środa, 25 stycznia 2012

Libertas ad ACTA

Skojarzenia to rzecz okropnie męcząca. Zanim się człowiek połapie, myśli wędrują w rejony oddalone od pierwszej inspiracji o całe lata świetlne. Choć, przyznam, czasem lubię się tak okropnie pomęczyć. Może to jakaś choroba? Nauczony doświadczeniem zapytam o to przy okazji jakiegoś fachowca. W Internecie już podpowiedzi szukał nie będę. Nie dość, że to prosta droga na manowce, to jeszcze narażę się nie wiedzieć komu. W końcu są jakieś ACTA. Na 22 stronach na pewno są jakieś kruczki… A tak swoją drogą… ACTA kojarzyły mi się dotychczas z „aktami”. A kiedy myślę o „aktach” przed oczami staje mi okładka książki Marka Lasoty „Donos na Wojtyłę” (Kraków 2006). Stąd już krótka droga do myśli o wolności. Np. wolności słowa. Umiejętność korzystania z tego przywileju jest sztuką, czego wyraz dał swego czasu król Hiszpanii Jan Karol I w reakcji na brednie Hugo Cháveza.
O wolności słowa głośno zrobiło się z okazji ACTA. Choć nie do końca jestem przekonany, czy tylko o wolność tu chodzi. W tle widać dużą kasę i wielką politykę. A skoro tak, przeciwnikom ACTA wróżę taką samą przyszłość, jak tybetańskim mnichom, którzy – nota bene - w walce o wolność potrafią poświęcić znacznie więcej, niż kilka chwil niezbędnych do uruchomienia programu blokującego rządowe strony WWW.
O ACTA i wolności sporo mówią ostatnio osoby o wiele bardziej kompetentne niż ja. Zamiast więc walić w klawiaturę po próżnicy pomyślałem sobie, że - mimo wszystko -wykorzystam tych kilka ostatnich chwil wolności i posłucham muzyki, z wolnością w tle. Zanim mi ją zdejmą z sieci…

I żeby postawić mocną kropkę nad „i”:
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz