środa, 10 sierpnia 2011

Sens

Mrok w tym kraju miesza się ze stukiem. To tłuką się sądowe młotki. Wyroki wydaje się między wieczorną porcją newsów a kolacją. Czasem już nawet pod pierzyną. Wyroki na wszystko i na wszystkich. Na sąsiada z za drogim wózkiem, sąsiadkę z za krótką spódnicą i córkę sąsiadów ze zbyt frywolnym uśmiechem. Na Andrzeja Leppera, Donalda Tuska, Jarosława Kaczyńskiego. I Bóg jeden wie jeszcze na kogo. Tak. Właśnie on. Wszak to w jego imieniu – jak w swej masie twierdzą sędziowie - wyroki te zazwyczaj zapadają. Ale nie zawsze tak było. Pod koniec stycznia 1923 roku osądzono nawet Jego. Nie pierwszy zresztą raz. Tym razem również został skazany na śmierć.
Przed osądem nie chroni nic. Nawet śmierć. Nie ważne zresztą jaka. Wprawdzie nie wyciąga się już zmarłych z grobów, jak w roku 897, kiedy to w Rzymie odbył się trupi synod, ale zapewne jedynie ze względów estetycznych. Bo wszak osądzić trzeba. I najlepiej odsądzić. Od czci i wiary. Zwłaszcza tych, którym się cokolwiek chciało. Po co się wychylali. Zwłaszcza tych, którzy bronić się nie mogą. A jak ich zabraknie chwilowo, zawsze osądzić można Kościół. Ten nadaje się do tego, jak mało kto i mało co.
No bo przecież to w imię Chrystusa wymordowano Słowian Połabskich, Prusów i Indian. I żeby tylko. Krew przez ostatnie dwa tysiąclecia lała się obficie. A Stalin, Hitler, Pol Pot i spółka jedynie przez przeoczenie zapomnieli się na Niego powołać.
No ale nie zawsze musi być aż tak drastycznie. Można nakręcić wszak film,  w którym członek Opus Dei to psychopata bezwzględnie mordujący w obronie mrocznej tajemnicy wiary, albo sprowadzić dzieło innej kościelnej organizacji do kwestii słabości jej twórcy, tak jak ma to miejsce w przypadku Legionu Chrystusa. A gdy i to się ogra, rzucić jakimś oszczerstwem, a później je rozdmuchać.
Drobny przykład? Rok temu moją uwagę przykuła nagonka na kardynała Crescenzio Sepe, z wątkiem korupcyjnym w roli głównej. Najpierw rozgłośnie radiowe, TV, następnie prasa (z „Gazetą Wyborczą” – rzecz jasna – na czele) i Internet. Jedyny głos rozsądku pojawił się – piórem Piotra Kowalczuka – w „Rzeczpospolitej”. Po roku starałem się znaleźć ciąg dalszy. Media milczą. Czyżby sprawy już nie było? Niewinny? A może ktoś jej łeb ukręcił? Ejże panowie redaktorzy! Do pracy! Do piór! Łatwo jest rzucić kamieniem. Ze słowem prawdy jednak jakoś nieśpieszno…
Fakt. W końcu jest znacznie ciekawszy temat. Suspendowany ksiądz Natanek, poglądy jego i jemu podobnych. Nie ma jak wejść na margines i uczynić zeń dominujący element opisu zjawiska. Albo jeszcze lepiej: przypisać Panu Bogu winę za ludzkie podłości. Oczywiście na czele z tym wszystkim, co niosły ze sobą wszelkie możliwe totalizmy. No bo nawet jeśli nie w Jego imieniu, to gdzie wówczas On był?
Jest w tym sens? Nie ma? Racja! Sens jest zupełnie gdzie indziej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz