środa, 29 grudnia 2010

Do siego roku!

Jak wytłumaczyć pięciolatce, co to jest rok? Bierzesz pomarańczę. Może być też większa mandarynka. Bo już wie, że ziemia jest kulą. Przyda się jeszcze lampka. Najlepiej taka na nóżce. Ustawiasz owoc pod odpowiednim kątem. Obracasz wokół jego osi i wokół lampki. Doba i rok w całej pełni! Potem jeszcze trudne pytania o księżyc. Wychodzisz z opresji i wdajesz się w dyskusję o zaćmieniach. W kwadrans sprawa z głowy. Znacznie trudniej jest wytłumaczyć ile tak naprawdę trwa pięć dni. „To kiedy wrócisz tati?”. „Za pięć dni”. „To znaczy kiedy?”. „W piątek”. „Kiedy będzie piątek?”. „Za pięć dni”. „Za pięć dni? A policzysz ze mną?” …
365 dni, 12 miesięcy, 52 tygodnie, 8760 godzin, 525600 minut 2010 roku już prawie za nami. Tyle samo będzie miał 2011. Tak mniej więcej. Bo ponoć wybuch wulkanu na Islandii był na tyle silny, że poprzestawiał ziemi lekko bieguny i rok trwa mniej/więcej 8 sekund. Tych 8 sekund – myślę – można sobie odpuścić. Choć jeśli tak popatrzyć na to w większej skali… No właśnie. Rzeczy na pozór nieistotne, gdy spojrzymy na nie inaczej, nabierają jednak swojego znaczenia. Czasem trudno je przecenić.
Jakby na to nie patrzeć nadszedł czas podsumowań. Pełno ich w mediach. Tu ranking polityczny, tam towarzyski. Zdarzają się i naukowe. W sumie ciekawe. Choć z drugiej strony dość oczywistym jest dla nas, że wszystkie opisywane wydarzenia stoją w cieniu 10 kwietnia. Katastrofa smoleńska przyćmiła nawet tragedię tysięcy rodzin nękanych w mijającym roku powodziami. I w odróżnieniu od powodzi jeszcze długo będzie rozpalała emocję na szeroką skalę. Bo wszak do powodzi zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Do katastrof lotniczych, w których ginie tyle osób „z pierwszych stron gazet” – nie.
Pozostaje tylko żałować, że jak zwykle nie wyciągniemy wniosków z katastrof, które stały się naszym udziałem. Że o marnowaniu kapitału społecznego nie wspomnę. A w sumie dlaczego nie..? Może warto? Bo przecież, choć naiwnością było sądzić, że nasza – tak szeroko manifestowana – wspólnotowość, której zaczynem stała się katastrofa smoleńska, będzie zjawiskiem trwałym, to mieliśmy prawo wierzyć, iż stanie się ona początkiem końca postpolityki w polskim wydaniu. Tymczasem gorsząca awantura o krzyż na Krakowskim Przedmieściu i dzisiejszy żenujący spektakl, którego istotą jest spór o prawo do nowego mitu założycielskiego, przekreśliły te nadzieje w sposób dokumentny.
Szukam w pamięci jakichś pozytywów mijającego roku. Znajduję kilka. Ot chociażby ten, że nasza reprezentacja wygrała w końcu mecz. Wybrzeże Kości Słoniowej to wszak godny nas przeciwnik. Szczerze powiedziawszy piłka nożna nie stanowi szczególnego obiektu moich westchnień. Tym niemniej czasem oglądnięcie meczu może stać się początkiem pięknej przygody. Ja uświadomiłem sobie, że nic nie wiem o kraju, o tak wdzięcznej nazwie. Wróć! Nic nie wiedziałem. Bo jeszcze w trakcie meczu to i owo sobie wygooglałem. A teraz z zapartym tchem śledzę wszystkie doniesienia z tamtego rejonu. No i martwię się trochę. Ot chociażby powyborczym patem w ojczyźnie kakao. Jeszcze bardziej martwi mnie jednak los Buszmenów w innym rejonie Afryki, w Botswanie.
Na szczęście mamy nie tylko polityków, ale i naukowców. Ci w końcu wymyślą coś żeby pogodzić interesy Buszmenów i amatorów diamentów. Mijający rok dowiódł, że na wiele świat nauki stać. Taki np. dr Alexandry Burt z Michigan State University odkrył, że „Żonaci panowie, najogólniej mówiąc, zachowują się lepiej niż single. Po pierwsze dlatego, że małżeństwo łagodzi męskie obyczaje. Po drugie mężczyźni z mniejszą ilością paskudnych cech charakteru żenią się w pierwszej kolejności”. Epokowe odkrycie! Nieprawdaż?!? Szczerze powiedziawszy osobiście wolałbym odkryć, na ile opiewał grant badawczy Pana Doktora i dlaczego to ja go nie dostałem. Jeśli z tego powodu pogorszy mi się jakość snu, zadzwonię do innego światowej klasy specjalisty. Pomóc pewnie nie pomoże, ale ile to się człowiek dowie!
Dzięki naukowcom i dziennikarzom wiemy nie tylko jaki ten świat był, i jest, ale także jaki będzie. Niebawem więc wszelkie dyskusje o parytecie odejdą zasłużenie na śmietnik historii. Świat zdominują kobiety, gdyż dziewczynki czytają więcej niż chłopcy. Pewnie niewiele będzie mnie to interesowało. Będę już wówczas staruszkiem. Innymi słowy będę szczęśliwy. A czyż to nie o szczęście w życiu chodzi? Może nawet przestanie mnie interesować kurs franka i deficyt finansów publicznych. Oj chyba nie… Dostałem ostatnio liścik z ZUS, z którego wynika, że emeryturkę to ja będę miał lichą. Pewnie nie tylko ja… taki uroczy liścik ostatnio dostałem.
Pomimo, że ZUS mnie straszy (za dobrze sypiam, czy co?), miniony rok – osobiście – muszę uznać za bardzo udany. Oswoiłem się z nowym otoczeniem. Nauczyłem się żyć „w rozkroku” pomiędzy Krakowem a Warszawą. Ukazały się trzy nowe książki do których dołożyłem swoich 5 groszy. Dwie kolejne są w druku. Przełamałem się i zacząłem udzielać się na FB. Okazało się, że nie jestem wielbłądem. Ba! Mam nawet na to papiery. Zyskałem kilku nowych przyjaciół. Innych odnalazłem po latach. Basia rośnie, że aż miło patrzeć. No i zdarzyły mi się rzeczy, o których przez ostatnie 10 lat nawet pomyśleć nie śmiałem. Co tu dużo pisać. Dobry rok. I tak sobie życzyłem, by następny nie był tylko gorszy, aż zadzwonił Tomasz z życzeniami „miłości atakującej ze wszech stron”. Strach się bać!!!
Wszystkim, których znam, i tych których jeszcze nie, życzę tego samego. A przynajmniej tego, czego życzę sam sobie. Do siego roku!

poniedziałek, 27 grudnia 2010

New York

Wspominałem już, że lubię New York?

środa, 22 grudnia 2010

Dobrych Świąt!!!

Jutro ostatni dzień przedświątecznego szaleństwa. Nie takie ono straszne, jak na nie utyskujemy. Śpieszymy się przecież, by sprawić radość najbliższym. Stajemy w długich kolejkach. Opatuleni szczelnie pocimy się obficie, bo na zewnątrz zawierucha. Godzinami wystajemy przy kuchennych blatach, by nie zabrakło żadnej z wigilijnych potraw. Sam zakup choinki, jej transport, a zwłaszcza osadzenie w stojaku, to czyny heroiczne niemalże.
Zmęczeni, czasem znużeni czekaniem, zasiadamy do stołu. Najmłodsi wypatrują pierwszej gwiazdy. Jakiż zawód rysuje się na ich twarzach, gdy niebo jest tak pochmurne, że nie sposób jej dostrzec. W końcu jednak i oni dają się przekonać, że już czas.
Opłatek. Jakoś tak czasem nieswojo. Po tych wszystkich spotkaniach z obcymi stanąć twarzą w twarz z tymi, co nam najbliżsi i powiedzieć im szczerze, od serca. Dobrze jeśli pamiętamy jeszcze, jak to się robi. Modlitwa, kolędy, jedzenie. Albo krępująca cisza. Albo telewizor. Znowu „Kevin sam w domu”. Jutro będzie już w Nowym Jorku. A ja lubię Nowy Jork…
Czasem dociera do nas na co czekamy. Oczywiście nie wcześniej niż rozpakujemy prezenty. Wszak to po nie pociliśmy się w kolejkach. I czekamy… Pasterka. Woń alkoholu w przedsionku kościoła. Boże Narodzenie. Wreszcie. Jakoś tak lżej. Jutro wizyta rodziny. Wizyta u rodziny. Kolędnicy. Dziś już raczej rzadko.
Drugi dzień świąt to znajomi. W sumie ciężko powiedzieć po co on tak naprawdę. Żeby nie zmarnowało się nic z tego, co tak wytrwale przygotowywaliśmy wystając przy kuchennym blacie? A może po to, by wypocząć po przedświąteczno-świątecznym maratonie. Czy to ważne? Ważne, że jest! Szkoda, że w tym roku to niedziela…
Kiedy myślę o świętach przypominam sobie co czułem wypatrując pierwszej gwiazdy. Smakuję zapach siana, którym obficie wyłożona była podłoga pod stołem u Wujny Józkowej. I czekanie na pasterkę. A potem to wielkie zdziwienie, że już świta. Kolędowanie u Wujny Frankowej. Dziadka, który w skupieniu wpatruje się w obraz Świętej Rodziny. Opowieści, jak kiedyś na wigilię przychodzili grekokatolicy. Już ich nie ma. Gdzieś w lesie rosną jeszcze jabłonie. Wszystko, co po nich zostało.
W Boże Narodzenie lubię poczuć się jak dziecko. Ufny. I wszystkim życzę tej ufności w jego sens!

wtorek, 14 grudnia 2010

W prasie i w Przemyślu

Nie mam dzisiaj serca do prasówki. Ale jak tu nie czytać?!? Jakiś dzień dobrych wiadomości dzisiaj, czy co? Po pierwsze polskim bankom nic nie grozi. Wprawdzie może to oznaczać zbliżającą się stabilizację cen mieszkań, co dla potencjalnie zainteresowanych kupnem oznacza, że tańsze już raczej nie będą, ale może chociaż o kredyt będzie łatwiej? Po drugie we Wrocławiu (jakoś nie dziwi mnie, że właśnie tam) rośnie konkurencja dla Googla. Lubię Googla. Za Microsoftem nie przepadam. Ale wrocławianom kibicował będę.
Żeby nie było tak miło postanowiłem poszukać newsów, o których „nie wiedzieć co myśleć”. No i jest. Anna Streżyńska, prezes Urząd Komunikacji Elektronicznej, wbija kij w kolejne mrowisko. Tym razem chce obciążyć kosztami budowy infrastruktury nie tylko operatorów.
No i coś z mojej polskiej natury. Oczywiście nie wytrzymałem. Musiałem się dogrzebać jakichś koszmarków. Dwoma się podzielę. Jeden dość oczywisty. Prawo antydopalaczowe – jak można było się spodziewać - jest dziurawe jak ser szwajcarski dzięki czemu internetowe sklepy z dopalaczami, a także zwykli handlarze są poza zasięgiem policji i inspekcji sanitarnej. Drugi także nie wydaje się być zaskoczeniem. Okazuje się bowiem, że Niemcy wypełniają swoje luki w rynku pracy bazując na niegdysiejszej decyzji naszych władz o likwidacji zawodówek.
Żeby jednak nie było, że tylko u nas dzieją się rzeczy niepokojące polecam tekst pt. „Żydzi, uciekajcie z Holandii!” Bartosza T. Wielińskiego z dzisiejszej „GW” stanowiący kolejny przyczynek do dyskusji o fiasku liberalnej koncepcji integracji.
A na koniec, to co cieszy. „Świat według Henryka Berezy to jest - jak sądzę - coś w rodzaju biblioteki. Nie całkiem typowej, bo można w niej i zjeść coś, i napić się, może nawet zdrzemnąć nad lekturą, no a przede wszystkim spotkać przechadzających się między regałami pisarzy” pisze w tekście „Bereza: Czytam, więc jestem” Joanna Szczęsna. Zdrzemnąć raczej nie zdołam się czytając powieściowy debiut Łukasza Saturczaka „Galicyjskość”. Bo jak tu drzemać, gdy na tapecie Przemyśl?

piątek, 10 grudnia 2010

Bułgarska Akademia Nauk

Nie dalej jak w listopadzie natknąłem się na informację o proteście pracowników Bułgarskiej Akademii Nauk przeciw jej niedostatecznemu finansowaniu, co grozi ograniczeniem prac badawczych. Dzisiaj, za pośrednictwem znajomej, dotarła do mnie prośba prof. Katii Michajłowej z Instytutu Etnologii i Folklorystyki Bułgarskiej Akademii Nauk następującej treści:
>>Drodzy polscy koledzy i poloniści,
Obecny rząd bułgarski chcę zlikwidować Bułgarską Akademię Nauk, najstarszą i podstawową instytucję naukową w Bułgarii, obchodzącą w tym roku 141 lat istnienia. My, bułgarscy naukowcy od miesięcy protestujemy bez skutku, teraz szukamy poparcia od różnych zagranicznych instytucji naukowych. Prosimy zapoznać się z listem protestującym. Będziemy bardzo wdzięczni za podpisanie petycję. Każdy głos poparcia bułgarskiej nauki jest dla nas bardzo cenny<<.
List znajduje się pod adresem: http://www.science.nauka2010.com/.
Choć niewiele wiem o sytuacji w Bułgarii i BAN, ja podpiszę…

wtorek, 23 listopada 2010

Biblioteki - demokracja

Rys historyczny.
Pierwsze biblioteki powstały już w trzecim tysiącleciu p.n.e. (np. w Egipcie i Chinach). O pierwszych bibliotekach, które można by określić mianem publicznych możemy zaś mówić już w okresie helleńskim. Ich tradycja – w europejskim kręgu kulturowym – zgasła jednak wraz ze starożytnością. W średniowieczu rozwinęły się natomiast biblioteki klasztorne i kościelne (XIII-XIV wiek), a następnie uniwersyteckie. Podstawową funkcją tych pierwszych bibliotek było gromadzenie ksiąg, jak również ich wytwarzanie. Pojawienie się na rynku większej ilości książek, a zwłaszcza wynalazek druku sprawiły, że stały się one bardziej dostępne, co stanowiło początek bibliotek dworskich.
Większa dostępność słowa pisanego nie oznaczała jednak szerokiego do niego dostępu. Cena książki oraz układ warunków społecznych sprawiały, że biblioteki – podobnie zresztą jak wykształcenie – miały charakter elitarny. Stopniowo jednak, od XV wieku, powstały liczne biblioteki humanistów, królów, możnowładców, czy biblioteki mieszczańskie. Okres reformacji bardzo wyraźnie wpłynął na rozwój bibliotek miejskich. W XVII-XVIII wieku niektóre biblioteki (np. możnowładców) znowu zaczęły nabierać charakteru bibliotek publicznych. Pojawiły się wówczas także biblioteki fundacyjne, które ze swej natury służyć miały szerszym kręgom społecznym i przyczyniać się do podnoszenia stanu wiedzy oraz edukacji. W Oświeceniu, przy instytucjach naukowych, zaczęły powstawać pierwsze biblioteki specjalne, a w wraz z kasacją zakonów księgozbiory, które zamknięte były dotychczas w klasztorach, zasiliły biblioteki świeckie.
W XVIII-XIX wieku, kiedy nastąpił gwałtowny rozwój nauki, zaczęły powstawać biblioteki towarzystw naukowych, a w XIX wieku i na początku XX stulecia - jednocześnie z upowszechnieniem się nauki - biblioteki uzyskały rangę instytucji społeczno–kulturalnych o charakterze publicznym.
Biblioteki i ich funkcje stawały się coraz bardziej zróżnicowane. Powstały i rozwijały się biblioteki powszechne. Organizowano biblioteki narodowe, parlamentarne, władz i urzędów, a także biblioteki specjalne (np. biblioteki dla niewidomych, biblioteki szpitalne, czy biblioteki dla dzieci).
Gwałtowny rozkwit nauki, techniki, szkolnictwa, wzrost produkcji wydawniczej – to wszystko spowodowało intensywny rozwój bibliotek i usług bibliotecznych. Wzrastał i różnicował się stan zbiorów oraz ich wykorzystanie. Rozwijały się biblioteki szkół wyższych, naukowe i fachowe. Działalność bibliotek w zakresie udostępniania i udzielania informacji rozszerzała się. Pojawiły się pierwsze wypożyczalnie międzybiblioteczne, doktryna udostępniania zbiorów ewoluowała w kierunku wolnego do nich dostępu, w końcu – wraz z rozwojem Internetu – pojawiły się biblioteki cyfrowe.
Od elitaryzmu do egalitaryzmu.
Dostęp do słowa pisanego, a więc do wiedzy i idei, stanowił od zawsze synonim stopnia udziału w sprawowaniu władzy. Im był dla danej jednostki czy grupy łatwiejszy, tym większy stawał się jej wpływ na sprawy publiczne. Dobrze ilustruje tę tezę historia bibliotekarstwa. Stopniem dostępu do usług bibliotecznych można by de facto mierzyć poziom demokratyzacji społeczeństw. Początkowo księgozbiory były jedynie domeną władcy i dopuszczanej przez suwerena do udziału w sprawowaniu rządów elity. W dalszej kolejności krąg osób dopuszczonych do korzystania z bibliotek poszerzył się o kastę klerków, co oznaczało również wzmocnienie ich wpływu na sprawowanie realnej władzy. Dopiero od dwóch stuleci, powszechny oraz swobodny dostęp do bibliotek i świadczonych przez nie usług wiązać można z demokratyzacją społeczeństw.
Warto podkreślić znaczenie dwóch użytych wyżej pojęć: "powszechny" i "swobodny". Zastosowane w tym kontekście nie są synonimami. "Powszechny" oznacza bowiem fizyczną i faktyczną dostępność zbiorów bibliotecznych dla wszystkich. Bez względu na to, czy owi "wszyscy" pragną z tych zbiorów korzystać - posiadają taką możliwość. "Swobodny" zaś oznacza fakt, że zbiory te kształtowane są w sposób nieskrepowany, wolny od ideologicznych nacisków. W tym kontekście przymiotu "swobodny" należy odmówić bibliotekom publicznym działającym np. w państwach totalitarnych lub autorytarnych, gdzie o zasobach bibliotecznych decyduje de iure lub de facto instytucjonalna, albo nieinstytucjonalna cenzura.
Co ciekawe, tego typu spojrzenie na rozwój zasięgu czytelnictwa i – co stanowi element towarzyszący temu zjawisku, a nawet rodzaj jego katalizatora – oddziaływania bibliotek nie jest dominujące w literaturze przedmiotu. Stawiane przez nią tezy dotyczą przede wszystkim rozwoju i upowszechniania nauki oraz edukacji. W tym kontekście, zmiany charakteru władzy i stopnia udziału w niej mniejszych lub większych grup schodzą na plan dalszy. Musi to zastanawiać, bo zbadanie korelacji między tymi zmiennymi zapewne pozwoliłoby nam odpowiedzieć na szereg pytań, a zwłaszcza te dotyczące związku pomiędzy poziomem edukacji społeczeństw, a dominującym w danym kręgu kulturowym systemem sprawowania władzy. W dalszej kolejności pozwoliłyby określić – w granicach przyjętej koncepcji ustrojowej – zadania, jakie stoją przed bibliotekami różnego typu, w tym także odpowiedzieć na pytanie o potrzebę istnienia bibliotek publicznych i – ewentualnie – rolę jaką powinny odgrywać.
Biblioteki publiczne a demokracja.
Jeśli przyjąć za dopuszczalny powyżej zaprezentowany tok myślenia, należałoby zarazem uznać, że biblioteki publiczne nie tyle są produktem demokracji, co demokracja jest produktem bibliotek. To oczywiście duży skrót myślowy, którego celem jest wskazanie związku pomiędzy szerokim dostępem do idei, których biblioteki są depozytariuszami, a przemianami społecznymi, jakie są pochodną upowszechniania się idei.
Analogicznie – można by uznać -, że jakość bibliotek publicznych stanowi odzwierciedlenie jakości demokracji w danym państwie. Tezę tę da się zresztą zilustrować materiałem empirycznym. Wystarczy bowiem odwiedzić biblioteki publiczne w Skandynawii, Francji, Szwajcarii czy na Wyspach Brytyjskich, a następnie w Polsce, na Ukrainie czy Białorusi, by móc przekonać się czym różni się dojrzała demokracja od demokracji ledwie ugruntowanej, raczkującej, czy iluzorycznej.
Idąc dalej tym tokiem myślenia można założyć, że stosunek ruchów ideowych, partii politycznych, czy konkretnych polityków do bibliotek publicznych stanowi probierz ich rzeczywistego stosunku do idei demokracji. Wiele znaczący w tym kontekście jest także brak jakiegokolwiek stanowiska w sprawie czytelnictwa i bibliotek publicznych. Oznacza on wszak – w rzeczy samej – brak zainteresowania podnoszeniem poziomu świadomości społeczeństwa, a co za tym idzie jakości jego wyborów. W konsekwencji – brak zainteresowania demokracją, rozumianą jako ustrój, w którym świadomi obywatele uczestniczą w sprawowaniu władzy - jako systemem politycznym.
Można więc stwierdzić, że stan polskich bibliotek publicznych stanowi odwzorowanie poziomu polskiej demokracji. Działania zaś, których celem jest podniesienie poziomu świadczonych przez nie usług to działania wzmacniające przemiany demokratyczne w naszym kraju.
Z drugiej strony wiele mówi to o odpowiedzialności samych bibliotekarzy. Muszą być oni bowiem świadomi, że stanowią niezwykle istotny element tego procesu. To od nich bowiem – w decydującej mierze – zależy poziom usług bibliotecznych, a co za tym idzie także zasięg czytelnictwa. A z tym ostatnim – jak doskonale wiemy z corocznych badań Instytutu Książki i Czytelnictwa Biblioteki Narodowej – dobrze nie jest.
Tymczasem śmiem twierdzić, że polskie biblioteki publiczne stały się instytucjami, których działalność w dużej mierze łagodzi dysfunkcyjność lub realny brak bibliotek szkolnych, a poza tym dostarcza rozrywki niewielkiej grupie osób spoza kręgu dzieci i młodzieży. Skoncentrowanie na zbiorach, a w zasadzie ich braku, spowodowało, że stały się instytucjami wyalienowanymi ze społeczności lokalnych jako takich, a co za tym idzie zmarginalizowanymi, pozbawionymi należnego im szacunku i opuszczonymi.

Jeśli biblioteki rzeczywiście mają odgrywać rolę, jaką przypisuje się im w społeczeństwach demokratycznych, muszą nie tylko być instytucjami zlokalizowanymi w nowoczesnych obiektach, wyposażonymi w najnowszy sprzęt, z dostępem do różnych mediów i szeroką ofertą czytelniczą. Muszą również być instytucjami żyjącymi problemami społeczności, którym służą. Więcej – muszą znaleźć się w centrum tych problemów. Innymi słowy, obok budynku urzędu gminy i miejscowej plebani stać się miejscami, gdzie przeżywa się i rozwiązuje lokalne problemy, świętuje sukcesy i zastanawia nad przyszłością.

środa, 3 listopada 2010

Wybory

21 listopada 2010 roku odbędą się wybory samorządowe. Kandyduję w nich do Sejmiku Województwa Małopolskiego z 16 (ostatniego) miejsca na liście nr 10 Komitetu Wyborczego Wyborców „Wspólnota Małopolska Marka Nawary” (okręg nr 3 obejmujący miasto Kraków). Nie prowadzimy szeroko zakrojonej kampanii. Nie jesteśmy partią polityczną. Nie dysponujemy publicznymi środkami, które można by na ten cel przeznaczyć. Ma to jednak i swoje zalety. Bo choć nie możemy sobie pozwolić na bilbordy i spoty telewizyjne, to nie musimy słuchać rozkazów z Warszawy. KWW „Wspólnota Małopolska Marka Nawary” gromadzi ludzi doświadczonych, samorządowców, przedsiębiorców, społeczników… Ich wybór stanowi gwarancję rzetelnego zajęcia się sprawami Małopolski. Hasło naszej kampanii to: SERCE I WIEDZA DLA MAŁOPOLSKI. Osobiście dodałem do tego jeszcze SOLIDNIE – UCZCIWIE – SKUTECZNIE!

Jest kilka spraw, którym szczególnie chciałbym poświęcić się, jako radny Województwa Małopolskiego. Wierzę bowiem, że od tego, jak będzie rozwijał się Kraków, jako stolica regionu, zależy przyszłość całego województwa. Aby Kraków był metropolią, Sejmik Województwa Małopolskiego musi dołożyć starań, żeby:

* Zapewnić miastu dostępność komunikacyjną. To konieczność dokończenia budowy obwodnicy Krakowa oraz budowy nowego przebiegu dróg wojewódzkich łączących miasto z subregionami. Radni Sejmiku muszą dołożyć wszelkich starań, by połączenie drogowe z Kielcami i Warszawą znalazło się w planach inwestycyjnych na najbliższe lata. Podobne zadania czekają samorząd w sprawie przebudowy szlaków kolejowych oraz budowy sprawnego systemu przewozów regionalnych. Komunikację ze światem musi zapewnić rozbudowane i racjonalnie zarządzane lotnisko w Balicach, które powinno uzyskać dogodne połączenie drogowe i kolejowe z centrum Krakowa.

* Zapewnić miastu bezpieczeństwo powodziowe. W tym zakresie Województwo ma szczególnie dużo do zrobienia. Niezbędne jest dokończenie modernizacji wałów wiślanych, przeprowadzenie prac modernizacyjnych na mniejszych ciekach wodnych, zastąpienie śluz łączących je z Wisłą przepompowniami. Dotyczy to zwłaszcza Potoku Kostrzeckiego, Strugi Rusieckiej, Potoku Sidzinka i Serafy. Dopracowania wymaga też system reagowania na zagrożenie powodziowe służb melioracyjnych oraz instytucji odpowiedzialnych za zarządzanie kryzysowe.

* Zapewnić miastu dobrze zorganizowaną opiekę medyczną. Wzmocnienia wymaga cały system ratownictwa medycznego - od Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego po sieć Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych. Szpitalom Wojewódzkim należy stworzyć warunki, w których będą w stanie w pełnym zakresie realizować swoją misję. Oznacza to ich dokapitalizowanie oraz wsparcie dla działań restrukturyzacyjnych i modernizacyjnych. Województwo powinno wspierać też innowacyjne inicjatywy w zakresie służby zdrowia, w tym ideę budowy w Krakowie pierwszego w Europie Centrum Leczenia Szpiczaka.

* Zapewnić wszystkim krakowianom dostęp do kultury. Województwo nie tylko powinno dbać o powstawanie nowych instytucji kultury i nowych obiektów, w których one funkcjonują, ale przede wszystkim mieć wieloletnią strategię ich funkcjonowania, popartą odpowiednimi gwarancjami finansowymi. W szczególny sposób Województwo powinno zadbać o biblioteki publiczne oraz inne inicjatywy zmierzające do promocji czytelnictwa.

* Zapewnić warunki dla rozwoju przedsiębiorczości. Będzie to możliwe dzięki właściwemu wykorzystaniu środków europejskich, a także wydajnemu gospodarowaniu majątkiem Województwa. Oznacza to konieczność włączenia się w działania zmierzające do zapewnienia Polsce jak największego udziału w europejskim budżecie na lata 2014-2020 oraz podjęcie pracy nad innym niż dotychczas sposobem wykorzystywania majątku, którego nasz Region jest właścicielem. Środki europejskie i dochody z majątku służyć muszą wspieraniu powstawania nowych podmiotów gospodarczych oraz innowacyjnych projektów przedsiębiorstw już istniejących.

* Stworzyć warunki dla rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. To konieczność rozszerzenia zakresu współpracy z organizacjami pozarządowymi poprzez stworzenie funduszu małych i dużych grantów oraz odbiurokratyzowanie sposobu wydatkowania tych środków. Obecnie obowiązujące regulacje paraliżują realizację wielu cennych projektów. Koniecznym jest wykorzystywanie możliwości „powierzania” stowarzyszeniom i fundacjom realizacji zadań publicznych. W wielu przypadkach będą one wykonywały je lepiej i taniej niż administracja.

* Zapewnienie instytucjom publicznym możliwości profesjonalizacji działań i rozwoju. Oznacza to wdrożenie w życie zasad „nowego zarządzania publicznego”. Administracja regionalna i inne podległe Województwu jednostki powinny kierować się jednolitymi (transparentnymi i obiektywnymi) standardami zatrudniania oraz awansu wewnętrznego opartego o kompetencje i zaangażowanie. To one – a nie koneksje polityczne – winny decydować o tym, kto w nich pracuje i nimi zarządza.

Czy potrafię zmierzyć się z tymi problemami? Gwarancją tego, że tak, jest moje dotychczasowe doświadczenie.
Niebawem skończę 40 lat. Od dwudziestu jestem związany z Krakowem. Tutaj studiowałem, założyłem rodzinę, dojrzewałem zawodowo i społecznie. Studia ukończyłem na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie uzyskałem stopień naukowy doktora nauk humanistycznych. Od dziesięciu lat jestem związany z instytucjami publicznymi. Pełniłem funkcje Rzecznika Prasowego Wojewody Małopolskiego, Pełnomocnika Wojewody ds. Mniejszości Narodowych i Etnicznych, Dyrektora Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie, Dyrektora Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego. W ramach licznych projektów i inicjatyw dydaktycznych współpracuję z Małopolską Szkołą Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, Uniwersytetem Pedagogicznym w Krakowie oraz Stowarzyszeniem Willa Decjusza. Jestem członkiem Stowarzyszenia „U siebie – At home”, Korporacji Samorządowej im. Józefa Dietla oraz Małopolskiego Stowarzyszenia Rozwoju Regionalnego, gdzie pełnię funkcję Przewodniczącego Zarządu.
Mam nadzieje, że zetknęli się Państwo z efektami mojej dotychczasowej pracy. Bardzo bym chciał, żeby to one mówiły raczej o mnie niż ja sam. Każdy głos, który uzyskam dzięki temu, że znacie mnie takim jakim jestem, polecił Wam moją kandydaturę ktoś, kto mnie osobiście zna lub zetknął się z tym, co udało mi się dotychczas zrobić to dla mnie wartość, której przecenić nie sposób.
W życiu kieruję się prostymi zasadami - solidność, lojalność, uczciwość i skuteczność. Za konsekwentne ich przestrzeganie czasem muszę płacić bardzo wysoką cenę. Nie zniechęciło mnie to jednak do pracy na rzecz dobra wspólnego. Chciałbym swoją wiedzą i doświadczeniem służyć Państwu jako Radny Województwa Małopolskiego. Dlatego proszę o Państwa głos w wyborach 21 listopada br.


dr Artur, Zygmunt Paszko
kandydat na Radnego Województwa Małopolskiego
Lista nr 10, miejsce 16 (ostatnie)
Komitet Wyborczy Wyborców „Wspólnota Małopolska Marka Nawary”

poniedziałek, 1 listopada 2010

Obciach

Okres przedwyborczy od lat traktuję ze szczególną czułością. Bo choć napracować się trzeba, to i zabawy jest co niemiara. Kiedyż bowiem indziej można – wyciągając pocztę ze skrzynki – zobaczyć więcej obciachowych zdjęć, czy przeczytać więcej bardziej nieporadnie skleconych zdań? A i ta celność obietnic skojarzona z rzeczywistymi kompetencjami organów, do których aspirują kandydaci. Rzecz godna badań najwyższych autorytetów!
W tym roku przyglądam się wyborom w sposób szczególny. Wszak sam biorę w nich udział. Może dlatego jakiś taki przeczulony jestem. No bo dziwnie się poczułem, kiedy na pierwszym miejscu podkrakowskiej listy PO do Sejmiku Województwa Małopolskiego zobaczyłem aktualnego radnego, który wszem i wobec ogłosił był swego czasu, że nie wiedział nad czym głosuje. Dzisiaj przebił go kolejny polityk PO, starający się o reelekcję do Rady Miasta Krakowa. Okazało się bowiem, że plakaty klei na oklejonych dyktach innego kandydata PO. Tyle że do Parlamentu Europejskiego. I jakoś nikt z przeze mnie pytanych nie chciał uwierzyć, że są to podkłady z odzysku. Można więc założyć, że nawet jeśli ów kandydat radnym ponownie zostanie, nie będzie miał lekko w partii.
Na Olimp wyborczego obciachu wspiął się jednak tarnowski PiS. Otóż pełnomocnik wyborczy tej partii w jednym z okręgów zarejestrował listy ułożone według własnego pomysłu, a nie zgodne z decyzją Komitetu Wyborczego Wyborców. Przy okazji usunął z niej większość powiatowych, politycznych tuzów. Awantura z prokuratorem w tle, a kobyłka u płota.
Obciach w polityce to chleb powszedni. Może więc ktoś zdecydowałby się prowadzić jego ranking? Mógłbym nawet ufundować nagrodę. Coś na kształt trójkowych „Srebrnych Ust”. Jeśli znajdzie się chętny zgłaszam pierwszego kandydata – „minister ds. TVN 24” Julię Piterę, która - choć nie zrealizowała żadnego z zadań przypisanych jej jako Pełnomocnikowi Rządu ds. Opracowania Programu Zapobiegania Nieprawidłowościom w Instytucjach Publicznych - znajduje czas na osobiste sprawdzanie tysięcy anonimowych donosów i tropienie przekrętów z kategorii tych z dorszem zakupionym za 8,16 zeta.

sobota, 30 października 2010

Medialne oszczerstwa


Niżej przeklejam maila, który dotarł do mnie dzisiejszego ranka. Tekst o sprawie można znaleźć m.in. na stronach „Rzeczypospolitej”. Sama petycja zaś znajduje się na stronie Fundacji Kościuszkowskiej. Ja podpisałem. Zachęcam! Może jak będzie nas więcej, ten obłęd kiedyś się skończy!!!

Dear Friends,

As the media are engaging in Holocaust revisionism by using phrases such as "Polish concentration camps" and "Polish death camps," The Kosciuszko Foundation has posted this petition on it's web site demanding that the media stop using these libelous phrases.

News outlets that use these defamatory phrases are teaching a new generation of impressionable newspaper readers that the Holocaust was carried out by Poles rather than Nazi Germany.

Poland did not exist from September 1939 until 1945. Maps from this time period show that the camps were built in "The Greater German Reich," part of Hitler's Germany that had expanded east. The camps were established by Germans, run by Germans and guarded by Germans. The Nazis gave them German names like "Auschwitz" and hung German words over the entrance, "Arbeit macht frei."

We want to send a message to media companies that they must stop using use these historically erroneous phrases. Please let the media hear our outrage about this by signing our petition.

Respectfully,

Alex Storozynski
President & Executive Director
The Kosciuszko Foundation:
The American Center of Polish Culture

środa, 27 października 2010

Event

Nasłuchałem się na szkoleniu, z którego właśnie wróciłem, że dobry sen jest oznaką wysokiej samooceny. Zastanawiam się więc, po dzisiejszej nocy, jak z tą moją samooceną jest, bo oko udało mi się zmrużyć ledwie na 2 godziny. Pozostały czas po głowie tłukły mi się słowa kilku polityków i publicystów, którzy wieczorową porą spierali się o wymiar i znaczenie tragedii, która miała miejsce w lokalu PiS w Łodzi.
Tylko na ułamek sekundy w dyskusjach tych pojawił się element współczucia dla rodziny zamordowanego i refleksja, że temat jest w stopniu wręcz niezwykłym eksplorowany nad niezamkniętą jeszcze trumną. Resztę antenowego czasu wypełniły dywagacje na temat tego, kto tak naprawdę ma prawo czuć się zagrożonym, czy był to mord polityczny w rzeczy samej i czy możliwa jest zmiana języka debaty publicznej. Strony prześcigiwały się w przypisywaniu odpowiedzialności adwersarzom i w deklarowaniu szczytnych zamierzeń, których spełnienie będzie możliwe pod warunkiem takim to a takim. Bicie w cudze piersi rozchodziło się echem skołatanych myśli.
I choć wiele mnie w tych dysputach uderzyło jedna rzecz tak naprawdę nadal nie daje mi spokoju. Nie jestem w stanie uwierzyć w żadną z tych deklaracji. Pytanie więc brzmi: czy to ja stałem się krańcowo nieufny, czy też w realiach postpolityki nie ma żadnych świętości, a ludzka śmierć jest równie dobrym towarem jak każdy inny event ogniskujący ludzką uwagę? No i jeszcze jedno. Dlaczego nie mogłem spać. Bo brak mi pewności siebie..?



sobota, 23 października 2010

Urodziny

Moja córka skończył właśnie 5 lat. Jest piękna, wspaniała i nieznośna. Trudno opisać co czuję, kiedy co tydzień stwierdzam, jak bardzo „wydoroślała”. Patrzę na nią z zachwytem. Kiedy rozmawiamy wiem, że to co najtrudniejsze jeszcze przed nami. Ale cieszę się, że ciągle pamięta, co to smuga kondensacyjna, i że żartuje sobie ze mnie udając, że nie potrafi zapamiętać słowa „enzym”.
Z telewizji dowiedziałem się, że „TVP 2” kończy właśnie 40 lat. Dziwne… Jak dziś pamiętam dzień, kiedy mój ojciec dumnie montował „przystawkę” do czarno-białej Unitry. Wszystko po to, byśmy mogli oglądać „Dwójkę”. Musiałem mieć co najmniej 7 lat… Co działo się więc z „TVP 2” przez wcześniejszych 8? Czyżby była kanałem tylko dla warszawiaków?
A i mnie czekają niebawem urodziny. Niby jeszcze 4 miesiące, ale już czuję ten dreszczyk emocji. Czterdziecha. Czego to ja się nie nasłuchałem o drugiej młodości. Strach się bać, gdyby miało spełnić się choćby 10%. Na razie jednak cieszę się swoim 39,5!



piątek, 22 października 2010

Czytajmy!!!

Zdarzyło mi się kiedyś być w Madrycie. Pierwszy kontakt z tym miastem to lotnisko i znajdująca się pod nim stacja metra. Po kilku chwilach mogłem już przesiąść się na linię docelową. Widok jaki zobaczyłem na stacji pośredniej sprawił, że oniemiałem. Centralny jej punkt stanowiła… biblioteka! Mała, nowoczesna, dobrze zaopatrzona. Ten obraz prześladuje mnie za każdym razem, kiedy czytam kolejne dane dotyczące czytelnictwa w Polsce i przypominam sobie stan polskich bibliotek publicznych.

Ostatni, roczny raport Instytutu Książki i Czytelnictwa przynosi informację, że jedynie 38% Polaków ma jakikolwiek kontakt z książką. To najniższa wartość tego wskaźnika od początku prowadzenia tych badań – czyli od 1992 roku. Systematyczny spadek tej wielkości też nie napawa optymizmem. Jeszcze w 2004 roku ten sam wskaźnik był dokładnie 20% wyższy (58%).

Jeśli już czytamy, sięgamy przede wszystkim po popularne powieści: obyczajowo-romansowe (18%) i sensacyjno-kryminalne (15%) oraz książki encyklopedyczno-poradnikowe (14%). Czytamy również literaturę faktu (11%), książki dla dzieci i młodzieży (10%), fantastykę (10%) oraz lektury szkolne i podręczniki (10%). Nieco rzadziej zdarza nam się zagłębiać w lekturę książek religijnych (7%) i opracowań fachowych (7%). Niektórzy lubią eseistykę i publicystykę (2%) oraz literaturę ezoteryczną (1%).

Głównym źródłem książek są dla Polaków biblioteki (40%), zwłaszcza publiczne (27%), następnie własny księgozbiór (36%), księgozbiory rodziny i znajomych (35%), ostatnie zakupy (35%). Zakup co najmniej jednej książki rocznie deklaruje jedynie 23% Polaków. Jeszcze w 2002 roku było ich 14% więcej. Warto żebyśmy pamiętali, iż część z osób deklarujących, że kupują książki, przyznaje zarazem, że są to podręczniki szkolne dla ich dzieci…

To, że nie czytamy pociąga za sobą bardzo poważne konsekwencje. Mierzy się je m.in. tzw. poziomem piśmienności. Na szeroką skalę badania w tym zakresie przeprowadzono pod auspicjami OECD w 1994 roku. Ich celem było stwierdzenie jaki wpływ ma piśmienność (rozumiana jako sprawność odczytywania ze zrozumieniem różnego typu tekstów) na życie lokalnych społeczności. Badania te wykazały, że piśmienność jest podstawą, która określa jednostki (i całe społeczeństwa) jako zdolne do dostosowywania się do szybko zachodzących zmian w świecie, posiadające umiejętność skutecznego uczenia się, podatne na przyswajanie wiedzy, otwarte na wszelkie zmiany i innowacje, co jest niezmiernie ważne dla zawodowej mobilności. Wyniki tych badań unaoczniły wszystkim, że dobrze pojęty interes ogólny to utrzymanie członków społeczeństwa na wysokim poziomie piśmienności. Jest to bowiem ważny czynnik wzrostu ekonomicznego kraju, warunkujący jego rozwój społeczny i kulturalny. Jednostce natomiast umożliwia właściwe funkcjonowanie w nowoczesnym społeczeństwie.

Efektem tego badania w Polsce są wyniki, które budzą co najmniej niepokój. Około 40% współczesnych Polaków cechuje bardzo niski poziom piśmienności, co oznacza, że nie są oni przygotowani do uczestnictwa w obiegu informacji. Nie poradzili sobie z takimi zadaniami, jak: czytanie ze zrozumieniem tekstów, liczenie podczas zakupów, wypełnianie kwestionariuszy, zażywanie leków zgodnie z zaleceniami na ulotce itp. Jest to równoznaczne z wykluczeniem takich osób poza nawias nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa, gdyż piśmienność traktuje się jako istotny element określający przygotowanie jednostki do uczestnictwa w kulturze i życiu publicznym. A pamiętajmy, że badania te przeprowadzono 16 lat temu. Spadek czytelnictwa w tym czasie jest na tyle dramatyczny, iż można przypuszczać, że dzisiaj wyniki te byłyby jeszcze gorsze.

Niski poziom czytelnictwa przekłada się nie tylko na stan kapitału społecznoekonomicznego Polaków, czy niską świadomość wyborów politycznych, ale także zagraża ich tożsamości, jako wspólnocie. Książka zaspokaja ciekawość poznawczą czytelnika, potrzeby emocjonalne, stanowi kulturalną rozrywkę, rozwija wrażliwość na piękno języka. Jest zarazem taką formą utrwalania informacji, która pozwala powracać do niej wielokrotnie, stanowiąc dzięki temu istotne źródło zdobywania wiadomości i wywoływania różnego rodzaju przeżyć intelektualnych, moralno-społecznych, czy estetycznych. Treści zawarte w czytanych tekstach odgrywają zasadniczą rolę w kształtowaniu się poglądów, systemów wartości, opinii i tożsamości kulturowej człowieka. My, Polacy, powinniśmy to rozumieć w sposób szczególny. "Historii naszego kraju – jak pisze w jednej ze swoich książek prof. Papuzińska - zwłaszcza w XIX wieku towarzyszyło przeświadczenie o wielkiej władzy słowa pisanego nad ludzkimi myślami i czynami, żarliwa wiara w jego moc, w społeczne posłannictwo pisarza. To właśnie literaturze między innymi zawdzięczamy utrzymanie swej narodowej świadomości i zwartości. Książka i prasa przejmowały w okresie zaborów funkcje wielu nie istniejących instytucji publicznych, gorące słowa poetów, filozofów i społeczników mobilizowały całe zbiorowości do społecznych i narodowych zrywów". Czy więc – w tym kontekście – nie jest zasadne pytanie o naszą przyszłość, jako niepodległej wspólnoty, w sytuacji, kiedy przestajemy sięgać po książki?

Kiedy zadaje takie pytania słyszę czasem, że przesadzam. Że w świecie nowych mediów znaczenie książki spada w sposób naturalny. Tymczasem jednak, pomimo intensywnego rozwoju nowoczesnych form utrwalania i wymiany informacji, takich jak telewizja, radio film, czy Internet, książka nadal pozostaje głównym źródłem zdobywania wiedzy o współczesnej rzeczywistości i o naszej przeszłości historycznej. Nowe media są często atrakcyjniejsze, łatwiejsze w odbiorze, bardziej sugestywne, bo atakujące wiele zmysłów jednocześnie. Książka jednak zachowała swą uprzywilejowaną pozycję między innymi dlatego, że daje możliwość indywidualnego wyboru oraz różnorodności form zastosowania, możliwość ingerencji w treść i tempo prezentacji materiału, czy w końcu możliwość przemyślenia czytanego tekstu, jak też i jego utrwalenia przez wielokrotne czytanie. Poza tym pewnych przeżyć, jakie daje książka nic nie jest w stanie zastąpić. Osobliwość kontaktu z nią polega bowiem na tym, że jest ona tylko impulsem dla ludzkiej wyobraźni. Prawdopodobnie dzięki temu czytanie jest jak najbardziej "prywatną, osobistą i podlegającą samokontroli czynnością człowieka".

W naszym dobrze pojętym interesie leży więc wspólny wysiłek, którego celem jest przywrócenie książce należnego jej miejsca - zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i wspólnotowym. Uświadomienie sobie po raz kolejny, że "Książka jest – jak czytamy w jednym z dokumentów UNESCO – paszportem do świata, paszport ten pozwala przekraczać granice czasu i przestrzeni, przynosi człowiekowi radość i przyczynia się do jego rozwoju. Dla czytelnika książka może być wiernym towarzyszem życiowym, inspiratorem marzeń albo źródłem mądrości. Czytelnik jest obdarzony wolnością wyboru tematu, jak i wyznaczania celu swej lektury, dzięki temu książka staje się środkiem uprzywilejowanego komunikowania się z innymi ludźmi".


Korzystałem z:

1. E. Malmquist, Nauka czytania w szkole podstawowej, Warszawa 1987

2. J. Papuzińska, Czytanie domowe, Warszawa 1975

3. L. Marszałek, Paszport do świata, Warszawa 1986

4. Społeczny zasięg książki w Polsce w 2008 roku – komunikat z badań Biblioteki Narodowej, dokument elektroniczny

5. T. Zatorska, Rozważania naukowe nad czytelnictwem, dokument elektroniczny

czwartek, 21 października 2010

Jesteśmy sektą ludzi normalnych

Jeszcze 20 lat temu określenie >normalny< byłem w stanie poczytać za kalumnię. Później przyszyły wątpliwości. Bo co tak naprawdę oznacza to sformułowanie? Czym jest >norma<? Kto ją ustanawia? Jest stała, czy zmienia się w czasie? Jak ma się do >wartości<? Dzisiaj łapię się na tym, że >normą< staje się to, co jeszcze 20 lat temu budziłoby nasz najmocniejszy sprzeciw. Uodporniliśmy się na agresję i obłudę. Nie dziwi nas szczucie na siebie ludzi. Z zaciekawieniem obserwujemy techniki manipulowania masami. Bez zażenowania przechodzimy nad cudem, jakim jest – w czasie wyborczym – przekuwanie każdego >nie< na >tak<.

A propos. Zbulwersowały mnie ostatnio informacje o odłożeniu ad calendas graecas projektu budowy kolejnego odcinka obwodnicy Krakowa i przebudowy drogi krajowej nr 7. Widać nie mnie jednego. Bo dzisiaj już mamy >dzień dobrych wiadomości<. Siódemka jednak zostanie przebudowana! A żeby nam nie było mało dostaniemy jeszcze superszybkie połączenia kolejowe w kierunku Rzeszowa. Może nawet ruszy się coś z układem komunikacyjnym związanym z lotniskiem w Balicach. Mało kto cieszy się z tych news'ów tak jak ja. Ręczę! Ale pewnie nie tylko ja zastanawiam się, co z nich zostanie po wyborach. Na szczęście Opaczność sprawiła, że ostatnio mamy je bardzo, bardzo często!

Żeby zostać przy dzisiejszej prasówce. Ciepło zrobiło mi się na sercu, kiedy czytałem >Rzeczpospolitą<. Małopolska pięknieje; Małopolska dobrze wykorzystuje szansę, jaką są środki z europejskiego budżetu; Małopolska stawia na rozwój – naprawdę dobrze się to czyta. A potem stają mi przed oczami ludzie, którym to zawdzięczamy. Przedsiębiorcy, samorządowcy, urzędnicy. O tych ostatnich zazwyczaj najciszej, kiedy trzeba powiedzieć o kimś coś dobrego. Ale to przecież ich mrówczej często pracy zawdzięczamy sprawne – na miarę możliwości - wdrażanie MRPO, POKL czy PROW. Nie ma ta branża dobrej prasy. Słychać o niej zazwyczaj wtedy, gdy trzeba jakoś dowalić. A to, że pracują w przyzwoitych warunkach, że nagradza się ich za solidną pracę itp., itd… Sukcesy przypiszą sobie politycy.

Co to więc znaczy >normalny<? Nadal nie wiem, ale czuję, że >sekta ludzi normalnych< to coś, co lubię.



środa, 20 października 2010

1150

Właśnie rzuciłem okiem na statystyki bloga. 1150 wejść. Warto to uczcić!

Finis coronat opus

Pomyślałem sobie, że najwyższy już czas zamknąć temat, który ciągnie się za mną niemalże półtorej roku. Zastanawiając się, jak to zrobić doszedłem do wniosku, że w liście otwartym, który skierowałem do Radnych Sejmiku Województwa Małopolskiego, ustosunkuję się do stanowiska zajętego w tej sprawie przez Komisję Rewizyjną SWM. List przesłałem do wiadomości kilku dziennikarzy, zwłaszcza zaś tych, którzy byli szczególnie aktywni w owym czasie. Jego treść zamieszczam też niżej.



Kraków, 19 października 2010


Szanowni Państwo

Radni

Sejmiku Województwa Małopolskiego



Szanowni Państwo,


Z pewnym opóźnieniem zapoznałem się ze Stanowiskiem Komisji Rewizyjnej Sejmiku Województwa Małopolskiego z posiedzenia w dniu 26 sierpnia 2010 roku w sprawie zakończenie kontroli w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej przy ul. Rajskiej w Krakowie (znak: KS.III.0042/11/10/2010). Nie ukrywam, że jest ono dla mnie powodem do satysfakcji, ale i budzi pewien niedosyt.

Cieszę się, że Komisja dostrzegła "(…) pozytywne efekty remontu Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie". Zastanawia mnie jednak lakoniczność tego sformułowania. Przypomnijmy, że zarzucono mi, iż nakłady poniesione na realizację projektu adaptacji poddasza budynku przy ul. Rajskiej 1 w Krakowie na cele niezbędne dla właściwej realizacji zadań statutowych Biblioteki są niewspółmierne do osiągniętych efektów, zaś same koszty tej inwestycji uznano za horrendalne. W tym duchu wypowiadali się niektórzy Radni i Członkowie Zarządu Województwa Małopolskiego. Część z tych wypowiedzi miała charakter medialny, łatwo więc i dzisiaj do nich sięgnąć.

Zarówno ja, jak i inni uczestnicy procesu inwestycyjnego, dowodziliśmy, że przedsięwzięcie zostało przeprowadzone w sposób optymalny dla danych warunków makroekonomicznych, zaś uzyskane efekty w stosunku do poniesionych nakładów świadczą o rzetelności w realizacji zadania i dbałości o finanse publiczne. Szczegółowe dane na ten temat opublikowałem swego czasu w Internecie (http://arturpaszko.blogspot.com/2009/08/fakty_8882.html). Koszt adaptacji poddasza, liczony jak dla inwestycji tego typu, nie jest wysoki. Porównanie poniesionych na ten cel nakładów z innymi tego typu inwestycjami realizowanymi w podobnych warunkach dowodzi, iż inwestycja ta została przeprowadzona w sposób wyjątkowo oszczędny.

W tym miejscu warto zadać sobie pytanie, czy nakłady poniesione w celu adaptacji poddasza budynku WBP w Krakowie mogły być niższe. Odpowiedź w tym względzie musi być pozytywna. Świadczą o tym wyniki wszystkich (a było ich sporo – wbrew temu, co twierdziła "Gazeta Wyborcza" i TVP Kraków) kontroli. Wskazują one na decyzję o etapowaniu inwestycji, jako przyczynę wzrostu jej pierwotnie szacowanej wartości. Chciałbym nadmienić, że rozstrzygnięcie to podjąłem nie ja, lecz Zarząd Województwa Małopolskiego II kadencji. Do dzisiaj trudno mi zrozumieć powody, jakie leżały u jej podstaw. Bo – wbrew stwierdzeniu jednego z Członków ZWM – nie mogła być nim "(…) logika realizacji projektów współfinansowanych w ramach Kontraktu Wojewódzkiego". Wspominam o tej kwestii nie dlatego, iżbym domagał się dzisiaj wyciągania politycznych konsekwencji wobec osób wprowadzających w błąd jeden z organów SWM, a tym bardzie osób, które podjęły decyzję o etapowaniu przedmiotowej inwestycji. Chciałbym jedynie podkreślić, iż w moim odczuciu podniesienie tego faktu przez Komisję Rewizyjną uchroniłoby w przyszłości budżet Województwa Małopolskiego przed skutkami krótkowzrocznych decyzji inwestycyjnych.

Na marginesie warto przypomnieć fakt, iż ZWM II kadencji zobowiązał mnie nie tylko do przedstawienia koncepcji etapowania inwestycji, ale także do poważnego ograniczenia jej zakresu. Adaptacja poddasza wiązała się bowiem z koniecznością przeprowadzenia szeregu dodatkowych prac w całym budynku Biblioteki. Argumentowałem, że poddasze nie stanowi odrębnej nieruchomości, a przeciwnie – stanowi integralną część obiektu zlokalizowanego przy ul. Rajskiej 1 w Krakowie. Ingerencja w substancję poddasza wymusza więc przeprowadzenie dodatkowych prac na niższych kondygnacjach. Argumenty te nie spotkały się ze zrozumieniem. Koncepcję adaptacji musiałem drastycznie ograniczyć. Dopiero później udało się Bibliotece pozyskać środki spoza budżetu Województwa Małopolskiego na niektóre z niezbędnych prac. Niestety, nie udało się jej pozyskać środków na realizację zadań z zakresu ochrony przeciwpożarowej, których wykonanie stanowi konsekwencję adaptacji poddasza, dotyczy jednak nie jego samego, lecz całego obiektu. Zarzucanie mi braku działań w tym zakresie, co szczególnie mocno sugerował Kazimierz Czekaj, jest niedorzecznością.

W dalszej części Stanowiska Komisji Rewizyjnej Sejmiku Województwa Małopolskiego z posiedzenia w dniu 26 sierpnia 2010 roku w sprawie zakończenie kontroli w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej przy ul. Rajskiej w Krakowie znajdujemy stwierdzenie, że "(…) dostrzega [ona – AP] naruszenie ustawy zamówień publicznych, lecz zgadza się z wnioskami Regionalnej Izby Obrachunkowej, iż nie było to naruszenie istotne, tzn. powodujące straty materialne dla Województwa". Kwestia ta – moim zdaniem – wymaga nieco szerszego omówienia.

Zarząd Województwa Małopolskiego 12 sierpnia 2009 roku powiadomił Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych przy Regionalnej Izbie Obrachunkowej w Krakowie o naruszeniu przeze mnie dyscypliny finansów publicznych, które polegać miało na:

  1. dokonaniu wydatków ze środków publicznych bez upoważnienia, albo z przekroczeniem zakresu upoważnienia

oraz

  1. udzieleniu zamówienia o wartości 247.025,59 zł w trybie "z wolnej ręki", pomimo braku przesłanek do zastosowania tego trybu.

Badając sprawę Rzecznik Dyscypliny Finansów Publicznych już 9 października 2009 roku stanowczo podważył zasadność pierwszego z tych zarzutów (Postanowienie z dnia 9 października 2009 roku o odmowie wszczęcia postępowania wyjaśniającego w sprawie naruszenia dyscypliny finansów publicznych, sygn. akt: RDFP-512/95/2009) stwierdzając, że nie znajduje on potwierdzenia w materiałach sprawy oraz przepisach powszechnie obowiązującego prawa. Drugą kwestię skierował do decyzji Regionalnej Komisji Orzekającej w sprawach o naruszenie dyscypliny finansów publicznych przy Regionalnej Izbie Obrachunkowej w Krakowie (Wniosek o ukaranie z dnia 7 grudnia 2009 roku, sygn. akt: RDFP-512/95/2009). Należy zaznaczyć, iż Rzecznik uznał, że ponoszę winę nieumyślną za "(…) naruszenie w dniu 23 listopada 2006 roku dyscypliny finansów publicznych w rozumieniu art. 17 ust. 1 pkt 2 lit. a) ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych, poprzez: zawarcie – powołując się na art. 66 i art. 67 ust. 1 pkt 5 lit. a) i lit. b) ustawy (…) Prawo zamówień publicznych (…) - umowy NR WBP-ZP-15/2006 z Przedsiębiorstwem Rewaloryzacji Zabytków w Krakowie Spółka Akcyjna (…) w trybie "zamówienia z wolnej ręki", pomimo braku przesłanek dla zastosowania tego trybu, w zakresie części zamówienia obejmującej "dostawę dźwigów D1 i D2" o wartości: 202.408,00 zł netto (…)". Dlatego też wnioskował o ukaranie mnie najniższą możliwą karą w postaci upomnienia.

Regionalna Komisja Orzekająca rozpatrzyła wniosek Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych dopiero w dniu 7 maja 2010 roku. Przyjęła ona przedstawione przeze mnie argumenty, że działałem w dobrej wierze oraz z korzyścią dla finansów publicznych. Nie podzieliła jednak mojej argumentacji co do zasadności przyjęcia przesłanek z art. 66 i art. 67 ust. 1 pkt 5 lit. a) i lit. b) ustawy Prawo zamówień publicznych jako uzasadniających zastosowanie trybu "z wolnej ręki" dla zakupu ww. wind. Tym niemniej nie zdecydowała o ukaraniu mnie lecz sprawę umorzyła (Orzeczenie Regionalnej Komisji Orzekającej w sprawach o naruszenie dyscypliny finansów publicznych przy Regionalnej Izbie Obrachunkowej w Krakowie z dnia 7 maja 2010 roku, znak: RKO-522/106/09). Czytając uzasadnienie Orzeczenia Komisji dochodzę do przekonania, że Komisja przyjęła moje argumenty mówiące o tym, że podjęcie takich właśnie a nie innych kroków było niezbędne dla dobra finansów publicznych. Niepodjęcie ich groziło szkodą dla tychże! Swój wywód w tym względzie oparłem o przepis art. 44 ustawy o finansach publicznych, który w pkt. 3 ust. 1 mówi, iż wydatki publiczne powinny być dokonywane w sposób celowy i oszczędny, z zachowaniem zasad: a) uzyskiwania najlepszych efektów z danych nakładów, b) optymalnego doboru metod i środków służących osiągnięciu założonych celów; 2) w sposób umożliwiający terminową realizację zadań; 3) w wysokości i terminach wynikających z wcześniej zaciągniętych zobowiązań.

Stanowczo brakuje mi odwołania do tych kwestii w przedmiotowym Stanowisku Komisji Rewizyjnej. Dopiero one bowiem tworzą właściwy kontekst dla słów: "(…) dostrzega naruszenie ustawy zamówień publicznych (…)". Owo naruszenie nie miało bowiem charakteru czynu zamierzonego. Było podyktowane chęcią działania na korzyść finansów publicznych oraz przyniosło efekt w postaci ewidentnych korzyści dla Województwa Małopolskiego.

Z pewnym zażenowaniem przyjąłem informację, że po sformułowaniu przez Komisję Rewizyjną Sejmiku Województwa Małopolskiego Stanowiska z posiedzenia, które odbyło się w dniu 26 sierpnia 2010 roku, wśród części Radnych pojawiły się opinie, że nawet o ile nie złamałem prawa, to postąpiłem nieetycznie. Twierdzenia te odnoszą się niewątpliwie do – podnoszonego przez niektóre małopolskie media – faktu zakupu przeze mnie mieszkania od wykonawcy robót budowlanych w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. Przyznaję, że jest to dla mnie pewne zaskoczenie. W piśmie z dnia 10 lipca 2009 roku skierowanym do Wicemarszałka Województwa Małopolskiego pana Romana Ciepieli zbiłem podniesione w "Dzienniku Polskim" argumenty, których istotą było stwierdzenie, że fakt zakupu przeze mnie nieruchomości od PRZ S.A. postawił mnie w sytuacji konfliktu interesów. Następnie przekazałem wszystkim Klubom Radnych SWM komplet dokumentów związanych z tą transakcją. Dowodziły one niezbicie, że została ona przeprowadzona w sposób niebudzący żadnych wątpliwości, co do jej uczciwości. Materiały na ten temat opublikowałem też w Internecie (http://arturpaszko.blogspot.com/2009/07/nie-jestem-wielbadem_6644.html; http://arturpaszko.blogspot.com/2009/07/post-scriptum_18.html). W tym kontekście rodzi się pytanie, co tak naprawdę oznaczać ma owo stwierdzenie o moim rzekomo nieetycznym zachowaniu. Jeżeli bowiem zachowałem się uczciwie, nikogo nie okradłem, nie oszukałem, nie odniosłem nienależnej mi korzyści, nie działałem na szkodę finansów publicznych ani żadnej osoby fizycznej lub prawnej itp. - to gdzie tutaj jakieś zachowanie nieetyczne? Z drugiej zaś strony czy etycznym jest pomawianie mnie o niestworzone rzeczy, podpieranie swoich twierdzeń przed organami SWM nieprawdą, publiczne prezentowanie sądów nie opartych na faktach, manipulowanie nimi itp.? Pozostawiam to ostatnie pytanie bez odpowiedzi. Nie chcę być niczyim sędzią.

Zdaję sobie sprawę, że w świecie, w którym media kreują obraz władzy publicznej jako skorumpowanej i nieetycznej, dokonana przeze mnie transakcja mogła rodzić pewne pytania. Zastanawia mnie jednak, dlaczego nie wyblakły one w świetle dowodów, ewidentnie te wątpliwości rozwiewających, zaś przedstawiane przeze mnie racjonalne argumenty były w debacie publicznej w sposób bezpardonowy pomijane. W zamian pojawiały się nowe, co raz to bardziej absurdalne oskarżenia. Jedynym wytłumaczeniem tego faktu jest kontekst w jakim cała sprawa się rozegrała. W lutym 2009 roku pan Marek Nawara – Marszałek Województwa Małopolskiego uległ ciężkiemu wypadkowi, który stanowił początek jego wielomiesięcznej hospitalizacji. Znaleźliśmy się więc w sytuacji szczególnej. Gdyby nie fakt, że Statut Województwa Małopolskiego przewidywał na taką okoliczność powierzenie funkcji przewodniczącego Zarządu Województwa Małopolskiego najstarszemu wiekiem wicemarszałkowi, zaś udzielone mi przez pana Marszałka Nawarę przed wypadkiem pełnomocnictwa umożliwiały stosunkowo normalne funkcjonowanie Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego, a także innych wojewódzkich jednostek organizacyjnych, koniecznym stałoby się odwołanie pana Marka Nawary z funkcji Marszałka Województwa i powołanie nowego Zarządu Województwa Małopolskiego.

Nigdy nie nadużyłem faktu posiadania rozległych uprawnień. Wszystkie swoje decyzje, podejmowane w zastępstwie Marszałka Województwa Małopolskiego, konsultowałem z panem Wicemarszałkiem Romanem Ciepielą, a kiedy wymagała tego sytuacja, także z innymi Członkami ZWM lub Zarządem Województwa in gremio. Wystarczy sięgnąć pamięcią do tamtego okresu by stwierdzić, że nie wszyscy akceptowali ten stan rzeczy. Później doszła do tego próba utrudnienia mi kontaktu z Marszałkiem Markiem Nawarą oraz kontestowanie możliwości wydania przez niego pełnomocnictw.

Nie wiem, czy przedstawiony przeze mnie kontekst medialnego i politycznego ataku na moją osobę właściwie tłumaczy wydarzenia ubiegłego roku. Nie ulega jednak wątpliwości, że miały one związek z osobą Marszałka Województwa Małopolskiego. Kiedy bowiem temat zakupu przeze mnie mieszkania okazał się nieprzydatny do wykorzystania, rozpętano nową kampanię. Tym razem jej zasadniczą tezą stało się rzekome wprowadzenie Sejmiku Województwa Małopolskiego w błąd przez Zarząd Województwa Małopolskiego, którego pracą kierował pan Marek Nawara, w sprawie kosztów adaptacji poddasza Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie. Oskarżenia te publicznie padły z ust Przewodniczącego Komisji Budżetu, Mienia i Finansów pana Kazimierza Czekaja. Absurdalność tych zarzutów wykazała Komisja Rewizyjna SWM, która dodatkowo udowodniła, że radny Czekaj wprawdzie podpisywał listę obecności na sesjach Sejmiku, ale nie uczestniczył w nich zbyt rzetelnie, o czym świadczy brak jego obecności podczas głosowań. Ostatecznie zaprzestał on głoszenia tych absurdalnych oskarżeń dopiero po opublikowaniu na stronach internetowych Województwa Małopolskiego białej księgi w tej sprawie. Kompromitacja w tym względzie nie przeszkodziła radnemu Czekajowi w prowadzeniu kolejnej negatywnej kampanii. Jej przedmiotem stały się równie absurdalne zarzuty związane z najmem powierzchni biurowych na potrzeby Urzędu.

Mając na względzie fakt, że poddanie się politycznej nagonce niosłoby za sobą trudne do oszacowania konsekwencje przyjąłem, że zaprzestanę pełnienia funkcji Dyrektora Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego dopiero wtedy, gdy będzie jasne, że pan Marszałek Marek Nawara wróci do pracy. Chciałem to uczynić wyprzedzając ten fakt, tak aby nie dać nikomu możliwości atakowania Marszałka z mojego powodu. Wcześniej postanowiłem, że nie będę publicznie odpowiadał na stawiane mi zarzuty, bez względu na to, jak absurdalnej nie przybrałyby formy. Było dla mnie jasne, że żadne racjonalne argumenty nie mają szansy przebić się do opinii publicznej. Wystarczających dowodów w tej sprawie dostarczyły mi efekty moich rozmów z dziennikarzami. Szczerze powiedziawszy, dzisiaj również jestem przekonany, że list który do Państwa kieruje, stanie się jeśli nie przyczynkiem do kolejnej kampanii oszczerstw, to przynajmniej powodem do dalszych insynuacji lub chociażby uszczypliwości. Uznałem jednak, że najwyższy czas, żebym chociażby w takiej formie, ustosunkował się do całej tej nagonki.

Jest to dla mnie tym bardziej ważne, że fakt oczyszczenia mnie z zarzutów przez Rzecznika Dyscypliny Finansów Publicznych oraz Regionalną Komisję Orzekającą, jak można było przewidywać, nie stał się wystarczającym materiałem do publikacji medialnych, które by w rzetelny sposób naświetlały kwestię. Zabrakło – jak zwykle w takich sprawach – minimum przyzwoitości. Zamiast tego od czasu do czasu docierają do mnie rozsiewane po mieście plotki. Jeśli i do Państwa docierają różne pogłoski śpieszę wyjaśnić: począwszy od 10 lipca 2009 roku, a więc od ukazania się pierwszego tekstu w opisanej wyżej sprawie, nigdy nie zostałem przesłuchany, ani nie wykonano z moim udziałem żadnych czynności, które mogłyby świadczyć, że toczy się przeciwko mnie jakiekolwiek postępowanie. Tym niemniej kilka tygodni temu zwróciłem się do Szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego z pytaniem, czy wszczęte przez CBA czynności o charakterze informatyczno-analitycznym w związku z inwestycją w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Krakowie już się zakończyły. Jak dotychczas nie otrzymałem odpowiedzi na moje wystąpienie, chociaż pamiętam, że dla potrzeb medialnych informacji tych udzielano obficie. Dzisiaj najwyraźniej takich potrzeb już nie ma.

Reasumując pragnę wyrazić ubolewanie z powodu żenującego spektaklu jakiego byliście Państwo świadkami. Uznaję, że jego istotą są niespełnione, wybujałe ludzkie ambicje, do których realizacji przyczynić miała się frustracja i niespełnione aspiracje jednego z moich byłych współpracowników. Jednocześnie chciałbym Państwu serdecznie podziękować za tych kilkadziesiąt miesięcy wspólnej, rzetelnej pracy. Ze strony większości z Państwa zawsze spotykałem się ze zrozumieniem i wyrazami sympatii. To rzecz niezwykle cenna. Szczególne podziękowania kieruję na ręce Pana Marszałka Marka Nawary, za zaufanie jakim mnie obdarzył. Wierzę, że tego zaufania nigdy nie nadużyłem.


Z poważaniem

(-) Artur Paszko

wtorek, 19 października 2010

Romowie na polskim rynku pracy. Interwencja publiczna i jej efekty

Badania.

Badania dotyczące aktywności Romów na rynku pracy przeprowadzono Polsce po raz pierwszy w 1999 roku na zlecenie – nieistniejącego już - Krajowego Urzędu Pracy. Jak dotychczas były to jedyne tego typu badania na skalę ogólnopolską. Charakter ogólnopolski miały również badania przeprowadzone przez dwóch warszawskich socjologów: Rafała Czynsza i Michała Bonina na przełomie lat 2009/2010. Tym niemniej jednak informacje na temat kondycji społecznoekonomicznej Romów czerpali oni nie od członków tej społeczności, a od różnego szczebla przedstawicieli władzy publicznej. Dane o charakterze ogólnopolskim przynoszą także wyniki Narodowego spisu powszechnego ludności i mieszkań z 2002 roku. Z kolei badania o charakterze regionalnym i lokalnym dostarczające informacji o kondycji społecznoekonomicznej Romów przeprowadzono w ostatnim dwudziestoleciu trzykrotnie. Dwa razy z zagadnieniem tym mierzył się zespół pod kierunkiem Lecha Zakrzewskiego z Akademii Świętokrzyskiej, raz zaś Małgorzata Leśniak i Stefan Czarnecki. To ostatnie badanie ma wymiar szczególny, gdyż zostało przeprowadzone na obszarze objętym działaniami Pilotażowego programu rządowego na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003. W zderzeniu z danymi z roku 1999 pozwala więc na podjęcie próby oceny efektywności przyjętych w nim rozwiązań.

Wyniki badań.

Uzyskane w ramach wszystkich tych badań wyniki różnią się co do szczegółów. Tym niemniej jednak są na tyle porównywalne, że pozwalają na zbudowanie opinii na temat kondycji społecznoekonomicznej Romów w Polsce w ostatnim dwudziestoleciu.

Uśredniając, zaokrąglając i generalizując dane można stwierdzić, że ok. 80-90% populacji polskich Romów to osoby nieczynne zawodowe. Są wśród nich oczywiście osoby w wieku przedprodukcyjnym, uczące się i w wieku poprodukcyjnym. Tym niemniej jednak, nawet po odjęciu tych wartości, dane dotyczące bezrobocia wśród Romów są zastraszające. Bazując tylko na informacjach zagregowanych w ramach Spisu powszechnego dochodzimy do wniosku, że jedynie 8,29% Romów to osoby pracujące.

Wśród przyczyn takiego stanu rzeczy – w opinii wspomnianych badaczy - na plan pierwszy wysuwa się dramatycznie niski poziom wykształcenia Romów. Dla zilustrowania tej tezy warto posłużyć się chociażby danymi spisowymi. Wynika z nich, że w 2002 roku poziom wykształcenia (dla osób w wieku 13 i więcej lat) kształtował się następująco:


Wykształcenie

Ogół mieszkańców Polski (%)

Romowie (%)

Wyższe

9,88

0,14

Średnie

28,32

2,62

Zasadnicze zawodowe

23,25

4,93

Podstawowe ukończone

29,76

39,80

Podstawowe nieukończone i bez wykształcenia

3,64

50,76


Inne, wymieniane przez badaczy przyczyny bezrobocia Romów to m.in.: ich wyuczona bezradność i uzależnienie od pomocy społecznej oraz funkcjonujące w społeczności większościowej stereotypy i związana z nimi dyskryminacja. Zagadnieniom tym nie poświęca się w literaturze przedmiotu szczególnie dużo miejsca podkreślając przede wszystkim fakt fatalnie niskiego poziomu wykształcenia Romów. Znalazło to swoje odzwierciedlenie także w tezach rządowego Programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce, gdzie niski poziom wykształcenia Romów uznany został za praprzyczynę innych dysfunkcji, a zarazem poprawa sytuacji w tym względzie za warunek sine qua non zmiany położenia Romów w Polsce, w perspektywie długofalowej. Wniosek ten niewątpliwe należy uznać za wielce prawdopodobny, choć nie wyjaśniający zapewne wszystkich zjawisk, z jakimi mamy do czynienia. Wydaje się bowiem, że bez odwołania się do specyficznych treści kultury romskiej bazowanie wyłącznie na konstatacji o braku wykształcenia stanowić będzie jedynie dowód na brak umiejętności głębokiego wglądu w tę społeczność.

Czy tylko edukacja?

Jak wynika z opisów etnograficznych, przez wieki obecności Romów na ziemiach polskich poziom ich dochodów był niezależny od poziomu wykształcenia w nieromskim tego słowa znaczeniu. Można przyjąć, że społeczność ta wypełniała swoistą niszę rynkową, czemu sprzyjał nomadyczny tryb życia. Dla zilustrowania tej tezy można przytoczyć przykład grup kuglarskich. Ich umiejętności w żaden sposób nie zależały od uczestnictwa w systemie oficjalnej edukacji, zaś sposób zarobkowania wykorzystywał naturalną potrzebę rozrywki dopasowanej do gustów społeczności wiejskich i małomiasteczkowych. Przy tym dłuższe przebywanie takiej grupy na danym terenie doprowadziłoby do naturalnego wyczerpania się popytu. Można więc przyjąć, że przyczyną obecnego położenia Romów stało się ich przymusowe osiedlenie i próba wdrożenia tzw. polityki produktywizacji.

Innym, wartym rozpoznania aspektem sprawy, jest rozwój technologii i przemysłu. Wpływ tych czynników na poziom dochodów społeczności romskiej jest widoczny szczególnie wyraźnie, gdy przeanalizujemy przypadek Bergitka Roma. Utrata przez nich źródeł zarobkowania była związana z wyczerpaniem się masowego zapotrzebowania na tradycyjne wyroby kowalskie oraz zmianami, jakie nastąpiły w technologii i organizacji produkcji rolnej. Na kilkadziesiąt lat proces ten został zamortyzowany masowym zatrudnianiem Romów Górskich na wielkich budowach socjalizmu, a następnie w kombinatach metalurgicznych. Jednak procesy ich restrukturyzacji pod koniec XX wieku ujawniły wszystkie braki tej strategii.

Zderzenie przykładów związanych z aktywnością grup niegdyś wędrownych i niewędrownych zbliża nas do wniosku, że dokonanie właściwej oceny kondycji społecznoekonomicznej polskich Romów wymagałoby w rzeczy samej osobnego przyjrzenia się poszczególnym "szczepom". Niestety, w świetle dotychczas prowadzonych badań niezwykle trudno jest stwierdzić jak radzą sobie w realiach gospodarki rynkowej przedstawiciele poszczególnych grup romskich. Brak odpowiednio opracowanych danych empirycznych zmusza do wysuwania hipotez, które nie zawsze mogą być zweryfikowane w sposób inny niż poprzez odwołanie się do obserwacji własnych lub wiedzy ekspertów. Pomimo tych ograniczeń spróbuję w ten właśnie sposób, czyli poprzez analizę położenia poszczególnych grup romskich, dokonać opisu ich kapitału społeczno-zawodowego.

W zgromadzonych wynikach badań, o których wspomniałem na wstępie, stosunkowo najmniej informacji dotyczy Kelderaszy i Lowarów. Wspomina o nich wyłącznie raport: Romowie – bezrobocie. Elementy opisu położenia Romów w Polsce w 1999 r. Co istotne, poświęcony im passus dotyczy przede wszystkim skali ich uczestnictwa w badaniu. Stwierdza się mianowicie, że stanowili odpowiednio 0,6% oraz 0,4% grupy respondentów. Jest to zrozumiałe o tyle, że "Austriacy" stanowią stosunkowo najmniejsze liczebnie grupy polskich Romów. Tym niemniej trzeba też pamiętać, że ich sytuacja ekonomiczna znacznie odbiega od położenia pozostałych grup romskich, zaś pomijanie tego faktu w opisach badań w znaczący sposób wypacza obraz sytuacji, a tym samym nie służy rzetelnemu wyjaśnianiu przyczyn masowej bierności ekonomicznej Romów.

Kelderasze i Lowarzy uważają się za romską elitę. W rzeczy samej grupy te należą do szczególnie przedsiębiorczych, a zarazem zamożnych. Tradycyjnie Kelderasze trudnili się różnymi profesjami metalowymi, z pobielaniem kotłów na czele. Wyjątkowość tej profesji, a także utrzymywanie w ścisłej tajemnicy technologii, na której została oparta, dawała nie tylko stabilne źródło dochodów, ale także leży u podstaw wielu romskich "fortun". Uprawianiu zawodów metalowych musiały towarzyszyć umiejętności marketingowe (zdolność wyszukiwania zleceń i negocjowania ceny usługi) oraz handlowe. Okazało się to niezwykle przydatne w sytuacji, gdy zmiany technologiczne zaowocowały wyczerpaniem się zapotrzebowania na romskie patelnie, czy pobielanie kotłów. Większość Kelderaszy zajęła się wówczas handlem, czemu zwłaszcza w okresie PRL sprzyjał fakt utrzymywania przez rodziny romskie ścisłych kontaktów z pobratymcami przebywającymi za żelazną kurtyną.

"Austriacy" tym m.in. różnili się od polskich Romów Nizinnych, że nie ograniczali tras swoich wędrówek wyłącznie do terenu Polski. Ów "kosmopolityzm" taborowy do dzisiaj uznają oni za cechę stanowiącą o własnej wyjątkowości - o tym, że są "lepszymi" Romami od innych . Pomijając element wewnątrzromskich dywagacji o hierarchii poszczególnych grup, tę szczególną cechę należy rozpatrywać także w aspekcie ekonomicznym. Wskazuje on bowiem na dużą dozę inwencji oraz cały zasób cech niezbędnych do poruszania się w różnych środowiskach kulturowych. Na potwierdzenie tej tezy można przytoczyć kilka dodatkowych faktów. Przykładowo ten, że Kelderasze i Lowarzy przybywali na tereny polskie nie tylko bezpośrednio po zniesieniu niewolnictwa Romów na terenie dzisiejszej Rumunii, czyli w połowie XIX wieku, ale także w XX stuleciu. Całe rodziny podejmowały bowiem trud wydostania się z terenu Związku Radzieckiego, co wielu udało się tuż po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku.

W analogiczny sposób należy spojrzeć na ostatnią falę migracji Kelderaszy do Polski, która miała miejsce na początku lat 90. XX wieku. Żebrzący, często w niezwykle nachalny sposób, na ulicach polskich miast rumuńscy Romowie to bowiem przedstawiciele w większości tej właśnie grupy. Wykorzystali oni pierwszą nadarzającą się okazję do zmiany swojego fatalnego położenia ekonomicznego. Strategia, jaką wybrali, była determinowana zbiegiem wielu okoliczności. Najważniejszą z nich był brak innej luki, którą mogliby – dysponując określonymi umiejętnościami – zagospodarować. Trzeba również wziąć pod uwagę, że uprawiany przez nich proceder nie miał charakteru działalności spontanicznej. Przeciwnie. Żebrzący Romowie stanowili rodzaj dobrze zorganizowanego i zarządzanego przedsięwzięcia gospodarczego. Natomiast fakt drastycznej zmiany skali tego zjawiska jest obecnie związany z nowymi możliwościami, jakie się przed nimi otworzyły w momencie przyjęcia Rumunii do Unii Europejskiej.

Z kolei o Polska Roma możemy bez wątpienia powiedzieć, że jest to chyba najbardziej wewnętrznie zróżnicowana ekonomicznie grupa romska. Przy czym zróżnicowanie to koresponduje z innymi, tradycyjnymi podziałami wewnątrzromskimi. Można je obserwować również terytorialnie. Dobra sytuacja ekonomiczna niektórych rodzin przedstawicieli tej grupy to wynik wielopokoleniowych doświadczeń i budowania pozycji w ramach grupy dominującej na danym obszarze. Można nawet postawić tezę, że jej genezy należy szukać jeszcze w okresie życia taborowego.

Z jednej strony, zakaz wędrówek pozbawił Polska Roma możliwości zarobkowania w tradycyjny sposób. Z drugiej zaś, peerelowska polityka produktywizacji nie niosła dla nich żadnej propozycji, którą mogliby zaakceptować z poszanowaniem własnych zasad. Jedyną niemalże niszą, w której z czasem na nowo mogli się odnaleźć, pozostawał handel. Do dzisiaj stanowi on podstawowe źródło ich dochodów. Skala, w jakiej uprawiają tę profesję, zależna jest od wielu czynników, w tym zaś przede wszystkim od możliwości inwestycyjnych danej rodziny. Konstatacja ta nie stanowi jednak zaprzeczenia dla tezy, że całe, bardzo liczne grupy należące do Polska Roma żyją w skrajnej nędzy, nie potrafiąc odnaleźć się w realiach ekonomicznych XXI wieku. To one właśnie, nie zaś Romowie, którzy dobrze sobie radzą, stanowią przedmiot zainteresowania badaczy.

Analizując położenie Romów na rynku pracy należy rozgraniczać rozważania dotyczące Kelderaszy, Lowarów i Polska Roma od tych dotyczących Romów Karpackich. Jedynie bowiem w przypadku Bergitka Roma możemy mówić o masowości zjawisk takich jak bezrobocie, utrata pozytywnych wzorców pracy, wyuczona bezradność itp. W przypadku pozostałych grup możemy mówić o poważnym rozwarstwieniu. Jest to sytuacja analogiczna do obserwowanej w grupie większościowej. Bezrobocie nie stanowi tu problemu strukturalnego. Jest zjawiskiem częstym, ale nie dominującym, co nie wyklucza istnienia całych obszarów biedy .

W przypadku Bergitka Roma najistotniejszymi przyczynami niepowodzenia na rynku pracy jest nieumiejętność przystosowania się do nowych, panujących na nim warunków oraz niemożność sprostania jego wymogom związana z dominującym w tej grupie brakiem wykształcenia, a nawet pogłębionej znajomości języka polskiego. W przypadku pozostałych "szczepów" mówić możemy nie tyle o nieumiejętności, co o niechęci do modernizacji (porzucenia tradycyjnych sposobów zarobkowania) postrzeganej jako zagrożenie romskiej tożsamości .

Aktywność społecznoekonomiczna Romów w Polsce końca XX i początku XXI wieku.

Różnorodność uprawianych przez Romów profesji oraz specyficzny sposób ich wykonywania, jak również odmienne ich wartościowanie w poszczególnych grupach, są efektem ewolucyjnego rozwoju relacji tych społeczności z większością, która stanowiła i stanowi kontekst ich funkcjonowania. Należy przy tym zaznaczyć, że - w perspektywie historycznej - większość grup romskich wykazała się dużą zdolnością adaptacyjną do stale zmieniających się warunków otoczenia, co w sytuacji społeczności zmarginalizowanej i permanentnie stygmatyzowanej stanowi cechę szczególną. Owa marginalizacja i negatywne stygmatyzowanie niosło jednak dla niektórych z tych grup zgoła odmienne konsekwencje. Uwidaczniają się one obecnie w postaci zarówno tabuicznych zakazów dotyczących niektórych profesji, jak i przyjęcia w niektórych grupach założenia, że bycie Romem oznacza zarazem wykonywanie tylko określonych zawodów. Elementy te stanowią niewątpliwie jedną z barier rozwoju potencjału społecznoekonomicznego Romów.

Społeczność romska na progu III Rzeczypospolitej była już społecznością mocno liczebnie uszczuploną poprzez emigrację lat 80. XX wieku. Szło za tym osłabienie potencjału ekonomicznego tej grupy. Trzeba bowiem pamiętać, że w okresie PRL wyemigrowały z Polski często jednostki najbardziej przedsiębiorcze, co w przypadku tak małej grupy jak społeczność romska musi znaleźć swoje odbicie w ocenie kondycji ekonomicznej całej zbiorowości. Ponadto była to grupa poważnie rozwarstwiona. Obok bowiem zaradnej życiowo, zajmującej się prowadzeniem własnej działalności gospodarczej mniejszości, egzystowała grupa żyjąca z dnia na dzień, której podstawowym źródłem utrzymania były prace dorywcze, subsydia państwowe (pomoc społeczna) oraz wsparcie innych Romów lub nieromskich sąsiadów.

Jeśli za wiarygodne uznać wyniki Spisu powszechnego oraz wspomnianych przeze mnie na wstępie badań, należałoby przyjąć, że zaledwie ok. 10% polskich obywateli należących do romskiej mniejszości etnicznej utrzymuje się z pracy zarobkowej. Pozostałe 90% to klienci pomocy społecznej lub osoby nieaktywne zawodowo, a korzystające z różnego rodzaju rent oraz emerytur. Tym niemniej wydaje się, że dane te należałoby skorygować uznając, że aktywność ekonomiczna to nie tylko praca zarobkowa lub prowadzenie działalności gospodarczej na własny rachunek, ale także każde inne zachowanie służące pozyskaniu środków na utrzymanie własne i utrzymanie rodziny. W tym kontekście skalę aktywności ekonomicznej Romów musielibyśmy rozszerzyć o cały wachlarz stosowanych przez tę społeczność strategii. By lepiej opisać tę kwestię należy przyjrzeć się im nieco bliżej.

Strategie ekonomiczne Romów.

Wydany ostatnio przez MSAP UEk Katalog przedsiębiorstw romskich pokazuje przykłady kilkudziesięciu przedsiębiorstw prowadzonych przez Romów na terenie dwóch polskich województw. Nie aspiruje on jednak do miana kompletnego opracowania w obszarze biznesowej aktywności Romów. Opis w tym zakresie należałoby rozszerzyć o szereg innych przedsiębiorstw rozproszonych na terenie całego kraju, a operujących w branżach podobnych do opisanych w Katalogu, choć często w znacznie większej skali. Dla przykładu bowiem, poza Romami zajmującymi się handlem detalicznym można wskazać osoby działające jako hurtownicy lub detaliści na dużą skalę. Bez wątpienia jednak należą oni do mniejszości. Zdecydowana większość Romów – jak wynika z codziennej obserwacji – działając w tej branży nie wychodzi poza handel bazarowy lub obwoźny, często nie rejestrując działalności gospodarczej, czyli pozostając w szarej strefie.

Działalności gospodarczej nie rejestrują też w większości Romowie zajmujący się obrotem używanymi samochodami, czy innymi dobrami sprowadzanymi z zagranicy. Nie jest to zresztą cecha charakteryzująca wyłącznie tę grupę etniczną, a raczej branżę, o której mowa. Już bowiem pobieżna analiza serwisów ogłoszeniowych w Internecie skłania do wniosku, że większość osób zajmujących się tego typu działalnością unika rejestrowania działalności gospodarczej.

W szarej strefie działa też w większości – nieliczna już – grupa romskich rzemieślników zajmujących się zwłaszcza drobną wytwórczością metalową lub renowacją mebli. Nieopodatkowane dochody uzyskują również kobiety romskie wróżące na ulicach polskich miast. Z kolei większość romskich grup muzycznych umilających czas gościom kawiarnianych ogródków to zespoły zarejestrowane, posiadające odpowiednie licencje i prowadzące swoją działalność w sposób zgodny z obowiązującymi w tym względzie przepisami.

Poza prowadzeniem własnej działalności gospodarczej inną strategią ekonomiczną Romów jest praca na etacie lub praca dorywcza. Badania prowadzone na ten temat przez różne zespoły w okresie ostatnich dwudziestu lat wyraźnie wskazują jednak na fakt, że nie jest to zjawisko częste, zaś wykonywane przez Romów zawody należą raczej do tych, które nie wymagają szczególnych kompetencji i wykształcenia oraz są zwykle niskopłatne. Jednocześnie, pośrednio – w przypadku Bergitka Roma – badania te potwierdzają tezę, że Romowie znaleźli się w pierwszej grupie osób zwalnianych z pracy w okresie restrukturyzacji dużych zakładów przemysłowych po 1989 roku. Okresowe zatrudnienie Romowie - niskowykwalifikowani lub z goła nieposiadający żadnych kwalifikacji - znajdują w różnych branżach. Najczęściej są to jednak roboty interwencyjnie oraz prace społecznie użyteczne organizowane przez gminy.

W tym kontekście niezwykle interesującym zjawiskiem jest motywowana ekonomicznie emigracja polskich Romów. Przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej jej cechą charakterystyczną było korzystanie ze świadczeń socjalnych dostępnych w państwach Europy Zachodniej dla osób starających się o azyl polityczny, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Obecnie – jak wynika z obserwacji – choć aspekt wsparcia socjalnego nie stracił całkowicie na znaczeniu, ważniejszym stała się możliwość uzyskania zatrudnienia. Warty podkreślenia jest fakt dobrej wśród Romów znajomości przepisów prawnych regulujących sferę pomocy społecznej zarówno w Polsce, jak i docelowych krajach emigracji, a także umiejętność szybkiego zorganizowania się w nowym miejscu pobytu. Romowie emigrujący czasowo lub na stałe do Wielkiej Brytanii nie trafiają bowiem w pustkę. Mogą liczyć na wsparcie rodziny lub pomoc w uzyskaniu zatrudnienia świadczoną przez innych polskich Romów, którzy zdołali już zagospodarować się w nowym miejscu.

Romowie, którzy nie wykazują inicjatywy w zakresie prowadzenia własnej działalności gospodarczej (rejestrowanej lub nie), a także nie podejmują – z różnych przyczyn – zatrudnienia, w większości utrzymują się z zasiłków pomocy społecznej lub innych świadczeń publicznych. Dodatkowym źródłem ich utrzymania są różne zajęcia, czasem również takie, które nie cieszą się akceptacją społeczną. Podstawowym z nich jest tzw. chodzenie po prośbie. Zajęcie to wykonują wyłącznie Romni (kobiety romskie), które – kulturowo – odpowiadają w romskich rodzinach za sprawy bytowe. Czasem, niejako dodatkowo, wprowadzają one do obrotu dary pozyskiwane z różnych organizacji charytatywnych lub towary stanowiące pomoc rzeczową udzieloną przez jednostki pomocy społecznej. W tym zakresie aktywność wykazują również mężczyźni. Uzupełniającym zajęciem bywa także zbieranie i sprzedaż surowców wtórnych oraz np. pozyskiwanie opału w lasach państwowych i prywatnych, co często prowadzi do szeregu nieporozumień, a nawet napięć pomiędzy społecznością romską a nieromską.

Polityki publiczne nakierowane na poprawę położenia Romów na polskim rynku pracy.

Horyzontalne działania zmierzające do poprawy położenia Romów na rynku pracy w Polsce podjęto dopiero na początkach XXI wieku. Wymusiły je niejako starania o włączenie naszego kraju w struktury Unii Europejskiej. Nie oznacza to, że wcześniej przedstawiciele tej grupy nie podejmowali działań zmierzających do poprawy swojego położenia ekonomicznego. Dla przykładu. Na początku lat 90. XX wieku znaczna, bo kilkunastoosobowa grupa Romów z terenu obecnego województwa małopolskiego, w tym zwłaszcza z Krakowa, podjęła się prowadzenia własnej działalności gospodarczej. U podstaw tych decyzji leżały różne względy. Jedną z ważnych przyczyn była utrata dotychczasowego źródła utrzymania, jaką była praca w przedsiębiorstwach państwowych. Innym ważnym czynnikiem była chęć szybkiego wzbogacenia, które w dobie rodzącej się gospodarki wolnorynkowej, wydawało się być w zasięgu ręki.

Większość z osób, które skorzystały z pożyczek na rozwinięcie własnej działalności gospodarczej, w dniu dzisiejszym jest ponownie oficjalnie bezrobotna. Część z nich pozyskane środki od razu przeznaczyła na bieżącą konsumpcję, traktując możliwość uzyskania preferencyjnej pożyczki, jako okazję do zdobycia dodatkowych środków na utrzymanie. Inni prowadzili przez jakiś czas legalną działalność gospodarczą. Jednakże po 2-3 latach doszli do wniosku, iż jest to działalność na granicy opłacalności ekonomicznej. Efektem takiej konstatacji było przejście do szarej strefy. Większość jednak z pożyczkobiorców po prostu zbankrutowała. Były to bowiem osoby zupełnie nieprzygotowane do prowadzenia legalnej działalności gospodarczej w realiach gospodarki wolnorynkowej. Dla wielu rodzin, które zdecydowały się wówczas na zaciągnięcie pożyczek, stały się one początkiem poważnych problemów. Nie mogąc ich spłacić ani uzyskać ich umorzenia weszły w bezpośredni konflikt z prawem.

Czynników, które zadecydowały o niepowodzeniu zastosowania ww. instrumentu do społeczności romskiej i de facto niewielkiego zainteresowania nim wśród Romów jest oczywiście więcej. Część z nich występuje łącznie, część jest specyficzna tylko dla określonych grup Romów. A są nimi:

  • wyuczona bezradność, która paraliżuje wszelkie inicjatywy zmierzające do wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności za własne losy;
  • roszczeniowość, która sprowadza się do permanentnego wyczekiwania na pomoc z zewnątrz oraz uznania, że pomoc ta Romom z różnych względów się należy, a jej brak jest przejawem dyskryminacji tej społeczności lub konkretnych osób;
  • brak wewnątrz grupy pozytywnych wzorców pracy i przedsiębiorczości, który jest efektem długotrwałego bezrobocia oraz ubocznym skutkiem zastosowania do tej społeczności instrumentów systemu pomocy społecznej;
  • specyficzne, romskie podejście do pracy i wykonywania zawodu, które sprowadza się do braku systematyczności oraz obstrukcji wobec aparatu fiskalnego i administracyjnego państwa;
  • jednostronne podejście do wszelkich form wsparcia, które sprowadza się do uznania, iż środki jakie się pozyskuje stają się automatycznie pełną własnością, zaś ich wykorzystanie zależy od samego Roma, bez względu na zapisy umowy, jakie stoją za uzyskaną pomocą.

Niewielkie rezultaty w zakresie aktywizacji zawodowej i biznesowej Romów przyniosła też realizacja Pilotażowego programu rządowego na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003 oraz Rządowego programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce. W programach tych zasadniczą rolę w interesującym nas aspekcie przypisano Powiatowym Urzędom Pracy. Mają one realizować zadania takie jak: segmentacja bezrobotnych Romów pod kątem zaplanowania form pomocy; organizowanie miejsc pracy subsydiowanej; szkolenia podnoszące i zmieniające kwalifikacje zawodowe; czy organizowanie poradnictwa zawodowego. Celem ich realizacji powinno być z jednej strony przygotowanie Romów do podjęcia pracy zarobkowej, z drugiej zaś (co wydaje się być preferowane) umożliwienie im podejmowania działalności gospodarczej na własny rachunek.

Po dziewięciu już prawie latach od początku realizacji programów stwierdzić można, że w zakresie działań aktywizujących Romów na rynku pracy nie spełniły one dotychczas pokładanych w nich nadziei. Szczegółowa analiza sprawozdań z ich realizacji prowadzi jednak do kilku zasadniczych ustaleń. A mianowicie:

  • Nie można rozpatrywać działań wspierających przedsiębiorczość Romów w oderwaniu od działań zmierzających do ich ogólnej aktywizacji na rynku pracy. Należy bowiem zauważyć, iż jest to grupa nie tylko w znacznej swej większości nieprzygotowana do prowadzenia samodzielnej działalności gospodarczej, ale w ogóle nieprzygotowana do funkcjonowania na współczesnym, wymagającym rynku pracy. Decyduje o tym zarówno niski poziom wykształcenia Romów (lub po prostu jego brak), jak i specyficzne podejście przedstawicieli tej grupy etnicznej do samego zagadnienia pracy oraz rygorów prawno-fiskalnych związanych z działalnością gospodarczą.
  • Jakiekolwiek działania zmierzające do aktywizacji Romów na rynku pracy powinny bazować na działaniach odbudowujących lub wręcz tworzących wśród nich pozytywne wzorce pracy. Jest to bowiem grupa specyficznie podchodząca do tej sfery życia, a dodatkowo grupa dotknięta długotrwałym bezrobociem, co wiąże się również z wykształceniem szeregu zachowań związanych ze stosowaniem wobec niej różnych instrumentów systemu pomocy społecznej (wyuczona bezradność, roszczeniowość).
  • Jakiekolwiek działania w opisywanym obszarze muszą być skoordynowane z podnoszeniem poziomu wiedzy o społeczności romskiej przez osoby odpowiedzialne za wdrażanie stosownych instrumentów. Romowie to bowiem grupa specyficzna, zamknięta, kierująca się w życiu kodeksem norm nieznanych nie-Romom, a na tyle odmiennych, że bez przyswojenia sobie chociażby podstawowej wiedzy o kulturze i tradycji romskiej nie jesteśmy w stanie zastosować do tej grupy żadnych instrumentów ze "świata gadźów".
  • Działania zmierzające do aktywizacji zawodowej Romów powiązane być muszą z szeregiem działań w innych obszarach, w tym zaś przede wszystkim w obszarze edukacji. Podejmowanie działań selektywnych przynosi jedynie krótkotrwałe efekty.
  • Wszelkie działania na rzecz społeczności romskiej wymagają konsekwencji i determinacji. Jakiekolwiek głębsze modyfikacje w trakcie realizacji projektu (w tym zaś przede wszystkim ustępstwa wobec grup roszczeniowych) kończą się jego niepowodzeniem.
  • Działania skierowane do społeczności romskiej muszą być dokładnie opracowane przed ich rozpoczęciem. Komplikacje formalno-prawne w trakcie realizacji projektu powodują, iż Romowie utwierdzają się w swoim stereotypowym widzeniu świata "gadźów".

Pomimo dotychczasowych niepowodzeń, działania zaprojektowane w rządowym Programie na rzecz społeczności romskiej w Polsce należy mimo wszystko uznać za rokujące nadzieje na przyszłości. Warunkiem ich powodzenia jest jednak: systematyczność, kompleksowość i wieloaspektowość, a przede wszystkim odpowiednio wysokie nakłady finansowe. Z całą stanowczością należy stwierdzić, iż przekazywane w chwili obecnej z budżetu państwa kwoty, rzędu 10 milionów złotych rocznie (z których zaledwie niewielka część przeznaczana jest na działania aktywizujące Romów na rynku pracy), są dalece niewystarczające jeśli poważnie myśli się o osiągnięciu założonych w nim celów.

Jak dotychczas sytuacji w tym względzie nie zmieniły także projekty finansowane z Europejskiego Funduszu Społecznego. Praktycznie bez powodzenia zakończyły sie bowiem działania podjęte w ramach Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL. O efektach projektów realizowanych w ramach Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki będzie można zaś mówić dopiero za kilka lat. Tym niemniej sam fakt podejmowania wysiłków zmierzających do aktywizacji ekonomicznej Romów uznać należy za niezwykle cenny. Przychodzi sie tu bowiem mierzyć z niezwykle złożonym problemem, którego rozwiązanie wymaga pogodzenia się z szeregiem porażek w drodze do zamierzonego celu.

Konkluzje.

Współcześni europejscy Romowie są nie tylko nosicielami elementów tradycji przyniesionej z praojczyzny, ale także – a może przede wszystkim – produktem kilkusetletnich zmagań o przetrwanie wśród społeczeństw Europy. Wprawdzie od końca średniowiecza obserwujemy ich "okopywanie" się misternie budowanym zbiorem tradycyjnych zasad, ale jednocześnie – w tradycji każdej z analizowanych grup – dostrzegamy inkorporowane elementy kultur społeczności, wśród których przyszło im w pewnym okresie żyć. Romowie wypracowali bowiem mechanizm przystosowywania się do warunków otoczenia przy jednoczesnym zachowywaniu tego, co dla trwania ich tożsamości najistotniejsze.

Zwykliśmy postrzegać Romów jako mniejszość jednolitą, nie dostrzegając różnic między poszczególnymi grupami. Jako społeczeństwa w ogóle niewiele o nich wiemy. Po części jest to wina tradycyjnej niechęci samych Romów do ujawniania elementów składających się na ich tradycję. Decydujące znaczenie dla tego stanu rzeczy wydają się jednak mieć stereotypy, które zastąpiły Europejczykom wiedzę o Romach. W prosty i wygodny sposób tłumaczą one bowiem to, co niezrozumiałe, a co za tym idzie także uznane za niebezpieczne. Stereotypy zdecydowały, że elementy rzetelnej wiedzy o Romach przez lata stanowiły domenę jedynie nielicznej grupy romologów. Dopiero od niedawna przebijają się one do świadomości ogółu. Jednak również w zakresie badań romologicznych sporo jest jeszcze do zrobienia. Wyraźnie to widać chociażby wówczas, gdy analizujemy wyniki projektów, których celem jest zbadanie aktualnej kondycji społecznoekonomicznej Romów. Okazuje się bowiem, że stosowane przez badaczy narzędzia – w przypadku tej konkretnie społeczności – przynoszą wprawdzie wyniki powtarzalne, ale w dużej mierze stojące w sprzeczności z obserwowaną rzeczywistością. Zastosowanie zaś metod badawczych bardziej przydatnych w przypadku badania społeczności tradycyjnych i hermetycznych, przerasta obecne możliwości badaczy.

Czy walka ze stereotypami poprzez upowszechnianie wiedzy na temat społeczności romskiej może mieć wpływ na zmianę jej obecnego położenia? Niewątpliwie tak. Stopniowe zastępowanie stereotypowych wyobrażeń prawdziwymi informacjami zmienia nastawienie większości do grupy stanowiącej element jej zainteresowania. Zmniejsza się dystans społeczny dzielący obydwie te wspólnoty. Zapewne w konsekwencji Romowie będą się stawać społecznością bardziej otwartą w stosunku do otaczającego ich świata. Ta otwartość z kolei sprzyjać będzie modernizacji społeczności romskiej. Należy mieć nadzieję, że modernizacja ta nie zagrozi jej tożsamości. Będzie to jednak proces długotrwały. Należy obliczać go na pokolenia. Tymczasem dzisiejsze położenie Romów w Europie, w tym także i w Polsce, wymaga reakcji natychmiastowej. Oznacza to, że interwencja władzy publicznej nie może polegać tylko na wspieraniu badań naukowych oraz procesu upowszechniania wiedzy o społeczności romskiej wśród większości (i analogicznie wiedzy o większości i jej intencjach wśród Romów), ale musi także obejmować działania doraźne i horyzontalne, których celem jest włączenie Romów w główny nurt życia społecznego.

Tymczasem i w tym przypadku nie możemy zaliczyć na konto władz publicznych jakichś szczególnych sukcesów. Rzeczywistość społeczna jest domeną większości. Widać to wyraźnie, kiedy analizujemy np. modele rynków pracy. Mimo ich różnorodności, w żadnym z tych modeli nie występują instrumenty, które służyłyby skutecznej aktywizacji zawodowej Romów. Mimo dostrzeżenia tego problemu w ramach struktur europejskich, również realizacja Wspólnej Polityki Zatrudnienia nie zmienia tego stanu rzeczy. Wprawdzie nie można zaprzeczyć, że w ostatnich latach nastąpiła w ramach Unii Europejskiej intensyfikacja wysiłków na rzecz poprawy statusu społecznoekonomicznego Romów, tym niemniej jednak wciąż nie zdołano rozwiązać kluczowych dla nich problemów (np. w zakresie ich statusu prawnego, edukacji, pozycji na rynku pracy, ochrony zdrowia, warunków mieszkaniowych), a zjawisko ich wykluczenia jest wyraźnie dostrzegalne

Główną przyczyną braku skuteczności dotychczas podejmowanych działań jest ich sektorowe rozproszenie. Dotyczy to zarówno polityk poszczególnych państw członkowskich jak i Unii Europejskiej jako całości. Jednak w ostatnich latach zaszły w tym względzie pewne zmiany, czego przykładem są m.in. ustalenia Europejskiej Platformy Romskiej. Na swoim pierwszym posiedzeniu - 24 kwietnia 2009 roku w Pradze - sformułowała ona 10 Podstawowych Zasad Inkluzji Społecznej Romów. Dwa miesiące później przyjęła je Rada Ministrów ds. społecznych państw członkowskich UE, która zwróciła się ponadto do członków UE i Komisji Europejskiej o ich uwzględnienie w procesach projektowania, implementacji i ewaluacji polityk publicznych. Zasady te brzmią następująco:

1) projektowane polityki winny być konstruktywne, pragmatyczne i nie dyskryminacyjne;

2) polityki powinny być kierowane do jasno określonych grup docelowych, ale jednocześnie otwarte na inne kategorie beneficjentów;

3) podejmowane działania powinny uwzględniać relacje międzykulturowe;

4) realizowane działania winny być osadzone w głównym nurcie polityk publicznych;

5) polityki powinny uwzględniać wymiar płci;

6) należy upowszechniać polityki "oparte na dowodach";

7) należy korzystać ze wspólnotowych instrumentów wsparcia;

8) należy włączać władze regionalne i lokalne;

9) należy włączać instytucje społeczeństwa obywatelskiego;

10) należy zapewnić aktywne uczestnictwo społeczności romskiej.

Wdrażanie nowego, holistycznego podejścia do problemu grup zmarginalizowanych, w tym także – a może i przede wszystkim – do Romów, nie będzie zadaniem łatwym. Można by przecież powiedzieć, że Polska jest sztandarowym przykładem takiego podejścia. Sektorowość została tu teoretycznie przełamana dzięki zintegrowaniu działań w ramach rządowego Programu na rzecz społeczności romskiej w Polsce. Tymczasem jednak próby ewaluacji efektów jego wdrożenia nie wskazują na zasadniczą zmianę położenia społeczności romskiej w stosunku do okresu sprzed roku 2004. Prawdopodobną przyczyną niskiej skuteczności podejmowanych działań może być przyjęcie założenia, że realizacja rozproszonych projektów wpisujących się w cele Programu złoży się na logiczny ciąg działań. Tymczasem jednak pozostają one jedynie osobnymi projektami, realizowanymi tylko wówczas, gdy możliwe jest pozyskanie odpowiednich środków publicznych. Wdrożenie podejścia holistycznego, w tym przypadku, wymagałoby zmiany filozofii implementacji założeń Programu. To władza publiczna musi posiadać jasną, "opartą na dowodach" wizję niezbędnych działań, a następnie zlecać ich wykonanie podmiotom, które przystąpią do konkursu ofert. Używając nomenklatury Ustawy o działalności pożytku publicznego i o wolontariacie należałoby stwierdzić, że politykę "wspierania" działań powinna zastąpić polityka ich "zlecania". Jedynie bowiem w ten sposób można zapewnić ich "kontynuowalność" i koherentność w dłuższych okresach czasu.

Brak owej kontynuacji i koherencji wyraźnie widać także, kiedy przyjrzymy się projektom na rzecz społeczności romskiej realizowanym przy wsparciu środków z Europejskiego Funduszu Społecznego. Wypracowanie bowiem skutecznych metod pracy z Romami nie zapewnia zarazem ani prowadzenia zainicjowanych działań w dłużej perspektywie, ani przyjęcia tych rozwiązań za standard dla projektów realizowanych w innych obszarach. Obecnie, jedynym w zasadzie gwarantem kontynuowania rozpoczętego wdrożenia jest jednolitość podmiotów aplikujących o środki europejskie w kolejnych konkursach ofert.

Implementacja holistycznego podejścia do problemu przeciwdziałania wykluczeniu społecznemu w ramach polityk publicznych wymaga więc nie tylko przezwyciężenia sektorowości, ale także zmiany ustalonych sposobów realizacji strategii o charakterze horyzontalnym. Co więcej, można by dodać, że wymaga wzmożonej pracy samych władz publicznych, której celem będzie podniesienie świadomości w zakresie szczegółowych problemów związanych z wykluczeniem różnych grup oraz dostosowanie podejmowanych działań do ich specyfiki. Za przykład mogą nam w tym przypadku posłużyć publiczne służby zatrudnienia. Obecne, szablonowe działania dominujące w ich praktyce, w krótkim czasie winny zastąpić innowacje, których istotą będzie zwiększenie poziomu motywacji dorosłych członków społeczności romskiej do podejmowania pracy, a w konsekwencji zmiana wizerunku Romów w społeczeństwie polskim. Udzielana przez urzędy pracy pomoc w samozatrudnieniu powinna szeroko korzystać z doświadczeń inkubatorów przedsiębiorczości, modyfikując ją w zależności od konkretnych sytuacji i potrzeb. Innymi słowy, aby polityka rynku pracy mogła być skuteczna, musi być systematyczna, kompleksowa i wieloaspektowa. W przypadku Romów oznacza to m.in. takie kontinuum zdarzeń: od umożliwienia wykonywania prostych prac w ramach robót interwencyjnych, poprzez udzielanie mikropożyczek osobom rozwijającym własną działalność gospodarczą, kursy zawodowe, po kreowanie indywidualnych ścieżek kariery oraz indywidualne doradztwo w zakresie poszukiwania pracy. Publiczne służby zatrudnienia powinny także w większym stopniu aktywnie pośredniczyć w poszukiwaniu pracy i kojarzyć przedsiębiorców z bezrobotnymi Romami.

Reasumując, przełamanie obecnego impasu w realizacji polityk mających na celu poprawę położenia społeczności romskiej w Europie, w tym także w zakresie kapitału społecznoekonomicznego, wymaga uznania inkluzji społecznej za najważniejszy ich cel. Polityka inkluzji społecznej realizowana wobec Romów powinna zmierzać do ograniczenia poziomu wykluczenia społecznego w kilku obszarach problemowych. Chodzi mianowicie o dostęp do

  • rynku pracy,
  • systemu edukacji,
  • opieki społecznej i zdrowotnej,
  • godziwych warunków mieszkaniowych,
  • usług finansowych.

Jednocześnie, formułując kierunkowe postulaty dotyczące dalszych prac na rzecz społecznoekonomicznej inkluzji Romów należy wskazać następujące typy działań:

  • pełniejsze zaangażowanie społeczności romskiej i jej organizacji pozarządowych w planowanie, implementację i monitorowanie programów na rzecz poprawy statusu społecznoekonomicznego Romów;
  • odejście od filozofii pojedynczych projektów na rzecz podejścia zintegrowanego, uwzględniającego wszystkie aspekty wykluczenia Romów;
  • wprowadzenie skutecznego systemu monitorowania działań na rzecz Romów celem oceny rzeczywistych konsekwencji programów realizowanych ze środków strukturalnych i krajowych środków publicznych;
  • nadanie priorytetu działaniom, które podejmuje sami Romowie, w miejsce pasywnej polityki zasiłków społecznych i innych form pomocy;
  • poszerzanie zakresu udziału Romów w systemie edukacji;
  • zapewnienie Romom dostępu do opieki zdrowotnej oraz odpowiednich warunków zamieszkania;
  • pomoc społeczna powinna tworzyć ścieżki wejścia i powrotu do aktywności społecznej i na rynku pracy.

Polityka integracji społecznoekonomicznej Romów powinna być więc zorientowana na osiągnięcie trzech fundamentalnych celów, którymi są:

  • po pierwsze, wzrost szans ekonomicznych Romów poprzez wzmocnienie i poprawę jakości ich udziału na rynku pracy;
  • po drugie, budowanie kapitału ludzkiego, w szczególności w sferze edukacji i zdrowia;

oraz

  • po trzecie, wzmocnienie kapitału społecznego i rozwoju wspólnoty poprzez wspieranie udziału Romów w sferze publicznej i inicjatywach podejmowanych w obszarze społeczeństwa obywatelskiego.

Ich osiągnięcie nie będzie możliwe bez głębokiej refleksji nad przyczynami obecnego położenia tej mniejszości etnicznej. Tych zaś należy poszukiwać w całej historii złożonych relacji zachodzących między Romami a społecznościami większościowymi w Europie.

Literatura:

  1. Alwasiak S., Bereza J., Leszkiewicz A., Mazur S. (red.), Mituś A., Pacut A., Paszko A., Piątkowska M., Instytucje, zasady i mechanizmy wspierania przedsiębiorczości, Kraków 2006,
  2. Bartosz A., Nie bój się Cygana, Sejny 2004,
  3. Ficowski J., Cyganie na polskich drogach, Kraków-Wrocław 1985,
  4. Granice solidarności. Romowie w Polsce po roku 1989, Warszawa 2003,
  5. Jakimik E. A., Romowie. Koczownictwo, osiadły tryb życia – wybór, konieczność czy przymus?, Szczecinek 2009,
  6. II Raport dla Sekretarza Generalnego Rady Europy z realizacji przez Rzeczpospolitą Polską postanowień Konwencji ramowej o ochronie mniejszości narodowych, Warszawa 2007 - http://www.mswia.gov.pl/portal/pl/118/5208/II_Raport_dla_Sekretarza_Generalnego_Rady_Europy_z_realizacji_przez_Rzeczpospoli.html (odczyt: 2009-11-04).
  7. Katalog Rezultatów Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL, Warszawa 2007,
  8. Krajowe i wspólnotowe polityki publiczne wobec mniejszości romskiej – mapa aktywności społeczno-gospodarczej Romów, pod red. S. Mazura, Kraków 2010,
  9. Kwadrans Ł., Polscy Romowie. Studium socjologiczne na przykładzie Świebodzic, w: Kultura mniejszości narodowych i grup etnicznych w Europie, pod red. Z. Jasińskiego, T. Lewowickiego, Opole 2004,
  10. Leśniak M., Romowie. Bliscy czy dalecy? Realizacja zadań w ramach Rządowego Programu na Rzecz Społeczności Romskiej w Polsce, Kraków 2009,
  11. Łodziński S., Problemy dyskryminacji osób należących do mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce (polityka państwa, regulacje prawne i nastawienia społeczne), Warszawa 2003,
  12. Machnik-Pado A., Kudłacz M., Katalog przedsiębiorstw romskich, Kraków 2010,
  13. Mirga A., Gheorghe N., Romowie w XXI wieku. Studium polityczne, Kraków 1998,
  14. Paszko A., Romowie i polskie doświadczenie wolnego rynku, w: Romowie w Polsce i w Europie. Historia, prawo, kultura, pod red. P. Borka, Kraków 2007,
  15. Paszko A., Sułkowski R., Zawicki M. (red.), Romowie na rynku pracy, Kraków 2007,
  16. Pilotażowy program rządowy na rzecz społeczności romskiej w województwie małopolskim na lata 2001-2003 - http://www.mswia.gov.pl/portal/pl/192/285/Tresc_pilotazowego_programu_rzadowego_na_rzecz_spolecznosci_romskiej_w_wojewodzt.html (odczyt: 2009-11-04).
  17. Polityka wspierania romskiej mniejszości etnicznej na rynku pracy, pod red. M. Zawickiego i A. Paszko, w druku,
  18. Program monitoringu akcesji do Unii Europejskiej (UE). Ochrona mniejszości. 2001, Warszawa 2001,
  19. Program monitoringu akcesji do Unii Europejskiej (UE). Ochrona mniejszości. 2002, Warszawa 2002,
  20. Program na rzecz społeczności romskiej w Polsce - http://www.mswia.gov.pl/portal/pl/185/2982/Tresc_Programu.html (odczyt: 2009-11-04).
  21. Promoting policies in favour of Roma population, w: Social Agenda, The European Commission's magazine on employment and social affairs, Issue No 24, July 2010,
  22. Raport z wyników Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2002 - http://www.stat.gov.pl/gus/6647_754_PLK_HTML.htm (odczyt: 2009-11-04),
  23. Romowie – bezrobocie. Elementy opisu położenia Romów w Polsce w 1999 r. Raport przygotowany przez Stowarzyszenie Romów w Polsce na zlecenie Krajowego Urzędu Pracy, maszynopis.
  24. The Social Situation of the Roma and their Improved Access to the Labour Market in the EU, Parliament's Committee on Employment and Social Affairs, 2008,
  25. Weigl B., Gierliński K., Romowie we współczesnej Polsce. Poszukiwanie wspólnej perspektywy w pokonywaniu barier i budowaniu szans rozwoju - www.romowie.com/instytut/io2009_weigl_gierlinski.pdf (odczyt: 02-09-2010),
  26. Zakrzewski L., Raport z badań problemu: "Mapa społeczna Romów w województwie świętokrzyskim 2001", Kielce 2002.