piątek, 12 sierpnia 2011

Wirus kampanijny

Bardzo powoli rozkręca się tegoroczna kampania wyborcza. Po falstarcie ochrzczonym mianem „kampanii informacyjnych” przyszedł czas zwierania szyków na powakacyjne, skomasowane uderzenie. Im bliżej będzie 9 października, tym uderzenie będzie mocniejsze, a przeciętnemu wyborcy trudniej będzie uniknąć ciosu. A że ciosy będą padały dokładnie ze wszystkich stron, trudno mu będzie nawet zorientować się od kogo dostał w papę. Podpowiadam więc – dopóki jeszcze panuje jako taki spokój warto zadbać o dobre skojarzenia. A w tym zakresie najprzydatniejsze są virale. Dobrze przemyślany viral podgrzewa temperaturę kampanii i znacząco obniża jej koszty. Poza tym pozwala dotrzeć do praktycznie nieskończonej ilości wyborców. To nic, że często spoza swojego okręgu wyborczego. Praca na rzecz marki ugrupowania też ma swoje znaczenie. Zwłaszcza w kontekście obowiązującej w Polsce ordynacji wyborczej.
Do lamusa odchodzą już virale tekstowe, przekazywane za pomocą maila lub sms-a. Szkoda, bo tkwił w nich duży potencjał. Niektóre z nich były tyleż zabawne, co inspirujące. Spełniać musiały jedynie trzy warunki: mieć jakiś przekaz, rym i rytm. Celem ilustracji, niżej niezaangażowana po żadnej stronie sporu politycznego rymowanka, w której podmiot liryczny zatroskany nad dziejami parlamentaryzmu w III RP rozważa tak istotny ich aspekt, jak nietykalność poselska:

Siąść okrakiem na równiku,
powywracać biurka w NIK-u,
zrobić zdjęcie papilotu,
zebrać pełną szklankę potu,
głupio gadać po próżnicy,
wydzierżawić wóz pszenicy,
wypić całe piwo Jeża,
gdy się ten kumplowi zwierza,
wrzucić swoje ekskrementy,
w zimnej, pitnej wód odmęty,
nawet w mordę strzelić drwala
immunitet mi pozwala.

Z viralami tekstowymi jest jednak pewien problem. Po pierwsze bowiem jego potencjalny odbiorca musi umieć czytać. Po drugie – czytać ze zrozumieniem. I w końcu: nie drażnią one wystarczającej ilości zmysłów, by zadowolić rasowego marketera. Z tego punktu widzenia znacznie lepszym narzędziem są internetowe (możliwe do wykorzystania także w innych mediach) spoty. Ostatnie, zalewające sieć,  przeróbki oficjalnych spotów partyjnych, to niezbyt udany przykład tego segmentu. Lada moment pojawią się zapewne bardzie wyrafinowane, choć nie wiem, czy komuś uda się przebić klasyka tego gatunku, spot starosty bocheńskiego – Jacka Pajątka.


Ale próbować warto. Niżej kilka przykładów, jak to się robi poza polityką:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz