wtorek, 2 sierpnia 2011

Niby-polszczyzna

Trochę dziwnie się wczoraj poczułem. Najpierw Herkules zrzucający ulotki. Wyglądał całkiem jak Liberator. Przy wyjściu z metra harcerze rozdają patriotyczne śpiewniki. O 17.00 miasto staje na baczność. Wyją syreny. Nad głową przelatuje mi F-16. Ciarki przechodzą po plecach.
Nie poszedłem ani na Powązki, ani na Plac Piłsudskiego, ani w żadne z tych miejsc, gdzie oficjalnie czczono rocznicę. Wystarczył mi krótki spacer przez Mokotów. Jak zwykle wyschnięte wieńce i niedopalone znicze przy tablicach. Tu 10, tam 15 w innym miejscu 7 ofiar ludobójstwa. W sumie 150.000. Różne rzeczy przechodzą mi przez głowę, kiedy widzę te zwiędnięte gałązki jedliny w mieście, gdzie wyrzuca się do śmieci palące się jeszcze znicze…
Dzisiaj, po całym dniu spędzonym ze specami od reklamy internetowej, mądrzejszy jestem o arsenał „myków”, na które nie powinienem dać się nabrać i bogatszy o kilka kolejnych siwych włosów. Bo skoro powstanie wybuchło w TYSIĄC DZIEWIĘĆSET czterdziestym czwartym roku, to dlaczego jego sześćdziesiątą siódmą rocznicę obchodzimy w roku DWUTYSIĘCZNYM jedenastym? I czy to aby nie oznacza, że dwieście sześćdziesiątą siódmą rocznicę nasze prawnuki obchodzić będą w roku DWUTYSIĘCZNYM DWUSETNYM jedenastym, a bitwa pod Grunwaldem miała miejsce w roku TYSIĘCZNYM CZTERECHSETNYM dziesiątym, a nie – jak mnie uczono w socjalistycznej szkole – TYSIĄC CZTERYSTA dziesiątym?
Słucham speców od reklamy, dziennikarzy i polityków, którzy gremialnie WŁANCZAJĄ się do dyskusji, żeby w CUDZYSŁOWIU (w CUDZYSŁOWIE dodam, że zapewne w dupiu brzmi bardziej kulturalnie niż w dupie) stwierdzić, że choć II wojna światowa wybuchła w TYSIĄC DZIEWIĘĆSET TRZYDZIESTYM DZIEWIĄTYM roku, to koniec świata, albo jakiś inny kataklizm nastąpi zapewne w roku DWUTYSIĘCZNYM DZIEWIĘĆSETNYM TRZYDZIESTYM DZIEWIĄTYM. No i jak to słyszę chce mi się wyć i WYŁĄCZAM radio. Mam płyty. Jestem szczęściarzem. Posłucham „Iwony” i od razu lepiej…
Coraz gorzej mówimy po polsku. Trudno się temu dziwić. Niby-polszczyzna zalewa nas zewsząd. Język debaty politycznej, język mediów – to przedziwne twory pełne DWUTYSIĘCZNYCH JEDENASTYCH WŁANCZANYCH W CUDZYSŁOWIU. Trudno się dziwić, że nasiąkamy tym wszyscy. Ale dziwić pewnie się trzeba. Podobnie jak zdjąć wyschniętą jedlinę z tablic upamiętniających miejsca tragicznej historii sześćdziesięciu trzech dni powstania. I może nie kłaść już nowych, a zamiast tego, w hołdzie i ku pamięci, zadbać o to jak mówimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz