na pół przymknięte i uniesione z czcią.) Trufle! (Z rozdzierającym, epileptycznym okrzykiem opada na czworaki, chrząka, sapie, ryje u jego stóp, potem leży, udając nieżywą, mając zamknięte oczy, drgające powieki, rozpłaszczona na ziemi w postawie najdoskonalszego mistrza.)

BELLO: (Ma krótko przycięte włosy, czerwoną grdykę, duży wąs unosi mu się ponad wygolonymi wargami; ubrany jest w góralskie onuce, zieloną kurtkę ze srebrnymi guzikami, tyrolski kapelusz z piórkiem kurki wodnej. Ręce wsunął głęboko w kieszenie spodni; stawia obcas na jej szyi i naciska.) Poczuj całą moją wagę. Kłoń się, niewolna sługo, przed tronem wspaniałych obcasów twego tyrana, lśniących w swej dumnej wyniosłości.

 
***

 
BELLO: (Bezlitośnie.) Nie, Leopoldzie Bloom, wszystko zmieniło się z woli kobiety od chwili, gdy usnąłeś na wznak w Kotlinie Drzemki i przespałeś noc trwającą lat dwadzieścia. Cofnij się i spójrz.

(Dawna Kotlina Drzemki woła ponad pustkowiem.) KOTLINA DRZEMKI: Rip Van Winkle! Rip Van Winkle!

BLOOM: (W podartych mokasynach, niosąc zardzewiałą strzelbę myśliwską, skrada się na palcach, a jego wynędzniałe, kościste, brodate oblicze zerka przez romboidalne szkła, wykrzykuje.) Widzę ją! To ona! Pierwszy wieczór u Mata Diiiona! Ale ta sukienka, ta zieleń! I włosy ma ufarbowane na złoty kolor, a on...

BELLO: (Śmieje się szyderczo.) To twoja córka, ty sowo, w towarzystwie studenta z Mullingar.

 
***

NIMFA: Podczas ciemnych nocy słyszałam, jak wychwalałeś mnie.

BLOOM: (Pospiesznie.) Tak, tak. Chcesz powiedzieć, że ja... Sen odkrywa najgorsze cechy każdego z wyjątkiem może dzieci. Wiem, że wypadłem z łóżka, a raczej zostałem wypchnięty. Mówią, że chrapanie można usunąć wyciągiem z liści cola. Jeżeli chodzi o resztę, to istnieje ten angielski wynalazek, którego opis otrzymałem kilka dni temu, omyłkowo zaadresowany. Twierdzi, że umożliwia bezszelestną, bezwonną went. (Wzdycha.) Zawsze tak było. Słabości, na imię ci małżeństwo.

NIMFA: (Zatyka uszy palcami.) I słowa. Nie ma ich w moim słowniku.

BLOOM: Zrozumiałaś je?

ŻYDĘBY: Sza.

 
***

 
Zacytuj treść tekstu, w którym prospekt zachwalał zalety tego taumaturgicznego remedium.

Goi i łagodzi podczas twego snu, w wypadku kłopotów z oddawaniem wiatrów wspomaga on naturę jak najpotężniej, zapewniając natychmiastową ulgę w wydalaniu gazów, nie zanieczyszcza organów płciowych i ułatwia naturalne wypróżnienie, początkowa wpłata w wysokości 7 szylingów i 6 pensów, uczyni z pani nowego człowieka, a życie twoje godnym tej nazwy. Damy znajdują Cudotwórcę szczególnie użytecznym, stanowi on miłą niespodziankę, gdyż odczuwają przemiłe skutki podobne do owych po zażyciu chłodnego napoju ze świeżego wiosennego źródła w parny letni dzień. Polecajcie go waszym przyjaciółkom i przyjaciołom, wystarcza na przeciąg całego życia. Wsuńcie dłuższy zaokrąglony koniec. Cudotwórca.

Czy dołączono świadectwa?

Liczne. Od duchownego, od oficera brytyjskiej marynarki wojennej, znanego autora, człowieka interesu, pielęgniarki szpitalnej, damy, matki pięciorga, roztargnionego włóczęgi.

Jak kończyło się ostatnie świadectwo, roztargnionego włóczęgi? Co za szkoda, że rząd nie wyposażył naszych chłopców w Cudotwórcę podczas kampanii południowoafrykańskiej! Jakąż ulgę by to stanowiło!

 
***

(…) Boże zbaw ten świat gdyby wszystkie kobiety były do niej podobne przeciw kostiumom kąpielowym i niskim dekoltom oczywiście nikt by nie chciał żeby ona nosiła myślę że była nabożna bo żaden mężczyzna nie popatrzyłby na nią dwa razy obym nigdy nie była taka jak ona cud że nie chciała żebyśmy sobie zakrywały twarze ale z pewnością była osobą wykształconą a jej ględzenie o panu Riordan tu i panu Riordan tam myślę że był szczęśliwy kiedy to wieko odgrodziło go od niej a jej pies ciągle obwąchiwał moje futro i ciągle wspinał się żeby się dostać pod moje halki a szczególnie wtedy jednak lubię w nim to uprzejmy jest dla takich staruszek i kelnerów i żebraków i nie pyszni się z byle czego ale nie zawsze gdyby przydarzyło mu się kiedyś coś poważnego dużo lepiej dla nich kiedy idą do szpitala gdzie wszystko jest czyste ale myślę że musiałabym to mu wmawiać chyba z miesiąc tak a potem mielibyśmy na tapecie pielęgniarkę szpitalną i siedziałby tam póki by go nie wyrzucili albo siostrę zakonną może jak na tej świńskiej fotografii którą ma nie jest ona siostrą bardziej niż ja tak bo oni są tacy słabi i mazgajowaci kiedy chorują potrzebują kobiety żeby wyzdrowieć kiedy mu idzie krew z nosa pomyślałabyś że to jest Och jaka tragedia i ten wyraz umieram oczu kiedy zjeżdżaliśmy z South Circular po tym jak sobie skręcił nogę w czasie święta chóru na Sugarloaf Mountain w ten dzień kiedy nosiłam tę suknię panna Stack przynosiła mu kwiaty najgorsze z najstarszych jakie udało jej się znaleźć na dnie koszyka wszystko żeby tylko dostać się do sypialni mężczyzny i ten jej staropanieński głos wyobrażała sobie że on umiera dla niej już nigdy nie ujrzę twojej twarzyczki chociaż wyglądał bardziej jak mężczyzna kiedy mu ta broda trochę urosła w łóżku ojciec był taki sam poza tym nienawidzę bandażować i odmierzać kiedy się zaciął w wielki palec u nogi brzytwą wtedy kiedy przycinał sobie odciski bał się zakażenia krwi ale żebym to ja była chora wtedy zobaczylibyśmy jaką opiekę tylko że oczywiście kobieta to ukrywa żeby nie robić tych wszystkich kłopotów które oni robią (…)

 
***

 
(…) miał napisać te podróże które ci mężczyźni muszą odbywać na koniec świata i z powrotem najmniejsze co im się należy to uścisk albo dwa od kobiety kiedy im się uda wypływają żeby zatonąć albo wylecieć w powietrze gdzieś weszłam na Windmill Hill na płaskowyż tej niedzieli rano z lunetą nieżyjącego Kapitana Rubios taką jak miał wartownik powiedział że spojrzy raz czy dwa razy z pokładu miałam na sobie tę sukienkę z B Marche Paris i koralowy naszyjnik cieśnina lśniła mogłam widzieć aż po Maroko białą zatokę Tangeru i górę Atlas ze śniegiem na szczycie a cieśnina przezroczysta jak rzeka Harry Molly Kochanie myślałam o nim na morzu przez cały czas po mszy kiedy halka ześliznęła mi się w dół w czasie podniesienia przez całe tygodnie i tygodnie trzymałam chusteczkę pod poduszką bo tam był jego zapach nie było żadnych przyzwoitych perfum do kupienia w tym Gibraltarze tylko tanie peau despagne które wietrzały i pozostawiały na tobie więcej smrodu niż czego innego chciałam dać mu coś na pamiątkę on dał mi ten niezdarny Ciaddagh pierścionek na szczęście który dałam Gardnerowi kiedy jechał do Południowej Afryki gdzie go ci Boerzy zabili tą swoją wojną i tyfusem ale dobrze im przyleli za to mimo to jakby niósł z sobą nieszczęście jak opal albo perła musiało to być czyste karatowe złoto bo był bardzo ciężki widzę jeszcze jego twarz gładko ogoloną (…)



 

czwartek, 15 maja 2014

Mniejszości etniczne na rynku pracy: sytuacja Romów w Polsce


Jeśli pot twój pada na jedno miejsce, drąży dół, 
który może zamienić się w twój grób
 (przysłowie romskie).

 Maj wyjątkowo obfituje w okazje, które warte są kilku słów. Sporo się działo w majach minionych, sporo się dzieje i w dobie obecnej. Gdyby tak potraktować sprawę w całej jej rozciągłości, nic tylko usiąść przy komputerze i wklepywać kolejne posty. Tymczasem maszyna ta przydaje się również do innych celów, zwłaszcza że zapamiętuje sporo z tego, co już kiedyś – dzięki owej klawiaturze – na niej zapisaliśmy. A że nie wszystko traci na aktualności, teksty onegdaj stworzone przydają się w różnych sytuacjach. I tak właśnie oto, w związku z zaproszeniem na zacną konferencję Instrumenty efektywnego rozwiązywania problemów społecznych początku XXI wieku, zorganizowaną przez Towarzystwo Polsko-Niemieckie w Krakowie oraz Wojewódzką Bibliotekę Publiczną w Krakowie, przejrzałem ich całkiem sporo, by wynotować fragmenty, które mogłyby przydać mi się podczas głoszenia referatu pod zadanym tytułem - Mniejszości etniczne na rynku pracy: sytuacja Romów w Polsce. Okazało się, że wyszedł z tych notatek całkiem spójny (choć w końcowej części nie do końca) tekst, który poddaje uwadze PT Czytelników, zaznaczając zarazem, iż jest on jednym, wielkim autoplagiatem. Większość z wynotowanych tekstów było już publikowana. Dwa są w druku.

***
Polska ustawa o mniejszościach narodowych ietnicznych oraz o języku regionalnym enumeratywnie wymienia objęte ochroną jej przepisów mniejszości narodowe i etniczne. W pierwszym przypadku są to: Białorusini, Czesi, Litwini, Niemcy, Ormianie, Rosjanie, Słowacy, Ukraińcy i Żydzi. W drugim: Karaimi, Łemkowie, Romowie oraz Tatarzy. Ponadto definiuje ona język kaszubski jako język regionalny. Nie oznacza to oczywiście, że są to jedyne mniejszości narodowe i etniczne, których przedstawiciele zamieszkują tereny obecnej Rzeczypospolitej. Wyraźnym tego świadectwem są wyniki spisów powszechnych z roku 2002 i 2011. W tym ostatnim narodowość polską zadeklarowało 97,09% ankietowanych (wliczając osoby deklarujące również drugą narodowość). 871,5 tys. osób (2,26%) zadeklarowało dwie narodowości – polską i niepolską, w tym 788 tys. (2,05%) polską jako pierwszą, a 83 tys. (0,22%) polską jako drugą. 596 tys. osób (1,55%) zadeklarowało wyłącznie niepolską narodowość, z czego 46 tys. osób (0,12%) zadeklarowało dwie niepolskie narodowości. Nie roztrząsając dalej tych kwestii pozostańmy przy stwierdzeniu, iż spis ten wykazał, iż po pierwsze Polska jest nadal państwem etnicznie homogenicznym, po drugie zaś z przynależnością do romskiej mniejszości etnicznej identyfikuje się 17 049 obywateli Rzeczypospolitej. Według działaczy organizacji pozarządowych zajmujących się problematyką romską (w tym organizacji romskich) rzeczywista liczebność Romów w Polsce sięga 30 tys. osób.
Omawiając aktywność gospodarczą mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce należy zaznaczyć, iż wobec znacznego stopnia asymilacji tych grup oraz braku – poza nielicznymi wyjątkami – drastycznych różnic kulturowym należałoby raczej skupić się na zróżnicowaniu regionalnym (specyfice regionalnej) w tym względzie i analizować aktywność gospodarczą mieszkańców regionów ze znacznym odsetkiem ludności o niepolskiej identyfikacji narodowej. Czy jednak na pewno tego typu analiza dałaby nam odpowiedź na pytanie o specyficzne cechy aktywności gospodarczej mniejszości narodowych i etnicznych? Nie sądzę. W żadnym województwie bowiem ich udział w ogólnej liczbie mieszkańców nie przekracza 15%. Już ten fakt powinien stawiać pod znakiem zapytania sensowność takich rozważań. Osobną, wartą podjęcia kwestią, jest natomiast szczególna sytuacja Romów, i to zarówno w kontekście ich udziału w rynku pracy, jak i specyfiki oraz uwarunkowań prowadzenia przez przedstawicieli tej mniejszości działalności gospodarczej.
Romowie mieszkają na terenie całej Polski. Największe ich skupiska występują w województwach: małopolskim, dolnośląskim, mazowieckim, śląskim, wielkopolskim i łódzkim. Należą oni do czterech głównych grup: Polska Roma, Romowie Karpaccy (Romowie Górscy, Bergitka Roma), Kełderasze i Lowarzy.
Większość Romów prowadzących niegdyś wędrowny tryb życia mieszka dzisiaj w miastach. Jest to konsekwencja przymusowej polityki osiedleńczej prowadzonej przez władze PRL. Romowie Karpaccy (prowadzący osiadły tryb życia od kilkuset lat) zamieszkują przede wszystkim górskie tereny województwa małopolskiego. Ich społeczności znajdują się także w miastach Górnego i Dolnego Śląska, a także w krakowskiej dzielnicy Nowa Huta, gdzie w latach 50. XX wieku, zatrudniano Romów w ramach polityki produktywizacyjnej.
Kowalstwo, handel końmi, wróżba i muzykanctwo to podstawowe źródła zarobkowania, z którymi kojarzymy Romów. Oczywiście zarabiali także na chleb na dziesiątki innych sposobów, imając się różnych zawodów wykraczających poza utarty stereotyp. Współcześnie z tradycyjnych zawodów przetrwały wróżki oraz cygańscy muzycy. Zawody „metalowe” i handel końmi zanika.
W góralskich, karpackich wioskach, romscy kowale właściwie zdominowali zawód. Klientami ich kuźni byli rolnicy. Kowale wytwarzali oraz naprawiali narzędzia rolnicze, podkuwali konie. Byli cenieni jako fachowcy, a ich usługi były niedrogie. Uprzemysłowienie, wyparcie koni z gospodarki rolnej i fabryczna produkcja narzędzi podcięły podstawy ekonomicznej opłacalności zawodu.
Pokrewną – „metalową” profesją zajmowali się w Polsce Kełderasze, ale także przedstawiciele innych grup, którzy przejęli od nich kotlarski fach. Pracowali oni przy wyrobie i bieleniu (emaliowaniu) miedzianych naczyń i kotłów dla gospodarstw domowych, jak i dla przemysłu. Kełderasze w dwudziestoleciu międzywojennym, dzięki swoim umiejętnościom, szybko się wzbogacali. Jeszcze długo po II wojnie światowej, do lat 80. XX w., zapotrzebowanie na emaliowanie cyną kotłów w cukierniach, browarach, zakładach przetwórstwa było duże i pozwalało całkiem dobrze funkcjonować romskim spółdzielniom kotlarskim.
Władze PRL próbowały nakłonić Romów do pracy w zawodach, z którymi nigdy wcześniej nie mieli do czynienia. Niepowodzeniem zakończyły się eksperymenty w romskich PGR-ach. Niemający żadnych tradycji rolniczych Romowie, w większości przypadków, bądź porzucali uprawę i hodowlę, bądź też doprowadzali je do upadku. Wielu Romów Karpackich znalazło zatrudnienie na wielkich budowach socjalizmu. Stąd dzisiaj skupiska Romów w Krakowie - Nowej Hucie, Zabrzu, Bytomiu, Katowicach i innych ośrodkach metalurgicznych.
Po przełomie 1989 r., w procesie restrukturyzacji przemysłu oraz likwidacji państwowych przedsiębiorstw, niewykwalifikowani Romowie byli pierwszymi, którzy tracili pracę.
Współcześnie najpowszechniejszym zajęciem wśród Romów jest handel. Dzięki rodzinnym powiązaniom z zagranicą, zarabiają na sprowadzaniu używanych samochodów, handlu tekstyliami, wełną, dywanami oraz, starociami i antykami. Niektórzy inwestują w sklepy, restauracje, nieruchomości, stacje benzynowe (w zasadzie nie dotyczy to jedynie wiejskich skupisk Romów Karpackich).
Ich podstawy ekonomiczne budowane były w warunkach reglamentacji i ograniczeń obrotu handlowego. Duży zysk przynosił początkowo czarnorynkowy handel walutami zagranicznymi i złotem. Zajmowali się nim niektórzy Romowie z grup Polska Roma, Kełderaszy i Lowarów, którzy przyzwyczajeni do samowystarczalności – „odnaleźli” się w nowej rzeczywistości ekonomicznej. Na tle całej populacji Romów polskich ci najbardziej przedsiębiorczy nie są jednak grupą dominującą. Wielu z nich żyje z dnia na dzień, bez stałego zatrudnienia, utrzymując się z zajęć dorywczych, zazwyczaj pracując „na czarno”, żebrząc, często przy pomocy dzieci. Do tej grupy zalicza się duża część Romów Karpackich. Wraz z uprzemysłowieniem epoki socjalizmu oraz przemianami rynkowymi po 1989 r., stracili możliwość zarobkowania w zawodach tradycyjnie uprawianych od dziesiątków lat. W obliczu upadku zapotrzebowania na cygańską wytwórczość rzemieślniczą i na niewykwalifikowaną siłę roboczą (np. tłuczenie kamieni na szosy), Bergitka Roma zdani są w swojej większości na pomoc społeczną.
Jedną z głównych przyczyn bezrobocia Romów jest słabe wykształcenie (często analfabetyzm) oraz niedostateczna znajomość języka polskiego, brak kwalifikacji, ale również niechęć pracodawców do ich zatrudniania. Nie bez znaczenia jest również bierność samych Romów w poszukiwaniu pracy oraz czasami niechęć do podejmowania przez nich pracy ciężkiej i mało płatnej. W środowisku romskim częste jest przekonanie, że Rom pracuje kiedy musi. Wzmacnia je negatywnie nacechowane określenie - "gadźikani bući" (gadźiowska praca) - jako synonim pracy powtarzalnej, nudnej, przede wszystkim niezyskownej. Na drugim biegunie znajduje się praca romska  - zyskowna, oparta raczej na zręczności i jednorazowości wysiłku, wykonana szybko i pomysłowo.
Stereotyp Roma leniwego, nieodpowiedzialnego, źle pracującego jest niezwykle silny. Ulegają mu również sami Romowie. Popadają w bierność (nie szukają pracy, nie podnoszą kwalifikacji) oraz w uzależnienie od pomocy społecznej. Powoduje to trudną sytuację patologicznego i dziedziczonego w rodzinie bezrobocia.
Wartym podkreślenia jest fakt, iż sytuacja ekonomiczna Romów w Polsce nie wyróżnia w specjalny sposób naszego kraju na tle europejskim. Romowie to niewątpliwie najliczniejsza mniejszość etniczna w Europie. Mieszka tu bowiem, według różnych szacunków, od 7 do 12 mln Romów, przy czym większość na terenie państw członkowskich Unii Europejskiej. Jest to grupa w sposób zupełnie wyjątkowy dotknięta ubóstwem i doświadczająca wykluczenia społecznego. Przyjmuje się bowiem, że nawet od 60% Romów będących obywatelami państw członkowskich UE żyje poniżej minimum socjalnego. Fakt ten długo pozostawał na marginesie zainteresowania państw europejskich. Systemowe działania w tym zakresie podjęły one dopiero na początku XXI w., co miało związek z procesem przyjmowania do Unii Europejskiej postkomunistycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej. W pierwszej kolejności to im właśnie narzucono konieczność podniesienia standardów w tym obszarze. W dalszej zaś, z problemami tymi – także w konsekwencji wzmożonej migracji Romów po przyjęciu do Unii takich państw jak Węgry, Słowacja i Czechy, a zwłaszcza Bułgaria i Rumunia – zmierzyć musiały się zarówno państwa „Starej Piętnastki”, jak i same instytucje unijne.
Po początkowym okresie sporego chaosu, który w dużej mierze wynikał z przyjęcia założenia, że skierowanie znacznych środków finansowych na realizację polityk publicznych, które mogłyby wpłynąć na poprawę położenia Romów, okaże się działaniem wystarczającym, w drugiej dekadzie XXI w. instytucje wspólnotowe doszły do wniosku, że realne efekty mogą przynieść tylko działania zintegrowane i podejmowane systemowo. Polityka unijna w tym obszarze oparta została o – wypracowane w 2009 r. przez Europejską Platformę Integracji Romów - 10 zasad inkluzji Romów. Są nimi:
1. konstruktywne, pragmatyczne i niedyskryminacyjne polityki;
2. bezpośrednia, ale niewykluczająca orientacja;
3. podejście międzykulturowe;
4. zorientowanie na działania głównego nurtu;
5. świadomość znaczenia równości płci;
6. transfer pozytywnie zweryfikowanych rozwiązań;
7. wykorzystanie instrumentów Wspólnoty;
8. zaangażowanie władz regionalnych i lokalnych;
9. zaangażowanie społeczeństwa obywatelskiego;
10. aktywny udział Romów.
Odnajdujemy je m.in. w dokumentach Komisji Europejskiej nakładających na państwa członkowskie obowiązek opracowania szczegółowych strategii integracji Romów w tym zaś przede wszystkim w – stanowiących dla tych strategii horyzont odniesienia - Unijnych ramach dotyczących krajowych strategii integracji Romów do 2020 roku. W dokumencie tym podkreśla się, że strategie krajowe powinny koncentrować się wokół następujących obszarów priorytetowych:
1. Zapewnienie wszystkim dzieciom romskim dostępu do wysokiej jakości edukacji (minimum to ukończenie szkoły podstawowej). Ponadto należy dążyć do eliminacji zjawisk dyskryminacji i segregacji w placówkach oświatowych;
2. Wyeliminowanie dyskryminacji Romów na rynku pracy, zmniejszenie istniejących, drastycznych różnic w poziomie stopy bezrobocia pomiędzy przedstawicielami społeczności romskich a pozostałymi obywatelami państw członkowskich. Zagwarantowanie pełnego dostępu do szkoleń zawodowych oraz równego traktowania w obszarze samozatrudnienia;
3. Zapewnienie pełnego i niedyskryminującego dostępu do profilaktyki oraz opieki medycznej, zwłaszcza kobietom i dzieciom romskim;
4. Zapewnienie równego traktowanie w odniesieniu do polityki mieszkaniowej oraz socjalnej, m.in. zagwarantowanie dostępu do bieżącej wody i elektryczności.
Pomijając w tym momencie szczegółową analizę zasygnalizowanego tu procesu pragnę jedynie zaznaczyć, iż w moim przekonaniu, dzięki konsekwentnej realizacji wytycznych zawartych w Unijnych ramach dotyczących krajowych strategii integracji Romów do 2020 roku może zostać rozwiązany problem koordynacji i operacjonalizacji podejmowanych w Unii Europejskiej działań zmierzający do społecznej inkluzji Romów. W pierwszym rzędzie przyczyni się to jednak nie tyle do poprawy położenia społeczności romskiej, co zracjonalizowania unijnych wydatków na działania w założeniu do tej poprawy zmierzające. Znaczący wzrost ich skuteczności wymagałaby bowiem również zmiany perspektywy, w jakiej rozpatrywane są te problemy. Oparta być ona powinna o refleksję natury aksjologicznej. Bez zrozumienia bowiem, że grupy romskie przechowały i w różnym stopniu nadal pielęgnują kulturę ludów nomadycznych, w czasie, gdy otaczający ich świat podlegał stopniowej, a niekiedy również bardzo gwałtownej modernizacji, nie sposób wyobrazić sobie możliwości stworzenia przestrzeni rzeczywistego dialogu, a w jego konsekwencji kreacji skutecznych narzędzi inkluzji. Tymczasem jedynie takie działania, które zmierzając do poprawy położenia społeczności romskiej szanują zarazem jej specyfikę, są działaniami nastawionymi na włączenie tej grupy etnicznej w nurt życia społeczeństw ponowoczesnych. Ignorowanie tej specyfiki zaś skutkować będzie bądź to kolejną serią porażek, bądź też bardzo wątpliwym sukcesem w postaci asymilacji europejskich Romów.
Warto w tym momencie wspomnieć, że wystosowanie przez Komisję Europejską do państw członkowskich wezwania do przedłożenia krajowych strategii integracji Romów zbiegło się w Polsce z pracami nad dokumentem, który zastąpić ma, wdrażany w latach 2004-2013, Rządowy program na rzecz społeczności romskiej. Stanowił on rozwinięcie rozwiązań przetestowanych w ramach Pilotażowego programu rządowego na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003. Program IntegracjiSpołecznej Romów w Polsce na lata 2014-2020 konsumuje niejako doświadczenia zgromadzone w latach 2001-2013, zarówno podczas wdrażania zadań wynikających z programów rządowych, jak i komplementarnych do nich projektów realizowanych w ramach działania 1.3.1. Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki. Jego nadrzędnym celem jest „(…) zwiększenie poziomu integracji społecznej Romów w Polsce poprzez działania w obszarze edukacji, aktywizacji zawodowej, ochrony zdrowia oraz poprawy sytuacji mieszkaniowej. Celem Programu (…) nie jest doraźna pomoc w trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się społeczność romska, ale wypracowanie takich mechanizmów, które pozwoliłyby na osiągnięcie celów nakreślonych powyżej”. Tak więc zarówno we wspólnotowych, jak i krajowych (w tym przypadku Polskiej) strategiach społecznej inkluzji Romów problematyka działań prozatrudnieniowych uznana została za jeden z obszarów priorytetowych. Nie może to dziwić, gdy przypomnimy przytoczone wyżej informacje dotyczące skali ubóstwa dotykającego tę najliczniejszą mniejszość Unii Europejskiej. Jak już o tym wspomniałem, położenie Romów w Polsce w zasadzie nie odbiega od tej charakterystyki. Niektóre badania zaś ujawniają jeszcze większy obszar problemów w tym zakresie.
Społeczność romska u progu III Rzeczypospolitej była już wspólnotą mocno liczebnie uszczuploną poprzez m.in. – wymuszoną przez władzę PRL - emigrację lat 80. XX w. Szło za tym osłabienie potencjału ekonomicznego tej grupy. Trzeba bowiem pamiętać, że z kraju wyjeżdżały często jednostki najbardziej życiowo zaradne, co w przypadku tak małej grupy jak społeczność romska w Polsce musi znaleźć swoje odbicie w ocenie kondycji ekonomicznej całej zbiorowości. Ponadto była to Romowie stanowili społeczność poważnie rozwarstwioną. Obok bowiem zaradnej życiowo, zajmującej się prowadzeniem własnej działalności gospodarczej mniejszości, egzystowała grupa żyjąca z dnia na dzień, której podstawowym źródłem utrzymania były prace dorywcze, pomoc społeczna oraz wsparcie innych Romów lub nieromskich sąsiadów.
Jeśli za wiarygodne uznać badania prowadzone przez różne zespoły w ciągu ostatniego dwudziestopięciolecia, należałby przyjąć, że zaledwie ok. 10% polskich obywateli należących do romskiej mniejszości etnicznej utrzymuje się z pracy zarobkowej. Pozostałe 90% to klienci pomocy społecznej lub osoby nieaktywne ekonomicznie, a korzystające z różnego rodzaju rent oraz emerytur. Ustalenia te znajdują swoje potwierdzenie także w wynikach Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań. Powtarzalność otrzymywanych wyników nie daje podstaw do ich kwestionowania. Tym niemniej wydaje się, że dane te należałoby skorygować uznając, że aktywność ekonomiczna to nie tylko praca zarobkowa lub prowadzenie działalności gospodarczej na własny rachunek, ale także każde inne zachowanie służące pozyskaniu środków na utrzymanie własne i utrzymanie rodziny. W tym kontekście skalę aktywności ekonomicznej Romów musielibyśmy rozszerzyć o cały wachlarz stosowanych przez tą społeczność strategii. By lepiej opisać tę kwestię przyjrzyjmy się im nieco bliżej.
Agata Machnik-Pado i Michał Kudłacz w Kataloguprzedsiębiorstw romskich zaprezentowali ok. 20 romskich inicjatyw gospodarczych. Operują one w różnych branżach. Od handlu detalicznego począwszy (artykuły spożywcze, chemiczne, szkolne i papiernicze, tekstylia, kwiaty, zwierzęta domowe i materiały zoologiczne), poprzez usługi estradowe, oprawę muzyczną i obsługę imprez okolicznościowych, usługi gastronomiczne i cateringowe, usługi remontowo-budowlane, usługi transportowe, usługi turystyczne, florystykę, fotografię artystyczną, kowalstwo artystyczne, metaloplastykę, elektronikę, aż po fryzjerstwo oraz utrzymanie czystości i zieleni. Jednocześnie zaznaczają oni, że w Katalogu zostały przedstawione jedynie wybrane przedsiębiorstwa romskie, tj. przedsiębiorstwa założone i prowadzone przez Romów, których właściciele wyrazili zgodę na ich opisanie, a tym samym zdecydowali się na prezentację, wykazując inicjatywę w zakresie promocji i rozwoju. Należy także zaznaczyć, że większość tych przedsiębiorstw nie może poszczycić się długą historią swojego istnienia. Są to przede wszystkim inicjatywy nowe, powstające w zdecydowanie trudnych warunkach społecznych i rynkowych.
Katalog przedsiębiorstw romskich nie aspiruje więc do miana kompletnego opracowania w obszarze biznesowej aktywności Romów. Opis w tym zakresie należałoby rozszerzyć o szereg innych przedsiębiorstw rozproszonych na terenie całego kraju, a operujących w branżach podobnych do opisanych przed chwilą, choć często w znacznie większej skali. Dla przykładu bowiem, poza Romami zajmującymi się handlem detalicznym, można by wskazać osoby działające jako hurtownicy lub detaliści na dużą skalę. Bez wątpienia jednak należą oni do mniejszości. Zdecydowana większość Romów – jak wynika z codziennej obserwacji – działając w tej branży nie wychodzi poza handel bazarowy lub obwoźny, często nie rejestrując działalności gospodarczej, czyli pozostając w szarej strefie.
Działalności gospodarczej nie rejestrują też w większości Romowie zajmujący się obrotem używanymi samochodami, czy innymi dobrami sprowadzanymi z zagranicy. Nie jest to zresztą cecha charakteryzująca wyłącznie tę grupę etniczną, a raczej branżę, o której mowa. W szarej strefie działa też w większości – nieliczna już – grupa romskich rzemieślników zajmujących się zwłaszcza drobną wytwórczością metalową lub renowacją mebli. Nieopodatkowane dochody uzyskują również Romni wróżące na ulicach polskich miast. Z kolei większość romskich grup muzycznych umilających czas gościom kawiarnianych ogródków, to zespoły zarejestrowane, posiadające odpowiednie licencje i prowadzące swoją działalność w sposób zgodny z obowiązującymi w tym względzie przepisami.
Poza prowadzeniem własnej działalności gospodarczej, inną strategią ekonomiczną Romów jest praca na etacie lub praca dorywcza. Badania prowadzone na ten temat wyraźnie wskazują jednak na fakt, że nie jest to zjawisko częste, zaś wykonywane przez Romów zawody należą raczej do niewymagających szczególnych kompetencji i wykształcenia oraz niskopłatnych. Jednocześnie, pośrednio – w przypadku Bergitka Roma - potwierdzają one tezę, że Romowie znaleźli się w pierwszej grupie osób zwalnianych z pracy w okresie restrukturyzacji dużych zakładów przemysłowych po 1989 r. Okresowe zatrudnienie niskowykwalifikowani, lub po prostu nie posiadający żadnych kwalifikacji Romowie, znajdują w różnych branżach. Najczęściej są to jednak roboty interwencyjnie oraz prace społecznie użyteczne organizowane przez gminy.
W tym kontekście niezwykle interesującym zjawiskiem jest motywowana ekonomicznie emigracja polskich Romów. Przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej jej cechą charakterystyczną było korzystanie ze świadczeń socjalnych dostępnych w państwach Europy Zachodniej – w tym zaś zwłaszcza w Wielkiej Brytanii – osobom starającym się o azyl polityczny. Obecnie – jak wynika z obserwacji – choć aspekt wsparcia socjalnego nie stracił całkowicie na znaczeniu, ważniejszym stała się możliwość uzyskania zatrudnienia. Wartym podkreślenia jest fakt dobrej wśród Romów znajomości przepisów prawnych regulujących sferę pomocy społecznej tak w Polsce, jak i w docelowych krajach emigracji, a także umiejętność szybkiego zorganizowania się w nowym miejscu pobytu.
Romowie nie wykazujący inicjatywy w zakresie prowadzenia własnej (rejestrowanej lub nie rejestrowanej) działalności gospodarczej, a także nie podejmujący – z różnych przyczyn – zatrudnienia utrzymują się w większości z zasiłków pomocy społecznej lub innych świadczeń publicznych. Dodatkowym źródłem ich utrzymania są różne, czasem niecieszące się akceptacją społeczną, zajęcia. Podstawowym z nich jest tzw. chodzenie po prośbie. Zajęcie to wykonują wyłącznie Romni, które – kulturowo – odpowiadają w romskich rodzinach za sprawy bytowe. Czasem, niejako dodatkowo, wprowadzają one do obrotu dary pozyskiwane od różnych organizacji charytatywnych lub towary stanowiące pomoc rzeczową udzieloną przez jednostki pomocy społecznej. W tym zakresie aktywność wykazują również mężczyźni. Ich dodatkowym zajęciem bywa także zbieranie i sprzedaż surowców wtórnych oraz – dla przykładu – pozyskiwanie opału w lasach państwowych i prywatnych, co często prowadzi do szeregu nieporozumień, a nawet napięć pomiędzy społecznością romską a nieromską większością.
Zrozumienie obecnego położenia społecznoekonomicznego romskiej mniejszości etnicznej w Polsce, bez pobieżnej chociażby analizy rozwoju tej społeczności w tym właśnie kontekście, nie wydaje się możliwe. Dopiero bowiem analiza historyczna i aksjologiczna pozwala zrozumieć romską specyfikę, w tym także charakterystyczne spojrzenie Romów na kwestię aktywności zarobkowej. Na podstawie naszej wiedzy na temat społeczności romskiej można przyjąć m.in., iż:
1. choć różne grupy romskie w odmienny sposób waloryzują poszczególne profesje, dla większości z nich istnieją zawody cieszące się szczególnym uznaniem oraz zawody, których wykonywanie jest wykluczone;
2. uprawianie cieszącego się szczególnym uznaniem zajęcia podnosi prestiż jednostki w grupie, a w odniesieniu do innych grup romskich stanowi o wyższości grupy, do której się należy;
3. uprawianie takiej profesji stanowi gwarancję zachowania romskiej tożsamości, jest więc sposobem bezpośredniego wdrażania w życie zasad romaniphen;
4. problemy związane ze zmianą tradycyjnej profesji mają bezpośredni związek ze zjawiskami opisanymi wyżej;
5. Romowie, jako mniejszość marginalizowana, wypracowali system ekonomiczny zapewniający im środki umożliwiające utrzymanie się, którego cechą charakterystyczną – przynajmniej dla zdecydowanej większości grup – była konieczność stałego zmieniania rynków zbytu (stąd m.in. nomadyczny tryb życia);
6. wykonywane przez Romów profesje charakteryzują się dużą odpornością na zmiany koniunkturalne w krótkich okresach czasu, jednakże przeobrażenia technologiczne oraz rozwój rynku powodują, iż stają się zajęciami niszowymi lub – w dłuższych perspektywie – są eliminowane;
7. przymusowe osiedlanie Romów stanowiło istotną przyczynę ich obecnego położenia społecznoekonomicznego; przyczyniło się bowiem do zaniku, lub ograniczenia skali wykonywania tradycyjnych profesji (odcięcie od rynków zbytu);
8. aktywność ekonomiczna Romów na przestrzeni wieków wykazywała cechy aktywności wolnorynkowej bez względu na warunki otoczenia, co wielokrotnie stawało się przyczyną wiktymizacji tej grupy etnicznej;
9. obecne próby wyjścia poza schemat tzw. profesji romskich wiążą się z niebezpieczeństwem asymilacji; zagrożenie to jest przez liderów romskich dostrzegane, a konsekwencją tej konstatacji jest próba „uszczelnienia” granicy pomiędzy światem Romów i Gadziów.
Ostatnią kwestią, na którą chciałbym zwrócić uwagę, niech będzie fakt, iż ekonomiczna kondycja społeczności romskiej zawsze uzależniona była od stosunku do niej nieromskiej większości i polityki państwa. Przy tym zarówno opresyjność struktur państwowych, jak i bezkrytyczna opiekuńczość państwa przynoszą te same skutki w postaci pozbawienia społeczności romskiej podstaw samodzielnego bytowania. W pierwszym przypadku z powodu utraty możliwości wykonywania zawodów, do których Romowie są przygotowani (które zapewniają im godziwy poziom dochodów), w drugim zaś z powodu pozbawienia ich motywacji do systematycznej pracy, co w dalszej konsekwencji (nie tylko zresztą w przypadku społeczności romskiej) prowadzi do zaniku pozytywnych wzorców w tym zakresie. Skutki obydwu tych zjawisk uwidoczniły się w Polsce w przeciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat w sposób niezwykle jaskrawy. Wyjście zaś z tej sytuacji wymaga konsekwentnych działań szanujących romską specyfikę. Działań zindywidualizowanych, tj. dostosowanych do specyfiki poszczególnych grup, a nawet rodzin.