środa, 25 maja 2011

Pro memoria

Zmarł Marek Nawara. Samorządowiec z krwi i kości. Wieloletni wójt Gminy Zielonki, poseł na Sejm RP i Marszałek Województwa Małopolskiego dwóch kadencji. Mój były szef. Człowiek nietuzinkowy. Pełen pomysłów i woli, by je realizować. Trudno przecenić Jego wkład w wielki projekt, jakim jest Małopolska.
Świeć Panie nad Jego duszą!

poniedziałek, 23 maja 2011

Bełkot



Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów.
Stanisław Lem

Na fali ogólnonarodowej debaty o chamstwie w Internecie i ja postanowiłem zagłębić się w jego przestworzach. A że koszula najbliższa ciału wygooglowałem siebie. A co! No dobrze. Nie tylko wygooglowałem. Zajrzałem też w kilka miejsc „poleconych” mi ostatnio przez znajomych. Zaglądają tam regularnie. Ja od wielkiego dzwonu. No i zagrzmiał. A głos jego donośny jak cholera.
Czego to się człowiek nie dowie o sobie w sieci. Zabawa pyszna. Doprawdy. Choć i przykro się robi, że Matka Ziemia tylu frustratów musi nosić na swoich spracowanych barkach. No cóż. 4,5 mld lat temu przetrwała uderzenie planety wielkości Marsa (stąd mamy księżyc), a i mniejsze obiekty kosmiczne – przez ostatnich 4,6 mld lat - nie szczędziły jej razów. Równie mocno jej wytrzymałość testowali amatorzy przyspieszonego Armagedonu częstując ją serią eksplozji nuklearnych. Wytrzymała? A jakże. Przetrwała sobotni koniec świata punkt o 18.00,  więc przetrwa też zmasowany atak frustratów w cyberprzestrzeni.
Trzy rzeczy uderzyły mnie szczególnie podczas tej wycieczki w głąb ludzkich resentymentów. Pierwsza to trwałość niektórych tematów. Powiedzmy, że brałem udział w jakimś konkursie, który – tak bywa – wygrałem. Zawsze wówczas zdarzy się jakiś kontrkandydat twierdzący jeszcze niemal dekadę później, że konkurs musiał być ustawiony. No bo przecież – a jakże – w przeciwnym wypadku zakończyłby się zgoła innym werdyktem. Druga to różnorodność form. Przeważają wpisy na forach, ale zaraz po nich plasuje się multiplikowanie nieprzychylnych opinii w każdym możliwym miejscu. Ale to, co dostałem ostatnio mailem (publikacja w sieci jest dopiero zapowiadana) przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Stałem się ja oto – marny żuczek – bohaterem (negatywnym oczywiście) opowiadania. Ba! Powieści w odcinkach! Ukazał się dopiero pierwszy. Z niecierpliwością oczekuję następnych. Mam nawet kilka pomysłów, jak mogłaby się rozwinąć akcja.
No i w końcu rzecz trzecia. Określę ją jednym słowem: bełkot. Tym, którzy nie do końca wiedzą, co to takiego, polecam wygooglowanie ostatnich uchwał Zarządu Województwa Małopolskiego dotyczących Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie (odwołanie mnie ze stanowiska dyrektora, cofnięcie pani Annie Wiśniewskiej „powierzenia obowiązków dyrektora”, ogłoszenie konkursu na dyrektora). Zachęcam zwłaszcza do przeczytania ich uzasadnień. Istny kabaret. To że podawane w nich fakty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością (pomyłka w dacie powołania mnie na to stanowisko sięga 4 lat!) to nic w porównaniu ze stylem w jakim powstały. Dadaiści spaliliby się ze wstydu czytając te bzdury.
Dwie refleksje na koniec. Widząc jakim błotem obrzucany bywam w sieci zastanawiam się, czy warto silić się na jakąś reakcję. Publikować polemiki? Po co? Przecież nie jest to rodzaj krytyki, a ordynarny atak. Krytykę można przyjąć, albo – nie zgadzając się z nią – przedstawić kontrargumenty. Ale polemizować z bełkotem? A może użyć środków prawnych? Anonimowych (choć nie zawsze) autorów wpisów na formach można namierzyć. Tylko po co? Włóczenie się po sądach to zajęcie niezwykle przykre. Potrzebne mi jeszcze te dodatkowe przykrości? Może lepiej niech problemem zajmą się Ci, którzy najlepiej się na tym znają. Psychiatrzy. Kilka doktoratów kategoryzujących sieciowych frustratów widzę już oczyma wyobraźni.
Jeśli mam się już włóczyć to najlepiej po świecie. Ot chociażby tam, gdzie o zasięg globalnej sieci trudno. Dla przykładu – można wsiąść na prom i popływać po Bałtyku. Przy okazji zajrzeć do Sztokholmu i Tallina, albo zapuścić się i głębiej. Pooglądać kamienie runiczne w Sigtunie, albo zadumać się nad grobem Linneusza w Uppsali. Szwedzi – jak tylko zaświeci słońce - to bardzo radośni ludzie. Nieco gorzej sprawa ma się z Estończykami. Kryzys daje im się mocno we znaki. Zastąpienie narodowej waluty Euro spowodowało wzrost cen. I choć z uśmiechem opowiadają np. o swojej malutkiej armii, w której ostatnio zlikwidowano kompanię rowerową, aż strach się bać zaglądać na estońskie forma internetowe…

poniedziałek, 2 maja 2011

Targowica*

Klęska Konfederacji Barskiej i pierwszy rozbiór Polski uświadomił zarówno Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu, jak i sporej części elity Rzeczypospolitej Obojga Narodów, że dalsze jej trwanie uzależnione jest od podjęcia zdecydowanych reform politycznych. Konstatacja ta doprowadziła ostatecznie do przyjęcia przez Sejm Czteroletni Ustawy Rządowej, nazwanej z racji dnia jej uchwalenia, Konstytucją 3 Maja. Jej przyjęcie i zaprzysiężenie w zanarchizowanym protektoracie rosyjskim możliwe było tylko dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności oraz sprytowi - skupionych wokół króla - reformatorów. Jednocześnie wywołało reakcję zarówno opozycji wewnątrzkrajowej, jak i – zainteresowanych utrzymaniem słabości Rzeczpospolitej – państw zaborczych.
Przeciwnicy reform konstytucyjnych skupili się pod sztandarami Konfederacji Generalnej Koronnej zawiązanej wiosną 1792 w Targowicy oraz – nieco później – Konfederacji Generalnej Wielkiego Księstwa Litewskiego. I choć obydwie konfederacje – na życzenie carycy Katarzyny II – połączyły się ostatecznie w Najjaśniejszą Konfederację Obojga Narodów, historia skupionych w nich przeciwników reform nazwała mianem targowiczan. Z czasem termin ten w języku polskim stał się synonimem zdrady i kolaboracji. Choć zapewne powinien oznaczać również polityczną krótkowzroczność, żeby nie powiedzieć głupotę. Trzeba bowiem pamiętać, że efektem działań targowiczan był drugi rozbiór Polski, co część z nich przyjęła z zaskoczeniem tak wielkim, że – podobnie jak wcześniej spora grupa reformatorów – udała się na emigrację.
Hasło „Targowica” na trwałe wrosło w polski język debaty politycznej. Stojący po obu stronach barykady adwersarze chętnie przypinają tę łatkę swoim przeciwnikom. Jedni i drudzy widzą się jako zdrajców. Jedni i drudzy zapominają, że problemu „Targowicy” do zdrady jedynie zawężać nie można. Konfederaci bowiem, choć oddali się pod protektorat rosyjski, odwoływali się nie tyle do idei utrzymania zależności Rzeczypospolitej od imperium carycy Katarzyny, co wartości republikańskich. Ich sprzeciw budził nowy porządek polityczny, a zwłaszcza wzmocnienie władzy wykonawczej oraz ograniczenie niektórych przywilejów stanowych. Przywódcy konfederaccy nie byli skłonni w tym zakresie do kompromisu. W wyznawanych przez nich systemie wartości utrzymanie owych przywilejów stało znacznie wyżej niż poprawa kondycji państwa polsko-litewskiego, co w rzeczy samej oznaczało warunek konieczny dla jego przetrwania.
Klęska obozu reform oznaczała zarazem koniec Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Po drugim rozbiorze kraju jej ostateczne unicestwienie było już tylko kwestią czasu. Los Polski przesądził upadek Powstania Kościuszkowskiego. Instytucjonalne dziedzictwo Konstytucji 3 Maja zlikwidowane zostało jeszcze przed tymi aktami. Dokonała jej Najjaśniejsza Konfederacja Obojga Narodów pod osłoną rosyjskich bagnetów, wprowadzając w kraju rządy terroru. Sama idea reformy państwa, której symbolem stała się Konstytucja, zabić się jednak nie dała. Stanowiła odtąd swoisty punkt odniesienia, rodzaj znaku rozpoznawczego dla obozu niepodległościowego. Stało się bowiem jasne, że restytucja Rzeczypospolitej nie może oznaczać przywrócenia sytuacji sprzed 3 maja 1791 roku. Niestety, równie żywotnym okazał się w naszym życiu publicznym duch Targowicy. Skrajny partykularyzm oraz brak umiejętności zawierania kompromisów w kwestiach zasadniczych to przecież jedne z ważniejszych przyczyn upadku kolejnych powstań niepodległościowych, słabości II Rzeczypospolitej i w końcu obecnej kondycji niepodległego państwa polskiego.

*Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że tekst ten (pod tytułem "Krótki tekst o zabijaniu") ukazał się w najnowszym numerze „Ilustrowanego Kuriera Samorządowego” wydawanego przez Korporację Samorządową im. Józefa Dietla.

niedziela, 1 maja 2011

Niech się święci 1 maja!

Wielu konkurentów ma ostatnio Święto Pracy. Pomijając ogródkową fetę otwierającą sezon grillowy, lekko zaległe imieniny cioci Afrodyzji i jak najbardziej aktualne imieniny wujków: Jakuba, Jeremiego, Jeremiasza, Józefa oraz Lubomira w grę wchodzą także obchody rocznicy naszego wejścia do Unii Europejskiej. Te ostatnie jedni będą obchodzić radośnie inni zaś wręcz przeciwnie. Oto bowiem nowe pokolenie targowiczan sprzedało Polskę za parę miliardów euro. Nie spodziewałbym się jednak ulicznych starć euroentuzjastów z eurosceptykami. Obydwie frakcje pogodzi telewizja, która transmitować będzie uroczystości beatyfikacyjne papieża Jana Pawła II.
Na tą okoliczność pani minister Magdalena Środa popełniła we „Wprost” wcale niezły felieton pod wielce przewrotnym tytułem „Moralność ważna jest” (internetowe wydanie nie zawiera całego tekstu, a szkoda). Piszę „niezły” dla kilku zawartych w nim myśli. „Wcale” – dla całej reszty. Treść felietonu stanowią wyrwane z kontekstu skróty stwierdzeń encyklik Papieża-Polaka zderzone z polską (choć nie tylko…, po prostu ludzką) codziennością. Pani Profesor z tego telegraficznego przeglądu wywodzi wniosek, że wymagania moralne stawiane przez Jana Pawła II są nie do pogodzenia z ludzką rzeczywistością. Ta przesiąknięta jest konsumpcjonizmem, więc papieska propozycja życia w zgodzie z regułami Ewangelii jest po prostu wołaniem na puszczy. Wydaje się, że – zdaniem Magdaleny Środy – człowiek z natury nie jest zdolny do sprostania ewangelicznym wymogom, dlatego zadaniem Nauczycielskiego Urzędu Kościoła jest przystosowywanie ich do realiów współczesności. Nie człowiek więc ma słuchać i poszukiwać Boga, lecz Bóg winien zmieniać ustanowione przez siebie zasady (których depozytariuszem – w pewnym sensie – jest Kościół) dla człowieka.
W ogóle nie zadziwiły mnie te stwierdzenia. Dziesiątki, żeby nie rzecz setki prowadzonych przeze mnie rozmów, skłaniają do wniosku, że Pani Minister nie jest w tym poglądzie odosobniona. Jako że jednak osobiście do tego chóru nie należę przyznam zarazem, że podzielam inną część poglądów Magdaleny Środy. Myślę o refleksji w rodzaju: „Są jak motyle, przyszpilone uwielbieniem, martwe, za szybą. Jan Paweł II spomnikowany za życia, dzielony na relikwie po śmierci – będzie teraz uzdrawiał, ożywiał i czynił cuda. Jego nauka mało kogo obchodzi i mało kto ją zna”, albo „Nikt nie pochyli się nad jego tekstami. Będziemy tylko krzyczeć „Santo subito!” i że wielkim autorytetem był. Największym. A molarność jak to moralność – zadeklarujemy, że ważną jest. I będziemy robić swoje”. Że ma rację widać na każdym kroku. Ot chociażby oglądając dzisiaj publiczną telewizję i słuchając, co mamy do powiedzenia, gdy ktoś zadaje nam pytanie: „Kim dla Ciebie jest Jan Paweł II?”. Wytrzymałem tę katorgę przez godzinę. Zmieniłem kanał i stanąłem mocno na ziemi. Zobaczyłem to:
No cóż. Wiosna. Chyba ruszę się gdzieś, żeby zobaczyć ją w naturze. Telewizji w majowy weekend nie zdzierżę.