czwartek, 19 kwietnia 2012

Między kazaniem, lekturą i polityką


I znów odwieczny dylemat. Pisać czy nie pisać? Gdyby tak milczeć, można by zasłużyć na miano filozofa. Tym jednakowoż nie jestem, a stanu rzeczy w żaden sposób poprawić nie może fakt, iż od kilku lat, konsekwentnie pozwalam sobie być brodaczem. Najwyraźniej broda nie ma nic wspólnego z filozofią. Fakt jej posiadania lub nieposiadania pozostaje dla niej okolicznością obojętną. Żywymi ilustracjami tego stanu rzeczy mogą być z jednej strony niżej podpisany, z drugiej zaś - konsekwentnie bezbrody minister sprawiedliwości, ikona polskiego konserwatyzmu - Jarosław Gowin.
 
Ustaliliśmy więc, że nie jestem filozofem. Wbrew obiegowej opinii, z dużą dozą prawdopodobieństwa można przyjąć, że - przynajmniej z tytułu specjalizacji naukowej - nie jest nim też obecny Minister Sprawiedliwości. Do ustalenia w ramach wstępu pozostaje nam jeszcze jedno: czy ja, niegodny, mam takie samo prawo wypowiadać się w danej sprawie, jak minister rządu Rzeczypospolitej? Pytanie ze wszech miar zasadne. Mam bowiem w swoim bagażu doświadczeń również wspomnienie sprzed kilku lat, telefonu od jednego z ministrów, który takie pozytywne przeświadczenie kwestionował. Otóż, przyjmując za dobrą monetę zadekretowany konstytucyjnie ustrój Najjaśniejszej, mam! Wszak, jak pisał Henry Francois Becque "Być może demokrację należy rozumieć w ten sposób, że wady niektórych są dostępne dla wszystkich".

No to się wypowiem. I to nie o byle czym, a o Konwencji Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Ten, liczący zaledwie 31 stron tekst, stał się ostatnio jądrem ideologicznego sporu, swego rodzaju cezurą oddzielającą przeciwnych jej ratyfikacji, zatroskanych o przyszłość małżeństwa i rodziny w gnijącej Europie "konserwatystów" i ogarniętych filohomoseksualnym amokiem, antyrodzinnych, skażonych lewicowym myśleniem "postępowców". Po lekturze tego tekstu dochodzę do wniosku, że wygenerowanie takiego dyskursu było możliwe wyłącznie przy przyjęciu założenia, że nikt z publiczności nie zada sobie trudu, by dokument ten przeczytać. Tymczasem jego lektura każe zadać sobie pytanie o sens takich chociażby wypowiedzi ministra Gowina: "To konwencja służąca zwalczaniu tradycyjnego modelu rodziny i promowaniu związków homoseksualnych". Wypowiedzi opartych niewątpliwie na lekturze art. 12 ust. 1 Konwencji, który głosi: "Strony stosują konieczne środki, aby promować zmiany w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i wszelkich innych praktyk opartych na pojęciu niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn". I chyba wyłącznie tego przepisu. Bo gdyby przeczytać tak całą Konwencję okazałoby się, że istotą tego zapisu jest wola zmierzenia się z takimi zjawiskami, jak ubezwłasnowolnianie, molestowanie, katowanie, okaleczanie i mordowanie kobiet, które często bywa podyktowane względami kulturowymi. Część tych zjawisk egzystuje na gruncie tradycji europejskiej. Z innymi (zwłaszcza okaleczaniem i "honorowymi" morderstwami) mamy do czynienia od stosunkowo niedawna, w związku z rosnącą w Europie rzeszą imigrantów. Ani słowa o homoseksualizmie i innych tego typu zjawiskach! Dużo natomiast o ofiarach przemocy domowej i dzieciach, które są tego przymusowymi świadkami; okaleczeniach kobiecych narządów płciowych; przymusowych małżeństwach itp.; oraz metodach zwalczania tych patologii.

Nie jest tak, że niektóre zapisy Konwencji nie budzą moich wątpliwości. Czytam je jednak w kontekście całego dokumentu i trudno jest mi uznać je za zagrażające tradycyjnie pojętemu małżeństwu (o ile za tradycyjne nie uznamy systematycznego pastwienia się domowego damskiego boksera nad pozbawioną czci i racji małżonką) czy rodzinie. Jednym z nich jest przepis art. 39, który za przestępstwo uznaje jedynie "przeprowadzanie aborcji bez uprzedniej i świadomej zgody kobiety" nie zaś zabójstwo nienarodzonego dziecka w ogóle. Przyjmuję jednak, że my - Europejczycy, ciągle jeszcze dojrzewamy. Już nie wyżynamy w pień sąsiadów (choć nie tak znowuż odległa w czasie wojna na Bałkanach może przeczyć tej optymistycznej opinii) i nie wysyłamy do komór gazowych całych narodów. Być może więc kiedyś dorośniemy i do wniosku, że życie człowieka jest wartością, którą chronić jesteśmy zobowiązani bez względu na fazę, w jakiej się znajduje.

Fakt, że mamy rozliczne wątpliwości, nie może jednak usprawiedliwiać braku polskiego akcesu do tej Konwencji. W ostateczności bowiem, wobec okoliczności, że wykluczone jest składanie do niej - poza "drobnymi" wyjątkami (art. 78 ust. 2) - zastrzeżeń (art. 78 ust. 1) jej ratyfikacji towarzyszyć może przyjęcie deklaracji interpretacyjnej. Skoro można było tak zrobić przy okazji przystępowania do Konwencji ramowej Rady Europy o ochronie mniejszości narodowych, zapewne można to samo zrobić i w tym przypadku, wskazując granice do jakich można się w Polsce posunąć kreatywnie czytając przedmiotowy dokument. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że spór z Konwencją Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej w tle nie ma na celu wypracowania nie tylko takiego, ale jakiegokolwiek kompromisowego rozwiązania. Tym bardziej jego celem nie jest ochrona tradycyjnie pojmowanego małżeństwa i rodziny czy też wręcz przeciwnie: podważenie tradycyjnych podstaw współczesnych społeczeństw. Spór ten ma cele stricte polityczne. W jakiejś mierze lokujące się w wewnątrzpartyjnym układaniu stosunku sił. W innej – petryfikacji sceny politycznej w odmienny, niż tego by chciała część opozycji sposób. Wszystkie te opcje prowadzą jednakowoż do dyskredytacji konserwatyzmu, który niebawem będzie kojarzył się z biciem kobiet i ochroną mężczyzn zabijających swoje siostry z powodów „honorowych”. W działania te opinia publiczna wyjątkowo łatwo daje się – w dużej mierze dzięki bezkrytycznym (?) relacjom mediów - wmanewrować. Jest na to tylko jedno remedium. Trzeba czytać zamiast słuchać "kazań".


wtorek, 3 kwietnia 2012

Dobrych świąt!

W niedzielę palmową Jezus z Nazaretu witany jest w Jerozolimie, jak król (Mt 21,9). Licznie zgromadzony tłum wiwatuje na jego cześć. Pod nogi osiołka, na którym jedzie, mieszkańcy stolicy rzucają swoje płaszcze i gałązki palm. Tydzień później ten sam tłum, tym razem pod pałacem namiestnika, krzyczy "Na krzyż z Nim!" (Mt 27,22).

Tłum nie ma sumienia. Tłum nie myśli. Tłum to tylko zręcznie sterowane emocje. Ich siła odbiera zdolność krytycznego patrzenia na to co w około nas. Na szczęście chyba nie wszystkim... Nawet na obrazach przedstawiających sąd Piłata, wydaje się, że niektórzy milczą… Mam nadzieję przekuć to "chyba" na "na pewno" czego i Tobie życzę!